W każdej dziedzinie, którą się zajmuje zacząłem tworzyć swego rodzaju „plany”, które mają mi pomóc w bardziej kontrolować to co robię. W dzisiejszym odcinku przeczytacie między innymi o moich sportowych postępach, odczuciach z turnieju Pokertour.pl jak i niezbyt szczęśliwej przygodzie, pomysłach na moja przyszłą grę, a na sam koniec opowiem o niespodziewanym spotkaniu jednego z najbardziej znanych polskich pokerzystów.
DJ W w Sochaczewie
To co nie tak dawno było tylko marzeniem, w końcu się spełniło. Mimo wielu obaw, odnośnie frekwencji oraz zachowania samych uczestników, nadszedł dzień, kiedy to pierwszy raz w historii miasta, mogliśmy posłuchać ikony muzyki klubowej. W naszym rejonie DJ W jest postacią, która ma bardzo duże grono fanów i to za sprawą nie tylko granej przez niego muzyki. Jest to osoba, która jak na swoje dotychczasowe CV, jest niesamowicie skromna i otwarta do odbiorców. To jest z pewnością drugi element, który sprawia, że ludzie wciąż chcą jeździć na imprezy, w których występuje. Tak czy inaczej, przed otwarciem bramki, ustawiły się kilkunasto metrowe kolejki, co oznaczało, że zainteresowanie jest spore. Na scenie oprócz standardowego sprzętu można było odnaleźć lampy LED-owe, które robiły niesamowitą robotę a także projektor. Z biegiem czasu ludzi zaczęło przybywać a impreza rozkręcała się na dobre. Moi koledzy zagrali niesamowite sety, a mnie przyszło wystąpić przed gwiazdą wieczoru. Generalnie ze swojego seta jestem niezbyt zadowolony. Tego dnia byłem trochę rozbity (miałem między innymi zatkane ucho, przez które nic nie słyszałem) i do końca nie wiedziałem, którego nurtu mam się trzymać. Poniżej znajdziecie numer, który puściłem jako ostatni i wydaje mi się, że jakoś uratował mój występ. Gdy headliner wszedł za stery, sala była wypełniona po brzegi. W końcu tej nocy, przewinęło się tam koło 180 osób! Wszyscy bawili się świetnie a opinie wśród obecnych były dla nas jako organizatorów bezcenne. Tak udanego wieczoru, nie spodziewał się chyba nikt. Nic więc dziwnego, że zadowolenie na twarzy było widoczne gołym okiem. Dodam jeszcze, że mamy już pomysły na następne eventy, lecz o tym opowiem kiedy indziej.
A Momentary Lapse Of Reason
Jak dobrze wiecie, od bardzo dawna lubię posłuchać sobie nieco starszej muzyki, w postaci twórczości grupy Pink Floyd. Oczywiście jak każdy, mam swoje ulubione albumy oraz utwory. Dziś chciałem przybliżyć wam nieco mniej znany krążek, który w mojej ocenie jest bardzo niedoceniany. A Momentary Lapse Of Reason odkryłem w momencie, gdy zorientowałem się, że mój tata nie posiada w swojej kolekcji wszystkich krążków. Dlatego po znalezieniu go w internecie, wziąłem się za przesłuchiwanie. Okazało się, że są tam utwory, które już dobrze znałem, za sprawą koncertu Pulse, w którym to już na samym początku perkusista daje upust swoim emocjom przy „Learning To Fly”. Wracając do albumu, jak to już przyzwyczaiła nas brytyjska grupa, jest to jedna długa opowieść, która w pełni się ze sobą komponuje. Gorąco polecam!
Postęp w treningach i kontrola
Od momentu gdy wznowiłem treningi minęło już trochę czasu. Dobrze pamiętam bardzo ciężkie początki na siłowni czy też dłuższe biegi w „porywającym” tempie ponad 6min/km. Wiedziałem jednak, że to tylko etap wdrożeniowy a systematyka prędzej czy później wyjdzie mi na dobre. Pracowałem według planu, który zawierał siłownię, bieg interwałowy, bieg ciągły, bieg z oponą oraz elementy crossfitu. Dodatkowo bardzo często ćwiczyłem mięśnie brzucha (urozmaicone treningi). Z tygodnia na tydzień czułem się coraz lepiej a wyniki to potwierdzały. Dzięki aplikacji endomondo mogłem stale monitorować wielkość postępów i jak zobaczycie poniżej są one znaczne. Nigdy wcześniej nie biegałem w takim tempie i zaczynam się zastanawiać czy nie zacząć się przygotowywać do wrześniowego półmaratonu. Jeśli zacząłbym realizować jakieś plany treningowe, jest szansa abym ukończył ten bieg poniżej 1 godziny i 30 minut! Nie będzie to łatwe, bo jak się już dwukrotnie przekonałem na własnej skórze (kiedy przedwcześnie przerwałem trening), duży wiatr może pokrzyżować plany. Od kwietnia zacząłem brać kreatynę wraz z BCAA firmy Inkospor. Nie tak dawno podciągałem się na drążku zaledwie po 8 powtórzeń w serii, a obecnie rozpoczynam już od 12 :). Żeby nie było zbyt idealnie, ze względu na ból w łokciu nie mogę wykonywać wyciskania na ławeczce, które muszę zastępować pompkami.
Mam jeszcze informację odnośnie gry w 7-osobowej odmianie rugby. W zeszłym tygodniu miałem wystąpić w jednym turnieju eliminacyjnym do mistrzostw Polski, lecz odczuwałem duży dyskomfort w plecach i póki co, jeszcze się wstrzymałem z grą. Jeśli wszystko pójdzie dobrze to 1 maja wystąpię na półfinałach krajowych, które odbędą się w Częstochowie. Pod koniec marca skusiłem się również na dokładną analizę składu ciała. Okazało się, że mam 12.2% tkanki tłuszczowej, co póki co jest wynikiem, z którego jestem zadowolony. Kolejną wizytę planuję w czerwcu i mam nadzieję, że tak jak za starych dobrych czasów uda mi się zejść poniżej 10% mimo, iż nie stosuję żadnej diety i niekiedy sięgam po np. czekoladę.
Warm-Up Liptovsky Mikulas
Na drugi tegoroczny turniej live wybrałem się na Słowację, gdzie miałem nadzieję, zaliczę solidny występ. Zanim jednak wyruszyłem z kolegami w podróż, specjalnie z tej okazji zdobyłem komplet zapasowych świateł oraz bezpieczników, nową apteczkę, linkę holowniczą a nawet kamizelki odblaskowe… Czyli wszystko to co jest potrzebne aby bezkarnie jeździć u naszych południowych sąsiadów. Samochód zatankowałem do pełna, odwiedziłem myjnię, a także zakupiłem taki oto adapter, który miał umilać nam czas.
Nadszedł w końcu upragniony piątek, który jak się niestety później okazało, był baaaaaardzo stresujący. Zaznaczę w tym miejscu, że jako kierowca, nigdy nie jeżdżę „na trzeciego”, nie spieszę się i co najważniejsze, staram się jeździć ostrożnie. Niestety już po 30 minutach jazdy, miała miejsce taka oto sytuacja… Jadąc kończącą się dwupasmówką, musiałem wybrać pomiędzy hamowaniem i wepchaniem się na prawy pas (co na samą myśl jest dla mnie niebezpiecznym manewrem) a wyprzedzeniem pojazdu na znakach poziomych. Ponieważ były one bardzo długie, z pełną świadomością wybrałem tą drugą opcję. Gdy zjeżdżałem już na prawo, nagle okazało się, że na znakach poziomych ustawione są zupełnie niewidoczne i do tego ciemne, jakiegoś rodzaju progi zwalniające, które tak właściwie, mogą tylko i wyłącznie doprowadzić do katastrofy, ponieważ bezpieczeństwa nie poprawiają z pewnością. Za nimi zakamuflowana była mała wysepka, która jak na złość również nie była oznaczona. Najprawdopodobniej ktoś ściął znak i do naszego przejazdu nie zdążono ustawić nowego. Jaki był efekt? Przy prędkości 95-100km/h zostaliśmy podbici do góry i na nasze szczęście nie straciłem panowania nad kierownicą. Oczywiście skończyć to się mogło bardzo źle lecz najwidoczniej, tak miało być. Oczywiście wina jest tylko i wyłącznie po mojej stronie bo nie powinienem wykonywać tego manewru, chociaż zrobiłem go w pełni świadomie szukając jak najmniejszego zagrożenia. A wystarczyło aby znak stał na swoim miejscu. W ogóle nie tak dawno jechałem tą trasa ponownie i wiecie co? Owy znak już istnieje. Tak wygląda felga, która ucierpiała najmocniej.
Po incydencie, wezwaliśmy kolegę, który przywiózł nam koła na zmianę, dzięki czemu mogliśmy wrócić do domu. Tam przepakowaliśmy torby do innego auta i z 3 godzinnym opóźnieniem, rozpoczęliśmy podróż na nowo. Podczas jazdy miałem okazję przetestować żółte okulary spawalnicze, które niesamowicie poprawiają komfort jazdy nocą. Otóż, dzięki nim nie jesteśmy oślepiani przez innych kierowców. Jeśli macie możliwość to spróbujcie je założyć chociaż na chwilę. Po przekroczeniu granicy okazało się, że droga jest bardzo wąska, ślizga, nieoświetlona i nieoznakowana. Dlatego godzina planowanego przybycia do Mikulasa, znowu uległa zmianie. Na miejscu zawitaliśmy przed 4 rano i wówczas spotkała nas kolejna przykra niespodzianka. Nasz hostelik był czynny zaledwie do 1 w nocy, o czym nikt nas wcześniej nie poinformował. Zaczęliśmy szukać innego rozwiązania, ale bez skutku. W końcu zapadła decyzja o przespaniu się w samochodzie. Nie było to korzystne, z punktu widzenia, iż przy pokerowym stole trzeba być wypoczętym. Po krótkiej drzemce dowiedzieliśmy się, że pokój zostanie nam udostępniony dopiero o 10. Nie pozostało nam nic innego jak przejechanie się po okolicy i zjedzeniem śniadania w McDonaldzie. Bardzo smaczna kanapka z jajkiem, placek ziemniaczany oraz kawa pozwoliły uwolnić trochę energii.
Następnym punktem wycieczki była Tatralandia, która zrobiła na mnie duże wrażenie. Przede wszystkim jest to miejsce, w którym można spędzić calutki dzień, w bardzo przyjemnych warunkach. Dla bardziej aktywnych czeka masa zjeżdżalni, możliwość gry w siatkówkę, czy też wejście na małą ściankę wspinaczkową. Z drugiej strony można zrelaksować się dzięki hydromasażom, czy też zwykłym leżankom. Oczywiście na głodnych i spragnionych czeka restauracja oraz bar. Nic tylko się relaksować (było na kogo popatrzeć hihi) 🙂 Woda wyciągnęła z nas ostatnie siły i po powrocie do hostelu udaliśmy się na krótką drzemkę.
W końcu nadszedł czas na główną atrakcję wyjazdu, czyli Main Event. Jak się później okazało, frekwencja nie dopisała i organizatorzy musieli dorzucić do puli z własnej kieszeni. Stolik nie sprawiał wrażenia trudnego (w większości gracze bardzo loose) i wystarczyło czekać, aż zacznę coś trafiać. Po kilku przepychankach udało mi się wskoczyć na 27k co przy średnio pomocnych boardach uznałem za dobry wynik. Niestety później mocno się skróciłem z baaaaaardzo aktywnym graczem, który lubił blefować i callować bardzo szeroko. Grałem bez pozycji i kiedy na stole AT8 J (3 trefle), zrobiłem, check/raise do jego drugiej beczki, trzymając JT (bez trefla), przeciwnik bez namysłu zagrał AI. Oczywiście sprawdziłem ze względu na oddsy i okazało się, że oponent skompletował gutshota (bez trefla). Nie ukrywam, że byłem trochę zdziwiony, że gracz nie wziął pod uwagę możliwego koloru lub wyższego strita u mnie, ponieważ AI zagrał natychmiast. Potwierdziło się to co mówiłem już kiedyś, gdy przyjdzie turniej kiedy zacznę dobrze runować, to żetony same będą płynąć w moją stronę bo przeciwnicy nie potrafią pasować (Słowacy mieli bardzo bujną fantazję) :). Szkoda tylko, że po raz piąty w turnieju live, stałem po złej stronie coolera. Cóż, kiedyś sytuacja się odwróci. W czasie wolnym od gry poznałem bardzo wielu graczy, którzy w większości zajmują się pokerem zawodowo. Dyskusje, które prowadziliśmy były wesołe i od razu czas płynął jakoś milej. Dodatkowo, okazało się, że w Mikulasie był również gracz, z którym wraz z kolegą poznaliśmy się na promie. Gdy wszyscy odpadliśmy z turnieju, miałem już spore towarzystwo to picia kolejnych bażantów ;).
Drugiego dnia zagrałem w turnieju bocznym, w którym wystartowało zaledwie 31 graczy… Atmosfera, jaka panowała na sali była wyśmienita, większość graczy była bardzo wyluzowana i widać było, że grają dla przyjemności. Można było ciągle słyszeć żarty i wybuchy śmiechu co tylko umilało side-event. Ze swojej gry jestem baaaaaaaardzo zadowolony, a to, że przegrałem 3 flipy pod rząd, JJ<AQ, AK<22, J7<33, no coż, mówi się trudno ;).
Podsumowując wyjazd, jak każdy inny był fajny, ze względu na to, że mogłem odpocząć od codzienności, szkoda tylko, że na samym początku mieliśmy tyle przygód… Co do ewentualnego powrotu do tej miejscowości, to skusiłbym się ale chyba tylko i wyłącznie ze względu na aquapark. Tak szczerze mówiąc, innych atrakcji nie zauważyłem, do tego tubylcy nie znają angielskiego i prościej dogadać się po „naszemu”. Rozmyślam także nad sensem jeżdżenia po całym cyklu pokertour.pl ponieważ nie podobają mi się niektóre kwestie. Po pierwsze wzrost wpisowego do wszystkich turniejów, po drugie gra 6-max kiedy spokojnie organizatorzy powinni robić stoły 8-9 osobowe. Po trzecie w Main Evencie w Mikulasie na ponad 150 osób, płatnych było zaledwie 9. To jakaś kpina, nawet na PS w turnieju na 90 osób, płatnych pozycji jest aż 13. Po czwarte w dniu turnieju bocznego okazało się, że jego wpisowe wzrosło o 5euro. Nie chodzi mi tutaj, że to dużo czy mało, ale liczy się sam fakt, że jest to mało profesjonalne podejście do graczy. Najbliższym turniejem jest prom, na który z pewnością się nie wybiorę ze względów zawodowych jak i tych powyższych. Wobec takiej sytuacji przejdę chyba do mojego pierwotnego planu, czyli „grania turystycznego”. Są przecież w Europie turnieje z dużo niższym wpisowym, a przy okazji będę miał możliwość zobaczenia wielu pięknych miejsc.
HRC i 45s
Czytając i oglądając wyniki innych graczy, coraz bardziej zaczynałem myśleć nad swoją przyszłością. Najwięcej frajdy sprawiają mi gry nonturbo, ponieważ posiadam już jakąś wiedzę w tym temacie, lecz ich minusem jest czas trwania, co z kolei ze średnim trafficiem daje małe volume. Z kolei satelity mimo swojej profitowości, również nie pozwalają na rozgrywanie odpowiedniej ilości turniejów. Przez taki obrót spraw, okres gry na 0 mógłby trwać niekiedy tygodniami, jak nie miesiącami. Kolega udzielił mi ostrej reprymendy i po raz kolejny uświadomił, że liczy się tylko volume, bo tylko to daje pewność czy ktoś ma tylko szczęście czy jednak wspiera je sporymi umiejętnościami. Dlatego postanowiłem, że wrócę do 45-tek turbo. Powiem wam, że tak zmotywowany do pracy nie byłem chyba jeszcze nigdy. Zacząłem już oglądać pewne materiały szkoleniowe, a w zanadrzu czeka nauka zakresów push/fold. W tym wszystkim ma pomóc zakupienie HoldemResources Calculator. Dla jednych jest zwykłym dodatkiem, a dla innych narzędziem, bez którego gra zupełnie nie ma sensu. Na początku będę analizować spoty ze swojej zeszłorocznej przygody z turbinami co pomoże ustalić powody tak dużego downswingu. Żeby tego było mało, w grę będą również wchodzić wspólne analizy na Skype. Także jak widzicie, zamierzam wziąć się za siebie i to bardzo mocno, ponieważ uważam, że i tak straciłem już wystarczająco dużo czasu na dotychczasowej zabawie – bo tak to trzeba nazwać. Początkowo będę grać niewielką ilość stołów aby zrozumieć zasady jakie panują w tej odmianie gry i na co mam zwracać największą uwagę. Gdy stwierdzę, że robię postępy, wejdę na 3.5$, które jeśli zdołam opanować, przyniosą mi już bardzo fajny profit. Trzymajcie kciuki!
Jaki ten świat mały…
O tym, że miewałem już prorocze sny przekonałem się dotychczas kilka razy. Otóż nie tak dawno miałem sen, w którym poznałem Dominika Pańkę (chyba za dużo EPT ;D). Żeby było ciekawiej, to zdarzenie miało miejsce w moim mieście, co tylko zwiększyło moje zdziwienie. Ale do rzeczy… Po przebudzeniu udałem się na basen, żeby zrelaksować się w saunie oraz jakuzzi. Wszystko szło zgodnie z planem, tj. schłodzenie organizmu, sesja w saunie, ponowne schłodzenie się, po czym poszedłem w stronę wanny z bąbelkami. W tym momencie siedziało tam 2 chłopaków, z czego jeden wydawał się mieć znaną mi twarz, lecz nie chciało mi się wierzyć, że to ta osoba, o której myślę. Po krótkiej chwili gdy panowie zaczęli rozmawiać na temat pokera, już wszystko było jasne. Otóż tą znaną twarzą był Neeeeek. Możecie sobie wyobrazić zdziwienie jakie mnie opanowało gdy Janek się przedstawił a ja stwierdziłem, że go znam (nie przyznałem się, że podglądam jego grę na PokerStars :P). W tym momencie zacząłem się zastanawiać, jak to jest możliwe, że spotkałem tak znaną osobę w naszym środowisku. Okazało się, że nasz eksportowy gracz pochodzi z miejscowości położonej zaledwie 12km od mojego miasta i wówczas przyjechał do rodziny w odwiedziny. Od bardzo dawna śledzę jego fanpage, na którym sprawiał wrażenie, że jest bardzo sympatyczną osobą. Po tym nieoczekiwanym spotkaniu jestem teraz pewny nie w 100, ale w 200%, że tak jest na prawdę. Życzliwość jest cechą, którą bardzo cenię u ludzi, ponieważ wystarczy niekiedy bardzo niewiele, by ktoś inny mógł poczuć się miło i pozytywnie w naszym towarzystwie. I sami powiedzcie, czy ten świat nie jest mały?
hahaha rozwaliła mnie wzmianka o śnie. Brzmi jak wstęp do gejowskiego porno.
Moja pierwsza myśl jak mi to powiedział była identyczna 😀 A najgorsze, że dodał… też tam byłeś 😀
bardzo smieszne 😉
Odnoszę wrażenie, że jedno ze zdjęć zostało „przycięte” w najciekawszym miejscu. Pan wie o czym ja mówię ?
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.