Zgodnie z przewidywaniami sierpień okazał się bardzo intensywnym i wyczerpującym miesiącem. W weekendy znikoma ilość snu, której nie byłem w stanie nadrobić w tygodniu, po czym nadchodził kolejny maraton. A dokładniej było tak…
Plażowa i Temat Rzeka
Na pierwszy ogień przyszła wycieczka do stolicy, w której to czekały mnie ciężkie 3 dni. Jednak po przybyciu na miejsce docelowe wiedziałem, że będzie warto. Niezwykle kameralne 2 sceny usytuowane przy Wiśle zrobiły na mnie fajne wrażenie i mogłem tylko zacierać ręce przed kolejnymi artystami. Pokuszę się nawet, że było to takie małe „Audioriver”, ponieważ DJ'e mieli już za sobą epizod podczas płockiego festiwalu. Co do piątkowego występu Robaga to jestem trochę zawiedziony, ponieważ bardzo podobny set zagrał 2 miesiące wcześniej w innym mieście. W momencie gdy byłem tym faktem trochę znużony, poszedłem sprawdzić czy na drugiej scenie Monkey Safari zaczęli już swój set. Jak się okazało, grali już bardzo długo i strasznie żałowałem, że poszedłem to sprawdzić tak późno. Małpki grały tak jak na plaży przystało, czyli bardzo melodyjnie oraz spokojnie. Po wszystkim zrobiłem sobie nawet z nimi zdjęcie, ale niestety jego jakość nie była najlepsza dlatego postanowiłem go nie umieszczać.
Do domu wróciłem bardzo zmęczony i nie wiem czemu ale po 4h snu, byłem niestety już na nogach. Czemu niestety? Ponieważ wieczorem czekał mnie wieczór kawalerski, podczas którego również zjawiliśmy się na Plażowej 🙂 O dziwo, wytrzymałem trudy tej nocy bardzo dobrze. Do tego stopnia, że po 3h snu po raz kolejny udałem się na Plażową, by posłuchać między innymi Pachanga Boys. Niedziela była bardzo słoneczna, lecz calutki dzień spędziłem w leżaku, siedząc sobie z koleżanką w cieniu. Klimat był niezwykle lajtowy i bardzo miło będę wspominać ten dzień 🙂 W wyczekiwaniu na kawałek „Time”, spoglądałem na zegarek aby powoli udać się na pociąg powrotny. Na szczęście dosłownie w ostatnim momencie chłopaki zagrali to na co czekałem i z czystym sumieniem mogłem podążać na peron. Poniżej zdjęcie z trzeciego dnia plażowego festiwalu (Marcin w zielonej koszulce).
Sopot Beach Rugby
Tydzień później udałem się nocnym pociągiem do Sopotu gdzie rozgrywane były Mistrzostwa Polski w Rugby na plaży. Co prawda moje dziewczyny nie grały ale pojechałem tam, aby głównie spotkać się ze znajomymi. Podróż spędziłem w korytarzu, gdzie na podłodze udało mi się przespać rwane 2h. Dlatego gdy tylko przybyłem rano na stację, od razu udałem się na plażę gdzie przez kilkadziesiąt minut mogłem podładować akumulator. Po przebudzeniu mogłem cieszyć się bezchmurnym niebem (chociaż skutki były ciężkie) oraz oglądaniem zawodów w miłym towarzystwie. Dodatkowo zostałem poproszony o pokierowanie jedną z drużyn co zawsze jest dla mnie jakimś nowym doświadczeniem. Wieczorem odbyło się oczywiście after party a w niedzielę dokończono rywalizację. Cały wypad był świetny i mogłem tylko żałować, że nie zostałem na dłużej niż tylko jedną noc.
Śląskie Kawowe
Oczywiście w Sopocie nie obyło się bez prezentów. Tym razem obok dobrze już znanych szkloków, do Sochaczewa zabrałem przepyszne śląskie kawowe. Przyznam się również, że zaczynam nie wyrabiać ze zjadaniem wszystkich przysmaków, z czego w sumie powinienem się cieszyć 🙂
Wesele i Electrocity
Skoro był wieczór kawalerski to i przyszedł czas na wesele, które było z resztą bardzo udane. Dodatkowo zdołałem złapać muchę, jednak nie odbierałbym tego jako swego rodzaju znak :). Po przyjęciu przespałem się niecałe 4h po czym wyruszyłem na długo wyczekiwane Electrocity, które jak co roku odbywa się w klasztorze Cystersów w Lubiążu. Po długiej podróży i 2 przesiadkach dotarłem z kolegą na miejsce. Stare mury robiły wrażenie a po wejściu do legendarnej sceny „Fly With Me”, już nie mogłem się doczekać gdy pierwsi artyści rozpoczną swoje sety. Cała impreza posiadała 6 scen, jednak jedynie 2 przykuwały moją uwagę. Rozgrzewkę spędziłem na „Local Heroes”, gdzie panował iście rodzinny klimat, czyli dokładnie taki jak przy poprzednich imprezach. Czas mijał przyjemnie, lecz w końcu nadeszła pora aby na stałe przenieść się do kościoła. Dźwięk jaki się tam rozchodził był nie do opisania, co w połączeniu z solidnym techno gwarantowało mocne doznania. Zarówno Jens Bond jak i polski duet DUSS dali radę rozbujać całe towarzystwo. Ja jednak najbardziej czekałem na występ Dubfire i jak się później okazało, nie myliłem się. To co zrobił ten facet przeszło ludzkie pojęcie. Nie miał litości i przez ponad 2 godziny gniótł wszystkich nie dając przy tym ani chwili odpoczynku. Podłoga drżała jakby wszystko miało się zaraz posypać a kolejne tracki tylko dokańczały dzieła zniszczenia. Byłem już na wielu różnych eventach, ale atmosfera jaką zastałem w tym kościele to jakiś kosmos. Bezapelacyjnie jest to najlepsza scena na jakiej się bawiłem w całej mojej klubowej przygodzie.
Deep na Everest Poker
Na zakończenie kolejnego mocnego weekendu, po powrocie z Electrocity wziąłem udział w turnieju na Everest Poker. Dzięki ticketowi, który dostałem w ramach nagród dla blogerów, mogłem się zmierzyć w najdroższym turnieju online w jakim brałem udział w życiu. Poszło bardzo dobrze, choć do wielkich wypłat zbrakło bardzo niewiele. Mimo małej ilości snu, byłem skoncentrowany podczas rozgrywki. Dodatkowo starałem się grać solidnie bez wielkich szaleństw, ponieważ większość przeciwników posiadała na swoim koncie już bardzo duże profity. Generalnie tak dobry występ zaliczyłem również dlatego, że podczas całej rozgrywki nie przegrałem żadnego z 3 allinów w momencie, gdy byłem ze swoimi kartami daleko z przodu. Ogólnie nie czułem się gorszy od moich przeciwników, którzy na papierze wyglądali na dużo lepszych ode mnie. I to był chyba dla mnie największy plus tego wieczoru. Odpadłem jako 16 w bardzo ciekawym rozdaniu, ponieważ gdy będąc na shorcie na BB i trzymając AQ, inny short bodajże z CO zagrał za wszystko, po nim bardzo agresywny gracz wyizolował to zagranie, dzięki czemu na ich range miałem easy call. Short pokazał AQ, lecz drugi gracz niestety AK. Jest to moja druga najwyższa wygrana online i nie ukrywam, że po swingu o którym przeczytacie za chwilę, nastąpiła ona w bardzo dobrym momencie.
Inauguracja Ekstraligi i mecz kadry
Nieco wzmocnionym składem przystąpiliśmy do nowego sezonu. W 1 kolejce czekała nas wycieczka do Gdyni, gdzie większość osób skazywała nas na wysoką porażkę. Po słabej końcówce pierwszej połowy (3:22), sytuacja była bardzo trudna. Dopiero wtedy doszliśmy do głosu i zanotowaliśmy 3 przyłożenia (w tym jedno moje), lecz niestety to nie wystarczyło na wywiezienie chociaż jednego punktu. Końcowy wynik 20:29 jest z pewnością bardzo dobry, jednak jak to zwykle bywa, pewien niedosyt pozostał… Korzystając z okazji chciałem zaprosić wszystkich na mecz reprezentacji, który odbędzie się 6 września na stadionie Polonii Warszawa. Dla osób, które nie miały jeszcze szansy aby zobaczyć ten sport na żywo, będzie to świetna okazja aby nadrobić zaległości.
Deszczowe targi Rolexpo
Po meczu miałem udać się na pierwszą od dłuższego czasu imprezę w Oazie. Niestety, wróciliśmy tak późno, że tym razem musiałem odpuścić. Za to następnego dnia miałem możliwość zagrania z kolegą na targach rolnych. Jako ciekawostkę dodam, że program, którego używam nazywa się „Traktor” :). Muzycznie było bardzo fajnie, lecz wszystko popsuła pogoda. Mocny deszcz spowodował, że wszyscy, którzy przybyli na targi, przystąpili do wielkiego odwrotu. Mnie jednak cieszyło, że mogliśmy zagrać na dużo lepszym nagłośnieniu, bo przecież ile można grać we własnych 4 ścianach.
1,5$ turbo i klub blogera
Zanim zacznę o postępach w grze, najpierw coś mało przyjemnego. Nie wiem czym sobie zasłużyłem razem z kilkoma innymi blogerami, ale z naszych wpisów zaczęły znikać plusy w wyniku szturmowych negatywnych ocen. Było to o tyle podejrzane, że we wcześniejszych wpisach, nigdy nie dostałem choćby negatywnego komentarza! Na szczęście, moderatorzy problem zażegnali, także przejdę do konkretów.
Od ostatniego wpisu zaliczyłem downswing, podczas którego najzwyczajniej w świecie nie szło. Wysokie pary ciągle przegrywały (niekiedy kilkanaście razy podczas sesji) a wariancja oddawała najczęściej w spotach gdy miałem 4BB. Nie licząc tych rozdań zacząłem się zastanawiać, czy może to z moją grą jest coś nie tak. Ale po przeanalizowaniu wielu turniejów, decyzje podejmowałbym bardzo podobne, także stwierdziłem, że trzeba grać dalej swoje. I oto niebawem nastąpił nagły skok. Najważniejsza rzecz jaką dostrzegłem to to, że pomijając i tak ogromną ilość bad beatów, w końcu zacząłem wygrywać w trudnych dla mnie sytuacjach. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że gdy szczęście działało w obie strony, byłem w takiej sytuacji na spory plus. Co ciekawe gdy byłem na dnie downswingu, zwiększyłem ilość stołów do około 16 i powiem wam, że dużo bardziej odpowiada mi taka gra, ponieważ muszę się skupić tylko i wyłącznie na grze. Wtedy już nie mam czasu na odpalonego w tle facebooka czy też przeglądanie stron internetowych. A tak swoją drogą zastanawia mnie pewna rzecz. Mianowicie, nie pierwszy raz doświadczam albo wyraźnego spadku, bądź też wysokiego profitu podczas sesji. Czy coś na zasadzie serii w danym dniu może mieć miejsce w pokerze? Tzn. czy jeśli zacznę sesję i powiedzmy, że dostanę 15 bolesny bad beat a flipy głównie nie będą siadać, czy nie lepiej przerwać grę bo tego dnia i tak nic się nie da ugrać? I to samo w drugą stronę, czy jeśli wszystko się układa, to czy warto przedłużać taką sesję gdy wiatr wieje w żagle?
Odchodząc od samych SnG, wspomnę jeszcze, iż postanowiłem, że w tym miesiącu wyrobię SilverStar. Raczej nie powinienem mieć z tym problemu, lecz trochę żałuję, że nie zaplanowałem tego wcześniej, ponieważ w tym tygodniu jestem zmuszony rozegrać sporą ilość turków.
Raport:
ilość gier: 727
profit: 173,34$
ROI: 15,9%
Na koniec przedstawię wam zdjęcie z drugiego dnia Audioriver, które udało mi się odnaleźć w sieci. Przedstawia ono chyba idealnie inensywność moich wakacji. Do usłyszenia we wrześniu!