Barry Greenstein ma bogatą kartotekę występów na festiwalu WSOP. Jest to również doskonała osoba do tego, aby ocenić, jak na przestrzeni lat zmieniało się najważniejsze pokerowe wydarzenie w corocznym kalendarzu. Zachęcamy do lektury krótkiego wywiadu, który z Greensteinem przeprowadził redaktor bloga PokerStars.
Kiedy po raz pierwszy przybyłeś na WSOP?
Albo w 1990 albo w 1991 roku.
Refleksje na temat World Series of Poker
Dawniej: Trzeba pamiętać, że World Series nie było tak gigantyczne, jak jest teraz. W pierwszym evencie, w którym brałem udział, grało 200 osób. To po prostu było miejsce do grania cashówek. To wydarzenie nie było niczym imponującym ani przerażającym. Byłem pokerzystą, więc po prostu grałem. To nie było coś wielkiego.
Dziś: Po raz pierwszy dałem się zaszokować, gdy WSOP zawitał do Rio i graliśmy w Amazon Room. Wchodzisz tam i widzisz te ciągnące się rzędy stołów pokerowych – dla pokerzysty jest to coś ekscytującego. Jestem pewny, że czuje to każdy, kto po raz pierwszy przyjeżdża na WSOP, teraz oczywiście festiwal ten jest jeszcze większy. Widzisz, jak otwierają się drzwi i twoim oczom ukazują się wszystkie te stoły, to coś niesamowitego. Mi się już to trochę przejadło, nie jest to żadna niespodzianka ani nic takiego, ale dla zawodników, którzy są tu po raz pierwszy, to na pewno coś ekscytującego.
Własny harmonogram gier
Dawniej: Kiedyś chodziło mi o cashówki. Grałem w Main Evencie, ale przybywałem na WSOP dla cashówek i grałem może jeszcze jeden dodatkowy turniej. Później byliśmy świadkami pokerowego boomu i grałem w większej liczbie turniejów, jak choćby No-Limit Deuce [2-7 Single Draw przyp.red.], do tego może jeden lub dwa więcej, jednak wciąż grałem głównie cashówki.
Z czasem turnieje stawały się coraz większe, a ja zacząłem grać zarówno w nich, jak i cashówkach do momentu, w którym miałem dość. Grałem w turnieju do drugiej w nocy, potem szedłem na cashówke i czasami spędzałem przy niej całą noc. Niemalże modliłem się o to, żeby ktoś mnie wyrzucił z turnieju, żebym mógł trochę odpocząć, jednak ogólnie rzecz biorąc, starałem się uskuteczniać multi-tasking tak często, jak tylko było to możliwe.
Dziś: Gdy skończyłem 55 lub 60 lat, powiedziałem sobie: „OK, pora wybrać jedno albo drugie”. Wybór padł w głównej mierze na turnieje. Czasami czuję dobre flow podczas gry w cashówce i w to idę, ale problem obecnie polega na tym, że jeśli grasz w turnieju, odpadasz z niego i idziesz na cashówki, a tam toczy się naprawdę dobra gra, to z cudem graniczy dołączenie do niej. Gdy natomiast od stołu odchodzi gracz, z którym chciałeś grać i w końcu możesz dołączyć do rozgrywki, gra nie jest już tak dobra lub stół się zamyka. Tak więc obecnie ciężko jest uprawiać multi-tasking, nie jestem również w pełni sił witalnych, aby iść tam o drugiej lub trzeciej w nocy i grać przez całą noc. W tym roku ominąłem pierwszy tydzień festiwalu, ponieważ mój syn Joe brał ślub. Później grałem natomiast w większości w turniejach z niskim wpisowym.
Profit/przegrane
Dawniej: W dawnych latach za każdym razem zarabiałem na WSOP. W kilku pierwszych latach kilka razy przegrałem w Chińczyka, ale pomijając to, zwykle radziłem sobie dobrze, bowiem cashówki we wczesnych latach 90′ były naprawdę dobre. Dla mnie najlepszą odmianą był Pot-Limit Holdem. W późniejszych latach 90′ wchodziły gry mieszane. Patrzyłem na WSOP jako na okazję do zarobienia pieniędzy, więc można powiedzieć, że ówczesne gry były dla mnie profitowe.
Dziś: W tym roku najlepiej szło mi w jednym z turniejów, w którym byłem chipleaderem w momencie pozostawania w grze 24 zawodników. Gdybym wszedł na stół finałowy tego eventu, grałbym w kilku większych turniejów, ale ponieważ to się nie udało, starałem się stracić najmniej jak to możliwe. Wciąż jestem na minusie. Mam kilka miejsc płatnych, ale zaliczyłem tylko dwa deep runy.