Ten dzień przywitał nas ulewą. Kolejny i następny też. W ciągu ostatnich 4 tygodni padało przez 3.5 tygodnia. Luksemburg to taka mała Szkocja na mapie pogodowej i można założyć trampki rano, bo jest już 10 stopni, ale i tak trzeba zapakować w plecak parasol, kalosze, kurtkę przeciwdeszczową i gruby sweter, gdyż nie wiadomo co przyniesie dzień. Palić można na przystankach i ludzie palą. Francuzi poza papierosem lubią jeszcze słodkie bułki zjeść na śniadanie. Luksemburczycy raczej soczystego „wurst'a”, a obiad popić lokalnym piwem lub winem. I to też robią! Tutaj można jeździć po 2 piwkach, więc nikt nie spina się i nie robi wykładów o braku odpowiedzialności. Może ten brak wyrzutów powoduje, że nikt nie wjeżdża zdezelowanym BMW w grupę ludzi, bo 2 kufle zamieniły się w 4, a te 4 zostały jeszcze pomnożone przez 2 i dodano do nich 3. A skoro już o prowadzeniu mowa. Na jednego mieszkańca Luxa przypada 1.9 samochodu. W tygodniu zwykle jeżdżą małymi, miejskimi autami, ale w bogatych wersjach. Coś co w Polsce zostałoby uznane za niepraktyczne, tutaj jest normalne. Inaczej sprawa się ma w weekendy, bo właśnie wtedy na ulice wynurzają się klasyki, legendy i nowości z najwyższej półki. Marki można wymieniać przez kolejne akapity, ale nie w tym rzecz. Muszę jednak wspomnieć o starszym panu, który mozolnie, 30 km/h zmierza do pobliskiej piekarni w najnowszym Mclarenie. Zawsze towarzyszy mu pies przypięty pasami na fotelu pasażera, a ja zawsze śmieję się do łez jak ich widzę… Na świecie niestety istnieją również Francuzi – żabojady, białoflagowcy, którym w braku umiejętności kierowania mogą równać się tylko Belgowie, którzy nota bene jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie musieli zdawać egzaminów na prawo jazdy. Wystarczyło położyć dłoń na Biblii i przysiądz pod Bogiem, iż kierować się umie… Część z nich wciąż żyje, o zgrozo! A wracając do Francuzów, to dziś rano padał śnieg; na oko 5 mm śniegu przykryło ulice. I tyle wystarczyło by moje koleżanki z korpo pospóźniały się do fabryki po 1.5 godziny. Jak można być tak fatalnym we wszystkim?
Skoro już jesteśmy przy korpo. Pracowałem w tym samym zakładzie w Warszawie i długo nie wytrzymałem. Po 11 miesiącach wpierdolu powiedziałem pas i rzuciłem papierem. Wychodząc z bananem na ustach krzyczałem jeszcze: „Jebać korpo! Jebać korpo!”. Wiedziałem jednak, że lubię tę robotę, więc szczęścia szukałem w oddziałach zlokalizowanych poza granicami naszego pięknego, acz niedoskonałego kraju. Po wielu rozmowach i perypetiach trafiłem tutaj. Na początku nieufny, ciągle węszyłem podstęp, hipokryzję i korpo gierki. I się rozczarowałem. Jak to możliwe, że jedna firma może być tak podobna i tak inna zarazem? Tutaj korpoludki się szanuje, nadgodzin się nie robi, a komórka służbowa nie istnieje. Czego nie załatwię do 16.30 tego nie załatwię; zajmę się tym jutro rano – pełen luz.
Ale Luksemburg to nie tylko samochody i praca. Luksemburg to ludzie, którzy zaskakują mnie na każdym kroku. Przylatując tutaj trzymałem gardę, taką jak trzyma się codziennie w Polsce. Czekałem na słowny cios, byłem przygotowany na atak jadu z każdej strony i wszechobecną zawiść. Ale czemu oni mają być zawistni? Nie muszą harować po 15 godzin dziennie i w weekendy dorabiać by wieść godne życie. Tutaj wszystko jest proste. Państwo pomaga ci na każdym kroku i dba o to, by żyło się dobrze. Tutaj można odkryć kim jesteś naprawdę. Długo by wymieniać, więc szczegóły zostawię na kolejne wpisy. Wspomnę tylko jedną sytuację, której byłem świadkiem kilka dni temu. Jechałem autobusem linii 21 w kierunku mieszkania, gdzie stacjonuję. Akurat czekaliśmy na światłach, bo wprowadzono tam ruch wahadłowy z powodu przebudowy drogi. Panowie budowlańcy stali koło wykopów, rozpoczęli akurat fajrant i zajadali się kanapkami częściowo odwiniętymi z papieru śniadaniowego lub folii aluminiowej – nie pamiętam dokładnie, umknęło mi to. Tak czy inaczej wcinali i rozmawiali oparci o drzwi jednego z przydrożnych domów, gdy nagle z tych oto drzwi wyszedł facet w średnim wieku. W rękach miał srebrną tacę, a na niej śnieżnobiałe jak francuska flaga filiżanki z kawą. Poczęstował „chłopaców” i postanowił spędzić z nimi chwilę, gawędząc. Niby nic, niby drobnostka, a wiara w człowieka powraca…
Wybaczcie to gloryfikowanie Luxa, ale ja tu po prostu się odnajduję. Cieszę się jak dzieciak z każdego dnia, nawet w tygodniu w korpo. Wiadomo, że dzień świstaka od poniedziałku do piątku – praca dom, praca dom, ale każdy weekend to przygoda, bo tu wszędzie blisko. TGV do Paryża jedzie 2h10min, nieco wolniejszy pociąg do Brukseli niecałe 3h, a dookoła historia. Nie jestem specjalnie religijny, a w kościołach i katedrach w ciągu ostatnich kilku miesięcy byłem więcej razy, niż na przestrzeni ostatnich lat 15-tu. A jak wchodzę do miejsca świętego, to podobno podłoga dymi… Architektura mnie zachwyca, a jak w parze z nią idzie historia miejsca, niezwykłe wydarzenia, to mogę wręcz stwierdzić, że mnie podnieca. Poniżej fotka mojego autorstwa z katedry w Metz.
Pokerkowo po pierwszej stagnacji i frustracji wreszcie jest lepiej. Cały luty spędziłem na lawirowaniu pomiędzy grami – trochę nonturbo, więcej turbo, kilka knockoutów, czasem hyperturbo i parę micro MTT oraz z nudów parenaście spinów, ale to chyba nie dla mnie. W któryś czwartek poszedłem na piwo, bo czwartki są dla korpo, piątki dla znajomych, a soboty dla rodziny – mój brat menago z innego korpo tak mi to tłumaczył kiedyś, a wie co mówi, bo wielokrotnie widziałem jak z „obiadów czwartkowych” wracał na rzęsach. Nie inaczej i ja wróciłem, bo gorszym od brata być nie wypada. Poza tym co to za frajda wyjść na 2 piwa; tak to ja mogę wychodzić jak coś zwiedzam z moją Lubą, a nie z kolegami. Już w trakcie tej alkoholowej eskapady napisałem wiadomość do mojego szefa, że wolałbym zostać w domu, bo moja efektywność przed monitorami będzie znikoma, bliska zeru wręcz. Po krótkich negocjacjach udało mi się uzyskać dzień wolny i w piątkowe popołudnie mogłem zasiąść do sesji. Zamysł był taki, żeby rozegrać kilkadziesiąt micro sitków i dodać mikroskopijne MTT. Dodałem BIG'a za $0.55 i po ponad 10 godzinach cieszyłem się z uzyskania 3 lokaty. Moje QQ okazało się gorsze od 44 przeciwnika i all-inach pre przy 20bb efektywnych. Trochę słabo, bo różnica $100 dolców niemalże, a do rozmów o deal'u nie podszedłem, przecież to potwarz wielka. Nie mogę jednak narzekać. Długa przerwa, brak pewności siebie przy stole i ogromne braki w grze 3-handed sprawiły, że moje decyzje były co najmniej słabe, by nie powiedzieć trywialnie chujowe lub z dupy. Wykres poniżej nie uwzględnia step'ów, bo sharkscope źle to liczy, a biletów jeszcze kilka mam.
Roll nieco urósł, więc pora na zdecydowanie się co grać. Po wielu próbach, testach, przemyśleniach i rozważaniach; doszedłem do wniosku, iż najlepszą opcją będzie teraz granie $2.5 180s turbo, parę micro MTT w weekendy i zbudowanie się do około $1k. W tak zwanym międzyczasie będę próbował swoich sił w satelitach 3x turbo +R, bo jest tam ponoć ogromne value. Widzę braki w grze jak wspominałem wcześniej, więc nie ma dnia bez nauki od rana, bo it's a long way to the top if you wanna rock n' roll! Jadąc do korpo czytam kilka stron na temat mindset'u, co jest nie tylko dobre dla pokierka, ale i życie ułatwia w sposób widoczny. Nie zabrałem się jednak jeszcze za Tendler'a, a skupiłem się na Walkiewiczu i jego książce „Pełna moc możliwości”. Z czystym sumieniem polecam każdemu, bo nie jest to coaching'owy bełkot jakich teraz mnóstwo, lecz lektura napisana przez człowieka, który mówi jak można żyć, ale nic ci nie narzuca. Podobała mi się jedna z jego metod. Opisał jak walczy z obawami, a receptę znalazł dobrą moim zdaniem. Mianowicie zadaje sobie pytania co się może wydarzyć złego i ja odniosłem to do mojego wejścia na $2.5, bo dawno tam nie byłem. Czego się obawiam? Tego, że sesja będzie na gruby minus w porównaniu z bankroll'em. I co się stanie jak będę na minus? No stracę parę dolców. A co się stanie jak stracę? Będę musiał zejść niżej i się odbudować. Więc? Więc to nic strasznego, bo odbudowywałem się dziesiątki razy. Mi pomaga, ale ja jestem mentalnym fishem, ale rosnę i już czuję płetwę rekina wyrastająca z moich pleców. Możliwe, że jest to też garb lub źle spałem – czas zweryfikuje. O satelitach pisałem. Nie mam zamiaru grać wszystkiego. Skupię się na kilku turniejach docelowych – SM, SW i wszystkie tanie satki do FPS Monte Carlo!!! Jeśli wygram wejście do niedzielnych majors'ów to wyrejestrowuję się i T$ mielę na sitach, a do Monaco chcę jechać, zagrać na żywo, odpaść choćby na pierwszym levelu, ale spędzić kilka dni na słońcu, a nie w deszczu! Wracając do nauki, to do snu tuli mnie Moorman i analiza rozdań – otwiera oczy na wiele spraw i aspektów gry, o których nie myślałem wcześniej. Oglądam również filmy szkoleniowe uczniaka na temat satelit, które chcę opanować i opanuję. Naprzemiennie włączam też OMGclaydoll i jego serię z 180s turbo – ponoć ciekawie ukazuje dynamikę tych gier.
Na dziś to tyle. Polskie znaki wróciły, bo i klawiatura nowa się pojawiła.
Czyta się naprawdę przyjemnie. Royal mógłbyś może polecić jeszcze jakieś video na temat 180s Turbo? Cały czas chcę się uczyć! Pozdrawiam i czekam na kolejne wypociny !
Super sie to czyta, tak samo jak pierwszy! Spotkaliśmy się pare razy przy stołach, pozdrawiam i czekam na następny wpis!
Dzięki! Unikaj mnie przy stołach, mam zawsze nutsy 😉
Ojejejej, ale tu się ładnie pisze 🙂 Zajrzałam lekko nieufnie, ale już wiem, że będę wracać. Powodzenia!
Dziekuję! 🙂 Będę pisał zatem.
,, u nas w Ameryce”. Jeszcze mi brakowało tylko stwierdzenia ,,My luksemburczycy”. Mówisz o polskiej mentalności, jednak sam ją po sobie pokazujesz.
Czytaj ze zrozumieniem, potem komentuj. Pewnie jestes jednym z tych, ktorzy uwazaja, iz Dima nie powiniem wystepowac pod nasza flaga. Namnozylo sie internetowych pseudopatriotow ostatnio. Bez odbioru.
Czy powinien grać czy nie nie mam zdania. No tak przyjechałeś z ,,zaściankowej polski” na ,,ZACHÓD”. Przecież w PL jest tak źle a u was to za darmo dają. Wole być pseudopatriotą niż farbowanym Luxem.
Nie zgodze sie. Wyznaje zasade, ze zycie jest zbyt krotkie zeby sie umartwiac i wypruwac flaki za marne idealy. Jesli moge zyc latwo i bezstresowo to zyje. Za darmo nic nie dostalem, a polskosci sie nie wstydze. Opisuje Luxa i porownuje do miejsca, ktore znam najlepiej, czyli Polski. Skoro juz dalismy sobie po plasku, to teraz szanujmy sie wzajemnie.
Bardzo mi się podoba Twój styl. I ten delikatny, zakamuflowany humor:
„ale rosnę i już czuję płetwę rekina wyrastająca z moich pleców. Możliwe, że jest to też garb lub źle spałem – czas zweryfikuje. ”
„rozpoczęli akurat fajrant i zajadali się kanapkami częściowo odwiniętymi z papieru śniadaniowego lub folii aluminiowej – nie pamiętam dokładnie, umknęło mi to.”
Duży plusik i czekam na więcej.
P.S. Przydałby się ten GIF ze świętej pamięci prof. Bartoszewskim:)
Dzieki! Ja tak gadam tez na codzien. Nie do zniesienia na dluzsza mete 😉
Zgadzam się, bardzo fajne pióro. I dobrze, że już z polskimi znakami 🙂
Dzieki Jack! Przywiezcie wysokie lokaty z Gruzji 😉
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.