Termin nadsyłania prac na nasz konkurs literacki Everest Poker już minął. W czwartek ogłosimy wyniki, a tymczasem umieszczamy kolejną publikacją.
Ostatnio publikowaliśmy same wiersze, więc dziś nadszedł czas na tekst pisany prozą. Jest to bardzo ciekawe opowiadanie autorstwa Łukasza Koterby pt. "Trzy tygodnie z pokerem". Tekst do krótkich nie należy, ale wydaje mi się, że naprawdę warto doczytać go do końca.
Miłej lektury!
"Trzy tygodnie z pokerem" – Łukasz Koterba
PROLOG
– Poker to gra umiejętności. Co za bzdury! – Na dłuższą metę zawsze decydują umiejętności gracza. Co za oszust! – Działam jak analityk finansowy, który chcąc ocenić przyszłe dochody firmy musi oszacować, jaka będzie jej sprzedaż, koszty, itd. Boże, ale on pieprzy!
– Pokera można porównać z biznesem.
Pewnie. Teraz już wiem, czemu światowa gospodarka się wali.
Odkładam Politykę i wracam do nauki. Po trzech godzinach na uczelni, sześciu godzinach w pracy i jednej (ale najdłuższej!) godzinie na basenie, czeka mnie pasjonujący wieczór z flamandzką literaturą naturalistyczną przełomu wieku XIX i XX.
Przy przedzieraniu się przez kolejne nudne streszczenie jeszcze nudniejszej powieści belgijskiej o zidiociałych chłopach, kopiących kartofle i pieprzących coś o bogu i socjalizmie, zaczynam się zastanawiać, czy aby słusznie rzuciłem cztery lata temu matematykę i wybrałem dziennikarstwo, a później niderlandystykę; czy aby nie popełniłem błędu, odrzucając moją starą miłość do liczb, logiki i ścisłego myślenia na rzecz nowej, mniej przewidywalnej, kochanki. Matematyka sprawiała wrażenie sztywnej i zimnej suki, nauki humanistyczne – literatura, dziennikarstwo, także psychologia (nie przyjęli mnie) – one kusiły bardziej ludzkim obliczem.
A może mogłem obie te miłości połączyć? Może jest to jeszcze możliwe? Ale jeśli jest, to jak? Gdzie? W czym?
Kiedy współlokator po wygraniu po raz trzydziesty siódmy Mistrzostwa Świata Formuły 1, pyta mnie czy może w końcu zagrałbym z nim w jakąkolwiek grę – niekoniecznie muszę od razu zostawać Kubicą, ale wiesz, byłoby fajnie trochę się powygłupiać – rzucam od niechcenia:- Ok. Zagrajmy w pokera.
– Pokera?
– Tak. Nie musimy mieć kart, słyszałem, że można grać przez internet.
– Nie, zagrajmy w coś ciekawszego. Równie dobrze moglibyśmy porzucać monetą albo zagrać w kości. Zagrajmy w coś, gdzie trzeba myśleć.
– Hmm, na pewno nie chcesz? Nie mówię o zwykłym pokerze, z wymienianiem kart; chodzi mi o Texas Hold'em. Czytałem o tym w Polityce. Podobno liczą się umiejętności…
Kolega wybucha śmiechem, a po chwili sam do niego dołączam. Co za naiwność! Ale przed zaśnięciem sięgam po gazetę.
– Poker to jest podejmowanie decyzji, których celem jest zysk w dłuższym okresie – Pewnie, Lotto też przynosi zyski. Totalizatorowi. – Gry takie jak ruletka czy black jack to dla mnie hazard, a ja się nie hazarduję. – I kto to mówi? Zawodowy pokerzysta! Dobre, panie Horecki!
Co to w ogóle ma być: zawodowy pokerzysta?
Dzień dobry, miło mi państwa poznać, państwa córka jest wspaniała, cieszę się, że spędzimy razem resztę życia. A, czym się zajmuję? No cóż, gram w pokera, praca jak praca, czasem po paru allinach, kiedy po turnie nie siądzie draw, wpada się w niezły tilt i bankroll jest zagrożony, ale wolę sit and go, rozumieją państwo, gram dosyć tight i agressief, więc wolę niskie buy-iny, ale jak już mam dobre oddsy, to już potem z górki. Swoją drogą pyszne ciasteczka.
Zawodowy pokerzysta??? Uczciwa praca? Co to ma znaczyć, zawodowcu Horecki?
Zajmujesz się uczciwą pracą lekarza? Albo nauczyciela? Albo inżyniera, księgowego, sprzedawcy butów… Mówisz, że nie? Grasz w pokera? Ach, przecież mówiłem, że zajmujesz się uczciwą pracą! Jesteś zawodowym pokerzystą, przecież to się rozumie samo przez się – uczciwa praca!
Poirytowany, czytam wywiad raz jeszcze i dopiero teraz zauważam ten niewinny szczegół… Trzysta tysięcy… Trzysta tysięcy funtów… Nie złotych, ale FUNTÓW… Do diabła: TRZYSTA TYSIĘCY FUNTÓW?
ZA CO? ZA PRZEKŁADANIE KART? W TYCH ŚMIESZNYCH OKULARACH?
A w czym ja jestem gorszy? Mówi, że matematyka? Ja studiowałem matematykę, mam talent! Mówi, że psychologia? O mało co nie zająłem się i tym, ale mnie nie chcieli, i słusznie, studiowanie psychologii jest dobre dla czubków. Analityk finansowy? Do diabła, ekonomię też kiedyś miałem studiować, ale zrezygnowałem.
TRZYSTA TYSIĘCY FUNTÓW?
PONAD MILION ZŁOTYCH?
Próbuję zasnąć, ale po godzinie podekscytowany wstaję, włączam laptop i wpisuję w google "poker texas hold'em zasady gry".
Zanim wygram milion wypadałoby wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.
TYDZIEŃ 1
DZIEŃ 1
Szybki kurs pokera. Podobno nauczyć się grać w pokera można w piętnaście minut, ale żeby nauczyć się grać dobrze, potrzeba całego życia. U mnie zupełnie odwrotnie; zanim wreszcie zapamiętuję, które to turn, a które river, czym się różni big blind od small blinda i po której stronie dealera siedzi under the dog, mija prawie godzina; kiedy jednak rejestruję się w pierwszym lepszym pokerroomie, w drugim rozdaniu dostaję piątkę i szóstkę pik – z tego co przed chwilą czytałem, wnioskuję, że to całkiem dobre karty, suited connectors, czego chcieć więcej? – kiedy więc trzech z pięciu graczy przede mną wchodzi all-in, wiem, że decyzja może być tylko jedna (a poker to przecież sztuka podejmowania dobrych decyzji. Dobrych i odważnych. O tak, jestem BARDZO ODWAŻNY!) i klikam: all-in. Jeden pokazuje parę króli, drugi asa i damę karo, trzeci – co za donk! – waleta i dziewiątkę nie w kolorze, na flop spadają szóstka, czwórka i dziewiątka – trochę mi się to nie podoba – turn to dziesiątka, river – szóstka, moja trzecia szóstka!, i już wiem, że to jest to, nie dość, że świetnie potrafię oceniać swoje ręce wejściowe, odpowiednio reaguję na przebicia przeciwników i nikogo się nie boję, to w dodatku w odpowiednim momencie mam trochę szczęścia. Czego chcieć więcej?
A to, że pięć zagrań później tracę wszystko w all-inowym starciu, w którym moja para czwórek miała cholernego pecha w starciu z parą króli cheapleadera i zarówno na flopie, turnie jak i na riverze (co za niespotykany zbieg okoliczności!) nie dostałem żadnej czwórki (a przecież zostały w talii jeszcze dwie. Nie jedna, ale dwie!), a więc to mnie zupełnie nie martwi, wściekam się tylko przez minutę, ale szybko się uspokajam i mówię sobie: hej, przecież to tylko wirtualne pieniądze. Niech mają, donki.
DZIEŃ 2
Gram w pokera. Cały wieczór. A właściwie: cały wieczór i noc. A dokładniej: cały wieczór, całą noc i pół poranka. To ciekawe, najczęściej kiedy zasiadałem do komputera było jasno, a kiedy odchodziłem, ciemno. Tym razem odwrotnie. Nie ma sensu się kłaść, za godzinę muszę być w pracy – staram się zebrać myśli – a więc skoro nie ma sensu się kłaść, otwieram jeszcze jedno okno, sit and go, na sześciu graczy, przy tym poziomie w sam raz w godzinę się uwiniemy.
Kiedy dwie godziny później wbiegam spóźniony do pracy, tłumaczę sobie: hej, to tylko jeden dzień, poświęciłem jeden dzień, żeby się porządnie nauczyć zasad i obeznać z grą. A jutro gram tylko godzinkę. Nie więcej.
DZIEŃ 3
Ponieważ Polacy nie gęsi, swój język mają, odpuszczam sobie na moment anglojęzyczne strony pełne nieznanej mi terminologii, i wchodzę na pokertexas.pl, gdzie czytam, że ktoś "grając fajnego small balla i robiąc parę tricky zagrań przeciw dobrym graczom (2x na ADZ124) zgromadził 30k.", a ktoś inny "dostał natychmiastowy calla od agresora i nastąpił showdown, po czym przeciwnik pokazał 4pik 8pik, pik na river i koniec turnieju". Myślę, że gdyby Mikołaj Rej był pokerzystą, dwa razy by się zastanowił zanim by wypowiedział jakąś kolejną bzdurę.
DZIEŃ 4
Nici z genialnej zasady "tylko godzinka". Wczoraj z godzinki zrobiło się siedem całkiem sporych godzin i dopiero dwa wygrane z rzędu sześcioosobowe sit and go zdołały mnie przekonać, że "to jest dobry moment, by wstać od stołu". Z delikatnym uśmiechem Johnny'ego Chana, wygrywającego drugie mistrzostwo świata z rzędu, wyłączam komputer, biorę szybki prysznic i kładę się spać. Jestem podekscytowany i bez przerwy widzę kolejne wykładane na zielony stół flopy i analizuję, jak wpływają one na siłę moich pocket tens i innych kart wyjściowych. Dopiero kiedy tłumaczę sobie, że jutro też jest dzień – a to znaczy: jutro też będę grać w pokera – z najwyższym trudem udaje mi się uratować mój umysł przed przeobrażeniem się w wielką tasowarkę kart.
DZIEŃ 5
Dzieje się coś, czego jako student dziennikarstwa i niderlandystyki, nigdy bym się po sobie nie spodziewał, a co, w gruncie rzeczy, przeszywa mnie drobnym dreszczykiem emocji. O tak, kiedy odkurzam stare książki i zeszyty z liceum, czuję się jak dziecko, które wreszcie dostanie wymarzoną zabawkę. Wreszcie mam, podręcznik i notatki z matematyki z klasy maturalnej. Patrzę na zszarzałe od kurzu papiery, jakbym właśnie znalazł skarb, a dokładniej: klucz do skarbca. Rachunku prawdopodobieństwa, kopę lat, jak się cieszę, że znów cię spotkałem!
DZIEŃ 6
Po przypomnieniu sobie wszystkich kombinacji, permutacji, wariacji z powtórzeniami i bez powtórzeń; po obliczeniu prawdopodobieństwa wyciągnięcia trzy razy z rzędu dwóch białych kul i jednej czarnej ze zbioru trzynastu kul białych i siedmiu czarnych, po rozwiązaniu dwudziestu siedmiu zadań z matury rozszerzonej i zwykłej i po odświeżeniu schematu Bernnoulliego, przechodzę wreszcie od rozgrzewki do głównego starcia i zadaję sobie pierwsze lepsze pytanie, które pojawia się w moim rozgrzanym umyśle: jeżeli po flopie brakuje mi jednej karty do koloru i dwóch do strita, a na ręku mam asa, jakie jest prawdopodobieństwo tego, że po riverze będę miał najwyższą parę, kolor albo strita?
Z ekscytacją rozkładam na biurku kilka wielkich białych kart papieru, sięgam po jeden z pięciu zaostrzonych na szpic ołówków i czuję, że za parę tygodni poker nie będzie miał dla mnie żadnych tajemnic, rozłożę tą grę na łopatki i przejrzę ją na wylot. Kwestia czasu, kilkudziesięciu białych kartek i dobrej temperówki. Tak to widzę.
DZIEŃ 7
Kilkadziesiąt minut analizuję oferty poszczególnych portali, ale w końcu uznaję, że warto zaczynać od najbardziej sprawdzonych rozwiązań. Moje pierwsze własne, zupełnie osobiste konto w poważnym pokerroomie! Wybór pada na portal XXX, wydaje mi się najpopularniejszy i najbardziej przyjazny dla takiego żółtodzioba jak ja. Wykonuję kolejne kroczki jak bóg przykazał, i kiedy po kilkunastu minutach cash-game po raz pierwszy tracę swój wirtualny tysiąc, zbieram się w sobie, zaciskam zęby i uroczyście przysięgam sam sobie, że teraz, w tej sytuacji, doładuję sobie nowy darmowy wirtualny tysiąc, ale to ostatni taki numer. Jak mam odpowiedzialnie obracać w przyszłości swoim prawdziwym bankrollem, skoro nie potrafię nim zarządzać w konfrontacji z jakimiś donkami grającymi na play-money? To twój ostatni wirtualny zastrzyk, od tej chwili strzeżesz Łukaszu swojego wirtualnego bankrolla jak oka w głowie! Nabierajmy odpowiednich nawyków!
Gram małe turnieje sit and go, dziewięciu lub osiemnastoosobowe, z niskim wpisowym i wygranymi dla odpowiednio trzech i czterech graczy. O dziwo, po kilku solidnych wahnięciach i jednym otarciu się o bankructwo, bez większych problemów w cztery godzin potrajam swój majątek i zupełnie niewinnie i całkowicie przypadkowo trafiam na podstronę poświeconą zasadom wpłacania prawdziwych pieniędzy na konto w XXX.
TYDZIEŃ 2
DZIEŃ 8
Już wiem, że No Limit jest cadillackiem pokera, oraz że aby nauczyć się grać w Texas Hold'em trzeba pięciu minut, a żeby nauczyć się grać DOBRZE – całego życia. O tym, że poker jest grą umiejętności, czytałem już tysiąc razy, a więc ok., mówię sobie, zajmijmy się moimi umiejętnościami. Wpisuję w google "poker books download", "hold'em theory online", "texas poker advies", "holdem ebooks" oraz wszelkie możliwe krzyżówki tych słów i nie mijają trzy godziny, a mój nowiusieńki folder "Poker" (od razu zasłużył sobie na miejsce na pulpicie) zapełnia się kilkunastoma zipami z e-bookami oraz kolejnymi dziesiątkami wordowskich plików ze skopiowanymi z netu poradami, tabelami, statystykami, wzorami, obliczeniami i poradami. Wszystko to w trzech językach, choć większość po angielsku. O, proszę, tłumaczę sobie, nie dość, że poczuję smak zwycięstwa i będę bogaty, to przy okazji podszlifuję swój angielski! Na fali podniecenia, szybko wykorzystuję fakt, że współlokator zostawił mnie sam na sam z jego drukarką, podłączam ją do swego laptopa i drukuję pierwszą, dziś dla mnie banalnie prostą, wtedy kosmicznie trudną, klasyfikację rąk Sklansky'ego i Malmuth'a. Wydruk jest jeszcze ciepły, kiedy dorzucam do tego system Hutschisona i osiem stron tabel z siłą rąk oraz – a co mi tam, na pewno to jutro przeczytam! – pierwszych 50 stron Advenced Concepts of Poker. Tyle nowej wiedzy, której ta banda naiwniaków, kierujących się instynktem i przeczuciem, nigdy nie zdobędzie! A ja ją mam!!! To znaczy mam ją pod ręką, ale to tylko kwestia czasu, kiedy się tego wszystkiego nauczę. Jeszcze chwilka, drukarka skończy pracować, tusz zaschnie, a ja stanę się ekspertem!
DZIEŃ 9
Zamiast uczyć się słówek i czytać dawnych poetów flamandzkich, wkuwam oddsy, prawdopodobieństwa ustrzelenia drawów i tabele z liczbami możliwych układów. Kurczę, przecież się uczę; nie czepiajmy się czego!
DZIEŃ 10
Wiem już, że parę asów dostanę statystycznie w co 221 rozdaniu, a jakąkolwiek parę – w co 17. Wiem, że szansa na to, że w pięciu kartach, które posiadam, znajdę trójkę jest jak jeden do czterdziestu siedmiu, a że będę miał kolor: jak jeden do pięciuset dziewięciu. W co piątej wejściowej ręce znajdę parę albo asa. A króla z asem w kolorze tylko raz na 332 rozdania. Szansa na to, że w siedmiu kartach, którymi dysponuję będę miał jedną parę jest ponad dwa razy większa niż to, że nie będę miał nic – a więc to układ "jedna para" jest najbardziej pospolity, przekonuję sam siebie, nie ufaj, Łukaszu, żadnym parom, powtarzam sobie, by myśl ta wróciła, kiedy będę się zastanawiał czy sprawdzić po riverze moją parę ósemek, wietrząc bluffa i ryzykując jedną piąta stucka. Wiem, że strit będzie mi się zdarzać średnio dwa razy częściej niż kolor., a full-house jeszcze rzadziej niż flush. Wiem nawet, że w bibliotece kongresu mają sześćdziesiąt pozycji poświęconych pokerowi i że nie znajdują się one w dziale "hazard". Do diabła, wiem już dużo, bardzo dużo, tylko coraz częściej zastanawiam się: i co z tego wynika, że wiem? Jak to przekłada się na moją grę? Istnieje prawie trzy i pół miliona siedmiokartowych układów zawierających fulla, ale jak mi to ma pomóc w podjęciu decyzji, czy sprawdzić mojego fulla po mega-raisie po flopie dwa króle as (a co jeśli on ma pozostałe dwa króle???). Pewnie, i na to są tabelki. I wzory. Policz oddsy, oszacuj drawy, wylicz pot-oddsy i podejmij dobrą decyzję. Jakie to proste!
DZIEŃ 11
Ebooki ebookami, ale skoro teoria pokera to poważna nauka, chcę mieć książkę. Prawdziwą książkę. Papierową, grubą, z drobnym drukiem i wzorami. W najbliższym Empiku znajduję jedynie dwie pozycje, wyrywkowe kartkowanie nie nastawia mnie do nich pozytywnie. Same podstawy, ogólniki, banały! Halo, halo, czy nie macie tu czegoś dla kogoś, kto w cztery dni rozmnożył swój tysiąc i teraz dysponuje bankrollem osiemnaście razy większym? Czegoś dla POWAŻNYCH graczy?
DZIEŃ 12
Uświadamiam sobie, że rozegrałem już z parę tysięcy rozdań, miałem już czwórkę, najwyższego strita i tyle full-houses, że trudno je zliczyć; zdaję sobie sprawę, że wziąłem udział w kilkudziesięciu turniejach on-line i z mojego wirtualnego tysiąca zrobiło się czterdzieści tysięcy; przebrnąłem przez kilkadziesiąt długich analiz i pokrótce zapoznałem się z pięcioma czy sześcioma książkami; przytrafiło mi się przez trzy godziny jazdy pociągiem myśleć tylko o kartach, a wachlarz tematów moich snów wzbogacił się poprzedniej nocy o pozycję "Pokerowy Koszmar Czyli Przegrywasz Heads-Up na Głównym Evencie WOSP Mając Fulla Bo Twój Przeciwnik, Jakimś Cudem Wskrzeszony Stu Ungar, Dostał na Riverze Czwartą Siódemkę (później siódemka zmienia się w kosę i ścina mi głowę, ale to bzdury; Przegrać fulla, to dopiero boli!); słowem, karty widzę wszędzie, na ekranie laptopa, w myślach, siedząc na kiblu, w windzie, w lodówce, w zupie – i właśnie wtedy uświadamiam sobie, że tak naprawdę to w ogóle nie mam kart. W sensie: prawdziwych, papierowych, namacalnych kart. A właściwie nie papierowych, ale plastikowych (internet szybko pospieszył z pomocą, tłumacząc, że papierowe są dla amatorów). Nie mam kart! Pokerzysta bez kart! Dobre! No, no, chcesz wygrywać miliony i nie stać cię na zakup jednej talii? Koniecznie muszę mieć karty, jeszcze dziś, zaraz, teraz – wybiegam z mieszkania, jest po dwudziestej trzeciej i dopiero w trzecim nocnym udaje mi się znaleźć mały dział z gazetami, a tam – cud, cud! – znajduję dwutaliowy zestaw papierowych kart z jokerem. Co z tego, że papierowe, ważne, że karty! Szczęśliwy wracam do domu i na dwie pełne łez, krwi i potu godziny zmieniam się z gracza w krupiera, ucząc się porządnie tasować karty, co kończy się całkowitym ich powyginaniem – ale co tam, to nie moja wina, to wina kart, papierowych… Gdybym miał plastikowe – o, wtedy byłoby całkiem inaczej!
DZIEŃ 13
Coś mi tu nie pasuje. Wszyscy mądrzy tego świata zakazują mi grać waleta ósemkę w kolorze czy parę piątek, a w High Stakes Poker widzę Dwana, który z dwójką i piątką nie tylko wchodzi, nie tylko podbija na flopie, nie tylko wytrzymuje turn, ale i rządzi po riverze, blefując na prawo i lewo i zagarniając kilkanaście tysięcy dolarów. Naprawdę coś mi tu nie gra, kiedy widzę jak Phil Hellmuth wygrywa z dwójką i siódemką nie w kolorze (a tak na marginesie: co to za prostak! Taki prostak zarabia miliony na pokerze! Czy ja jestem od niego głupszy? Nie! Jaki z tego wniosek? Będę milionerem! Hurra!!!) i cholernie coś mi tu nie gra, kiedy czytam że Brunson swoje dwa mistrzostwa świata wygrywał z dwójką i dziesiątką w ręku w ostatnich rozdaniach. No i proszę, jeden odcinek HSP później i Barry Greenstein, absolwent matematyki, świetny programista, wielki ścisłowiec i genialny pokerzysta przyznaję mi rację: math is idiotic.
Trochę to pocieszające – patrzę na stos papierów pełnych tabel, liczb i wzorów, których planowałem się nauczyć, ale skoro math is idiotic, to sobie to odpuszczę – tyle, że pocieszenie jest chwilowo. Bo skoro math is idiotic, to co zamiast math?
Hmm, Barry, jakiś pomysł?
DZIEŃ 14
Gram w pokera. Poza tym nic godnego uwagi się nie dzieje.
TYDZIEŃ 3
DZIEŃ 15
Żarty się skończyły, zaczyna się walka. Zabawa zmienia się w powagę. Wirtualne pieniądze odchodzą w przeszłość, wpłacam najprawdziwsze z prawdziwych prawdziwe pieniądze i – no, no, kto by się tego po tobie spodziewał? – wcale nie zaczynam przegrywać z kretesem! Po jednej dniówce ze stu dolarów robi się dziewięćdziesiąt sześć i pół. A przez moment było nawet sto cztery!
Ostrożne zarządzanie bankrollem to mój mocny punkt.
DZIEŃ 16
Gram w pokera.
DZIEŃ 17
Gram w pokera.
DZIEŃ 18
Zaczynam się niepokoić.
Wchodzę na XXX i gram w pokera.
DZIEŃ 19
Z pomocą przychodzi mi zdrowie. Łapię ciężką grypę, nie ma mowy o wyjściu do pracy czy na uczelnię, o basenie nie wspominając, pół dnia leżę w łóżku, z trudem zbieram się do lekarza, pociągam nosem, kaszlę i wyglądam jak trup, wszystko tak jak trzeba, w końcu dostaję upragnione L4, wracam słaniając się na nogach do mieszkania, padam na łóżko, leżę chwilę, po czym, z szerokim uśmiechem dziecka-oszusta, które zostało właśnie samo w domu i może robić, co zechce, odpalam laptopa, loguję się, otwieram pierwszy stół, otwieram drugi stół, otwieram trzeci stół, i choć czuję, że faktycznie nie jest ze mną najlepiej – w gardle coś drapie, nos zatkany, ciało rozpalone – wiem też, że to wszystko nie ma najmniejszego znaczenia; nie zdążyłem mrugnąć okiem, a z godziny czternastej robi się trzecia w nocy, zmęczony, chory, z drgawkami, które dopiero teraz zauważam, kładę się spać, znów niczego nie przeczytałem, znów wywinąłem się od pracy, znów ukarałem swe ciało brakiem ruchu na basenie; przykrywam się kołdrą i myślę o ostatnim rozdaniu, w którym moja para dwójek i konsekwencja w kolejnych podbiciach starczyły, by dotąd agresywny przeciwnik uwierzył, że asy na flopie i riverze w jakikolwiek sposób wzmacniały moją rękę. A nie wzmacniały. Kolejny udany blef, kolejny powód, by wierzyć, że życie jest jednak piękne. Dosyć szybko zasypiam.
DZIEŃ 20
O dziwo, nie gram w pokera. To dosyć proste. Kiedy wstaję rano, tłumaczę sobie, że powinienem iść do pracy, a nie grać w pokera i idę do pracy. Kiedy w pracy włączam komputer, tłumaczę sobie, że nie powinienem odpalać XXX, ale zająć się pracą i nie odpalam XXX, ale zajmuję się pracą. Z pracy na styk udaje mi się zdążyć na uczelnię i w trakcie wykładu o symbolistach i neoromantykach flamandzkich postanawiam, że będę grzecznie notować, a nie analizować tabelę prawdopodobieństw i grzecznie notuję i nie analizuję tabeli. Kiedy wracam do domu, postanawiam spokojnie zjeść obiad, nie ślęcząc przy tym przed monitorem i nie przerywając krojenia pierogów klikaniem na "fold" lub 'raise" i w efekcie spokojnie zjadam obiad, nie gapiąc się w monitor i nie klikając w myszkę. Po obiedzie spotykam się z Moniką, po raz pierwszy od paru tygodniu udaje się nam dłużej porozmawiać i zostaję nawet na noc, dobrze wiem, że będzie miło i że nie powinienem wypowiedzieć ani jednego słowa o pokerze, i tak też się dzieje, jest miło, bardzo miło, i nie wypowiadam ani jednego słowa na temat pokera.
Ale, kurczę, kiedy się budzę, czegoś mi brakuje.
Nie to jest jednak najgorsze. Najgorsze przychodzi bowiem wtedy, kiedy z samego rana wychodzę z mieszkania Moniki, biegnę szybko na tramwaj, by nie spóźnić się do pracy, i kiedy padam na plastikowy fotelik, przelatuje mi przez głowę straszna, bolesna, irracjonalna myśl, z którą niestety się zgadzam: cały poprzedni dzień zmarnowałem.
Sięgam do torby po tabelkę, a oczyma wyobraźni widzę sprawną dłoń wykładającą trzy karty na zielony stół.
DZIEŃ 21, OSTATNI
Pre-flop
Nawet o rezygnowaniu z pokera myślę w kategoriach pokerowych. Kalkuluję, ile poświęcam mu czasu i co zyskuję w zamian. Jakie są oddsy? Grając dwie godzin dziennie i, powiedzmy, dorzucając do tego pięć godzin teorii w weekend, nie mam gwarancji, że cokolwiek osiągnę. Musiałbym te liczby pomnożyć przez co najmniej dwa lub trzy, ale wtedy powinienem zrezygnować ze studiów, z pracy, z basenu lub z dziewczyny. Rezygnując z basenu, zaoszczędziłbym nieco czasu i pieniędzy. To plus. Ale są i minusy. Podobnie z pracą. Z karierą niderlandysty. Z dziewczyną. Do diabła: jak mogę w tych kategoriach myśleć o Monice?? A jednak myślę. Nie oszukujmy się, życie to sztuka kalkulacji.
Flop
Nie, to nie ma sensu. Wróćmy do rzeczywistości. Muszę zabrać się za studia, bardziej przykładać do pracy (wiadomo, kryzys!), przeprosić się z basenem i kupić Monice kwiaty.
Turn
Nie, to nie ma sensu. Myślmy logicznie. Studiami zajmujesz się od prawie pięciu lat, i co one ci dały? Praca – czy to ma być sensem twojego życia, wysiadywanie przed biurkiem? Pływać możesz i jako pokerzysta, to nawet dobrze by wpływało na twoją grę. A jak wygrasz WSOP to kupisz Monice nie jakąś zwiędłą różę z placu Solnego, ale czerwone ferrari!
River
Ale nawet jeśli – nawet jeśli wszystko się uda, nawet jeśli obliczenia są prawidłowe, nawet jeśli będę mógł żyć z pokera… (ha, ha, ha, śmieję się sam z siebie: po trzech tygodniach z pokerem i kilkudziesięciu grach za pół dolara i straceniu w sumie pięciu dolarów, zastanawiam się, czy będę mógł żyć z pokera… dobre!) czy będę wtedy szczęśliwy? Właściwie co lepsze, a może nie ma różnicy? Spędzić życie przy stoliku czy nad holenderską poezją? Cieszyć się z miejsca płatnego w turnieju, czy z przyznania grantu na stypendium w Lejdzie? Karmić swe dzieci z pieniędzy zarobionych w kasynie czy w bibliotece?
Muszę to poddać dokładniej analizie, obliczyć oddsy i sprawdzić czy pot-oddsy są odpowiednio wysokie.
Bet
Wiem tylko jedno. Jakąkolwiek podejmę decyzję, będzie to decyzja pokerowa. Poker to sposób myślenia, nie karty.
Gratulacje, w pełni zasłużone zwycięstwo.
(…)po której stronie dealera siedzi under the dog (…) :-))
Matematycznie rzecz ujmując:
Under the gun + Underdog = Under the dog!
To chyba jasne!
Fajne i jak ktoś już pisał bardzo prawdziwe.. czekam na cz. II
moim osobistym zdaniem wśród prac opublikowanych publicznie, ta jest zdecydowanie najlepsza. Masz bardzo elegancki i ciekawy styl pisania. Gratuluje:)
Mamy wygranego? 🙂
Tekst dobry, ciekawe tylko co na to specjaliści od uzależnień :/
Bardzo fajny i prawdziwy tekst. GW
mnie najbrdziejpodoba sie to:“: po trzech tygodniach z pokerem i kilkudziesięciu grach za pół dolara i straceniu w sumie pięciu dolarów, zastanawiam się, czy będę mógł żyć z pokera.”
….. i Monike :0
Bardzo dobry tekst. GL.
“Po jednej dniówce ze stu dolarów robi się dziewięćdziesiąt sześć i pół. A przez moment było nawet sto cztery!
Ostrożne zarządzanie bankrollem to mój mocny punkt.” – Świetne. Usmialem sie jak dawno. Moja rada zostaw prace, studia i pokera. Zyj z pisania wyjdziesz na plus.
“(…) Ponieważ Polacy nie gęsi, swój język mają (…)”. Dlaczego 80% polaków błednie rozumie ten znany cytat?
Polecam rzucic okiem chocby tutaj:
http://uczymysie.pl/Pytanie/7/224/0/Jak-wytlumaczyc-cytat-z-Reja-Polacy-nie-gesi-i-swoj-jezyk-maja.html
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.