1 lutego
Z podręcznym bagażem zawierającym jedynie dwa zestawy świeżej bielizny, portfel i paszport odleciałem do Indonezji, aktualnie jestem na Bali, moje rzeczy leża w Bangkoku. Jestem na zero-internetowej diecie, nie mam laptopa, komórki, niczego. Ten wpis publikuje z kafejki, jedynie dla poinformowania, ze żyję i wszystko u mnie dobrze. – w mieście: Ubud, Bali.
Lato (woda w oceanie cieplejsza od powietrza)
Dwa tygodnie na wyspie były niesamowite. Jeżeli ktoś zapytałby mnie, gdzie pojechać na wakacje, a wybierałby z całego świata, to poleciłbym mu właśnie Bali. Na plażę można iść jaką kto woli – z perłowo-białym, lub z czarnym jak smoła piaskiem. Zieleń pól ryżowych, jest tak intensywna i jaskrawa, że wydaje się nierealna. Kiedy komuś znudzą się płaskie krajobrazy, to w dwie-trzy godziny jazdy samochodem od plaży może znaleźć się na wysokości ponad 2000 m w środku dżungli, gdzie za 30 dolarów za dobę można wynająć spory drewniany domek, w środku lasu deszczowego, z widokiem na góry i wodospady.
Balijskie jedzenie jest wyśmienite. Babi guling, nasi goreng, nasi campur, babi kecap, to tylko parę potraw, których nazwy zostały mi w pamięci. Jeżeli je się w eleganckiej restauracji, gdzie kelner układa serwetkę na kolanach, to wykosztuje się człowiek na 10 dolarów. Jeżeli zawędruje się w boczną uliczkę, to w knajpie dla lokalsów można najeść i napić się za dolara.
No i freediving. Nasz instruktor spytał nas, jak myślimy, na jak długo jesteśmy w stanie wstrzymać oddech. Nigdy nie była to jakaś moja mocna strona, więc obstawiałem siebie na jakieś 40 sekund – minutę. Już drugiego dnia szkolenia wstrzymałem oddech na ponad 3 minuty. Kolejna rzecz, która wynika z wiedzy i treningu, a nie z cech wrodzonych.
Tak jak u wielu osób, moją standardową fantazją jest latanie, stan nieważkości. I jakoś wcześniej nie wpadłem na to, że nie trzeba wybierać się na orbitę okołoziemską, żeby tego doświadczyć. Na głębokości około 15 metrów pod wodą człowiek w piance i płetwach ma neutralną wyporność. Poniżej tego zaczyna się swobodny spadek.
Z racji zatkanych zatok i niemożności wyrównywania ciśnienia w uszach zszedłem tylko na kilka metrów, ale i tak było to boskie przeżycie. Bycie pod wodą, przez minutę-dwie, bez żadnego balastu, robiąc fikołki, czy po prostu „lewitując”… uczucie jest niesamowite. Do mojej listy „rzeczy do zrobienia w życiu” doszło trenowanie nurkowania bez butli, żeby nauczyć się wytrzymywać pod wodą przynajmniej 4-5 minut i zejść kiedyś na 30 metrów lub głębiej.
Jakby komuś jeszcze mało argumentów, że warto zaszyć się na Bali, to na koniec dodam, że 3 doby spędziliśmy w pięknym ustronnym miejscu prowadzonym przez byłego road-managera Children of Bodom. Po latach podróżowania z nimi po całym globie, uciekł od Wielkiego Świata™, żeby prowadzić mały hotelik na Końcu Świata™, właśnie na Bali.
Już jest ściana tekstu, a nie zdążyłem jeszcze opowiedzieć, jak pierwszy raz w życiu prowadząc skuter, jechałem z policyjną eskortą.. pod bankomat, żeby wypłacić pieniądze na łapówkę za lewe prawo jazdy. Ani wspomnieć nic o Małpim Lesie w Ubudzie. A może to i lepiej, trzeba sobie coś zostawić do opowiadania na żywo przy piwie 🙂
Zima 2 (z powrotem nad równikiem)
Skończył się styczeń. Natalie wróciła do Ameryki, a ja do Bangkoku. Na cztery dni, bo na luty miałem ustawioną podróż do Wietnamu razem z Piotrem Motylem oraz pokerzystami Davidem Sonnelinem ze Szwecji i Farazem Jaką oficjalnie z Polski 😉
Faraz niestety nie dotarł. Dostał propozycję obejrzenia Superbowla, czyli finału ligi futbolu amerykańskiego, od właściciela San Francisco 49ers, czyli jednej z drużyn biorącej w nim udział. San Francisco to miasto rodzinne Faraza, więc sport i pofinałowa impreza, na kilkupiętrowej łodzi z basenem w bocianim gnieździe, wygrały z Aussie Millions i Wietnamem.
Pobyt w Kraju Południa był… interesujący. Kraj ten sprawia wrażenie, jakby ktoś przeniósł KFC i nowe nawoskowane Toyoty w rzeczywistość PRL-u z opowieści moich rodziców.
O niczym nieuzasadniony formalizm i losowe reguły można się potknąć na każdym kroku. Muzeum Ho Chi Minha, w którym wystawione jest zmumifikowane ciało wodza rewolucji, robi niesamowite wrażenie, ale trzeba przez nie przechodzić w równych rządkach przy eskorcie żołnierzy. Uniwersytet literatury z X wieku ze statuą Konfucjusza jest przepiękny, ale na każdym kroku, nieważne na ulicy, w knajpie, taksówce, czy hotelu, ktoś próbuje nabić cię w turystę. Koszulki z sierpem i młotem dla czterolatków robią wrażenie, tak samo, jak i ludzie wiozący dwa drzewka owocowe na motorze. Przechodzić przez ulicę musieliśmy uczyć się od sześciolatka. Wszystko jest ciekawe, ale cały czas ma się intensywne wrażenie, że coś tam $#%*& jest nie tak.
Pobyt w Wietnamie był absolutnie wartościowym przeżyciem, ale jestem zadowolony, że byłem tam tylko tydzień. Choć zaznaczam, że zostawiam sobie opcję zmiany mojej opinii o tym kraju. Jak powiedział mi Ringo – istnieje duża różnica pomiędzy południowym Wietnamem, którego ja doświadczyłem, a Wietnamem północnym, gdzie podobno jest swojsko, a nie poluje się na turystów. Jeżeli on, Jawor, Kanar i Sparrow w przyszłym roku założą tam poker-chatkę, tak jak planują, to pewnie ich odwiedzę, aby zweryfikować moje poglądy.
Dość już z tymi porami roku 😛
Po Wietnamie kolejną lokacją w planie była wyspa Koh Phangan na południu Tajlandii. Faraz wreszcie dołączył do nas i w trójkę w Wat Kow Tahm spędziliśmy 10 dni nie odzywając się do siebie. Po raz kolejny, po więcej w tym temacie odsyłam do filmików lub do bloga Faraza.
Po wyjściu z leśnego klasztoru parę dni spędziliśmy na jednej z rajskich plaż, dyskutując o wszystkim, od sensu życia, poprzez cycki, na fizyce kwantowej i równoległych wszechświatach kończąc. Opowiedziałem Farazowi, że zastanawiam się nad powrotem do pokera, za którym przez te parę miesięcy przerwy zdążyłem się już stęsknić. Nie chciałem jednak wracać do jednostajnego grindu HUSNG, ale raczej spróbować czegoś nowego, możliwie bardziej ekscytującego – prawdopodobnie MTT.
Faraz odpowiedział mi na to, że on i parę innych osób, mieszkających aktualnie w Playa del Carmen, szukają właśnie jakiegoś nowego obiecującego gracza, żeby wziąć go pod swoje skrzydła, zacząć go uczyć i stakeować.
W międzyczasie w rozmowie na Skypie Natalie zaproponowała, żebym przyjechał do niej do Meksyku. Mimo iż pochodzi z Kalifornii, to już dawno temu wyjechała ze Stanów Zjednoczonych, których kultura niespecjalnie jej odpowiadała i teraz prowadzi szkołę nurkowania w Akumal w dystrykcie Riviera Maya.
Zwrot z farta
Co ciekawe – Akumal i Playa del Carmen są od siebie oddalone o… parędziesiąt kilometrów. Pół godziny jazdy lokalnym busem.
Przeczytałem ostatnio dobry artykuł o Return On Luck (zwrocie z farta). Jego autor nie ma nic wspólnego z pokerem, mimo iż parę razy do niego nawiązuje. W skrócie: treść artykułu mówi o tym, że oczywiście istnieje wariancja w życiu, ale tak naprawdę każdemu trafiają się mniej i bardziej fartowne zdarzenia (czy rozdania ;). To, co z boku wygląda na to, „że mamy szczęście”, tak naprawdę jest wynikiem tego, jaki zwrot z nietypowych sytuacji uzyskujemy.
Tak, jest to nieprawdopodobny zbieg okoliczności, że znajomi kumpla, z którym byłem w jednym klasztorze w Tajlandii, zaoferowali mi „pracę” w Meksyku, niedaleko miejsca, w którym mieszka dziewczyna, którą poznałem w innym klasztorze w Tajlandii. Fart nie polega na trafieniu na takie zdarzenie. Fart polega na tym jaki zwrot, z takiego zdarzenia się uzyska.
Wybrałem najlepsze możliwe zagranie i tego samego dnia zarezerwowałem bilety do Meksyku.
Koniec części drugiej.
Podróżujcie po świecie i osiągajcie profit
Grasiu
PS – Zdjęcia ze wszystkich wydarzeń opisanych w tym i w poprzednim odcinku bloga można znaleźć w publicznym albumie na moim Facebooku.
Nie wiem czy to planujesz, ale jak napiszesz ksiazke to prawdopodobnie masz bestseller. Czytajac wpisy znajduje sie w innym swiecie, dzieki.
Rozbudzasz fantazję i marzenia Grasiu 🙂 Biorę się za grind i lecę na Bali 😀
Świetny wpis i fotki. Tak trzymaj GL 😛
zwiększasz moją listę „To do in my life” 🙂
keep doin’ it!
Blog zmienia profil z pokerowego na podróżniczo-lifestylowy, ale i tak jest najlepszym blogiem ever.
Tak trzymaj !
Wow! przeskok z 1min do 3min w ciągu dwóch dni to jakaś masakra, gratulacje. Czy mógłbyś opisać jakie ćwiczenia Wam pokazali i choć cześć teoretycznej wiedzy? Byłbym bardzo wdzięczny.
Powodzenia.
Z teoretycznej wiedzy to podstawą jest to, że odruch, że chcemy nabrać powietrza, nie wynika z braku tlenu, a z nadmiaru CO2 w naszym organizmie. Wiec po pierwsze należy nabrać jak najwięcej powietrza w płuca i nie wypuszczać go w ogóle, a po drugie jak się zaczną spazmy przepony (zwyczajowo nieprzyjemne, ale da się do nich przyzwyczaić), to nie trzeba od razu kończyć wstrzymanego oddechu. Poza tym głęboka relaksacja, nie marnowanie powietrza na zbędne ruchy czy stres, etc.
UWAGA! To wszystko przedstawiam jako ciekawostkę. Zanim weszliśmy do wody, to kilka godzin ćwiczyliśmy na lądzie, bo jest wiele ważnych informacji dot. bezpieczeństwa, bez znajomości których można sobie bardzo łatwo zrobić poważne kuku. Niech nikt z Was nie zrobi sobie krzywdy próbując tego samemu.
Jak ktoś jest zainteresowany bardziej tematem, to polecam pogooglać „SSI freediving”.
Children of Bodom to moj numer jeden, pewnie gosc mial milion ciekawych historii do opowiedzenia! I wiekszosc sie pewnei konczyla tak: „i Alexi byl juz tak nawalony, ze nie mogl stac.. ” 😛
Jeżeli mówimy o rajach to polecam Kostarykę. Jestem tu od tygodnia (wcześniej 3 tygodnie w Panamie) i pomimo pory deszczowej, gdybym miał opisać miejsce gdzie aktualnie przebywam jednym słowem – to byłoby to słowo: Raj. Tylko nie jest tak tanio jak w Azji niestety. Możliwe, że później pomalutku przez Nikarague i Gwatemalę będę się przesuwał na północ aż do Meksyku.
Jak długo będziesz tam przebywał? Może się spotkamy:)
Do przedostatniego tygodnia czerwca, potem lecę na WSOPa
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.