Bransoletka World Series of Poker jest marzeniem każdego turniejowca. Ludzi, którzy pogardziliby takim trofeum, jest garstka. I są to – bądźmy szczerzy – dziwolągi. Ci, dla których pokerowe mistrzostwo świata nie ma absolutnie żadnej wartości, to koledzy płaskoziemców, turbosłowian, wielbicieli celtyckiego tańca i ostatniej płyty Guns’n’Roses.
Nawet jeśli preferujecie lekkość nadgarstków i unikacie domowych „zbieraczy kurzu”, musicie doceniać marketingowe znaczenie takiego zwycięstwa. I ta świadomość przynależności do grupy „najlepszych”, choćby nie wiem jak umownej i sztucznej… Wobec powyższego nie ma bata: jeśli w pokerze, poza pieniędzmi, liczy się coś jeszcze, to musi być to brejslet WSOP.
Cechy mistrza
W pokerowym świecie istnieje zbiór graczy, którzy sobie „zasłużyli” (i analogicznie takich, którzy sobie „nie zasłużyli”). Pojęcie co najmniej dziwne ze względu na specyfikę gry, w której akurat jakiekolwiek zasługi maja znaczenie najmniejsze. Z pewnością jednak słyszeliście o tym, że Erik Seidel albo Daniel Negreanu „zasłużyli” na zwycięstwo w Main Evencie odwrotnie proporcjonalnie do tego, jak zasługują na to Jamie Gold czy Jerry Yang.
Ale to poker. Surowy jak Popularne bez filtra, cios Ivana Drago, twarz Franka Ribery’ego i Woseba Gold z czterech łyżeczek. W przekroju całych karier czy dużych, cashowych próbek skill broni się sam. Ale filtr Main Eventu WSOP to żadna próbka. Tak jak sama pogoń za bransoletką (chyba, że grasz tyle, co Shaun Deeb czy Roland Israelashvili). Bez rozbicia swojego prywatnego banku szczęścia i bez złapania za nogi boga flipowania wygrać się nie da. To szczęście, że nie musisz być najlepszym – bo kto zapłaciłby dziesięć koła, by z Tobą zagrać? Z drugiej jednak strony trofea nie są niczym więcej, niż wisienkami tortów, zrobionymi z taniej, cukrowej masy.
Jak rachmistrz Chris (nie) został karcianym rozbójnikiem
Gdy Hiszpanie wygrywali w 2008 roku piłkarskie Mistrzostwo Europy, oglądało się ich lepiej, niż Freddy’ego Mercury’ego na Live Aid. Ale kiedy Grecy triumfowali cztery lata wcześniej, mój 24-calowy Philips sam przełączał na „Śmierć w Wenecji”. To były dokładnie te same uczucia, kiedy Chris Moneymaker trafiał na river wyższego fulla, wyrzucając z ME 2003 Phila Ivey’a. Albo gdy ten sam Phil Ivey przegrywał AK vs. AQ Darvina Moona na final table turnieju głównego WSOP w roku 2009.
Jednak Moneymaker, Yang czy Gold to nie Grecja z 2004 roku – to Luksemburg i Albania karcianej układanki. Czy wobec tego Main Event i, idąc dalej, całe World Series jest w jakimś stopniu oparte na słuszności przekonania, że posiadanie bransoletki, oprócz popularności i kontraktowych opcji, daje jeszcze potwierdzenie pokerowych umiejętności? Ile waży ten słynny skill wobec błyszczącego ciężaru samej tej zdobyczy?
„Ja tylko pociągnął…”
Niespełna rok po sięgnięciu po tytuł Moneymaker zajął drugie miejsce w jednym z eventów World Poker Tour w San Jose, shipnął grosz podczas APPT Sydney'08 oraz zakończył jako runner-up NBC National Heads-Up Championship w roku 2011. Przez następne siedem lat nie wygrał jednorazowo więcej, niż 37 tys. $. Jamie Gold w 2015 roku zaliczył co prawda stół finałowy jednego z eventów WSOP, ale w miażdżącej większości rozgrywanych przez siebie gier kończy przed kasą. Yang właściwie zakończył karierę, której nigdy nie rozpoczął. I słusznie nigdy nie uważał siebie za gracza, który na coś „zasługuje”. A już na pewno nie na mistrzostwo świata. Mistrzowie świata no-limit Hold'em – brzmi, jak „najlepsi z najlepszych”. I tak się powinno kojarzyć.
Za dzieciaka myślałem, że to w odmianach mniej „chodliwych” schowało się nagradzanie umiejętności i priorytet skilla. Aż tu nagle Matt Perrins wygrał event 2-7 Draw WSOP, grając w lowball… po raz pierwszy w życiu. Cztery lata później dokładnie to samo zrobił Christian Pham. „ElkY” Grospellier nie potrafił urwać błyskotki w turnieju no-limit Hold'em, ale został mistrzem świata w Seven Card Stud. Po zwycięstwie sam zaznaczył, że jest stud-nowicjuszem i przy stole miewał masę lepszych od siebie konkurentów. Gdy w turkach NLHE czuł, że był najlepszy – zawsze dostawał pechowego kopa. W Studzie popełniał błędy, ale miał masę szczęścia i wygrał. Ot, poker.
Czyż nie graweruje się śmieci?
To, że degeneraci Paul „Eskimo” Clark i T.J. Cloutier handlowali zdobytymi przez siebie świecidełkami wcale nie musi być konsekwencją ich bezwartościowości. Podobnie robili jednak także Brad Daugherty czy Jamie Gold. A już przypadek Hamida Dastmalchiego, który w Mirage Casino opchnął Tedowi Forrestowi zdobytą za zwycięstwo w Main Evencie w 1992 bransoletkę za trzy czarne żetony po dialogu „They say it's worth 5000 $, but I'd take 1500 $ for it” – „Sold” świadczy o tym, że Irańczyk bynajmniej nie trzymał swej zdobyczy na jednej półce z Koranem.
Zresztą znaczenie bransoletki długo ewoluowało. Doyle Brunson powiedział kiedyś, że w latach siedemdziesiątych nawet nie odebrał dwóch bransoletek, bo nie miały dla niego absolutnie żadnej wartości. Oddajmy głos Mike’owi Matusowowi:
„Jeff Shulman ma rację. wiele osób uważało, że to co on powiedział (w 2009 roku Shulman stwierdził, że bransoletka nic dla niego nie znaczy i wyrzuci ją do kosza) było złe, ale ja myślę tak samo. Bransoletka WSOP nic dla mnie nie znaczy. mam takie dwie i mogę je w każdej chwili wyrzucić do kosza i nic to dla mnie nie będzie znaczyło. Bransoletka to przereklamowane gówno. WSOP to tylko kolejne turnieje, które wygrać może byle idiota. Oglądałem jak Roland De Wolfe nigdy wcześniej nie grając w odmianę wygrywał turniej Omaha Hi/Lo. Więc co tak naprawdę znaczy bransoletka? Jak możesz powiedzieć, że jesteś mistrzem świata w grze, w którą nigdy wcześniej nie grałeś? Kiedy dwa lata temu David Williams wygrywał turniej Studa, był najgorszym graczem Studa na całej planecie. Gdybyś nawet próbował, gorzej już się grać nie dało. Freddie Ellis, który w tym roku wygrał turniej mistrzowski Stud jest regularnym uczestnikiem dużych gier w Atlantic City. Ci, co z nim grają, mówią, że to najgorszy gracz w historii. I on wygrywa turniej mistrzowski? Więc co oznacza bransoletka? Ona nic nie znaczy, Po prostu przez kilka dni miałeś farta i karty ci trafiały”.
Jak poszło, Billy?
Z jednej strony – wielotysięczne fieldy. Przebijając się przez nie będziesz musiał wygrać dziesiątki flipów i trafić kilka two-outerów – nawet jeśli umiesz grać. Strona druga to turnieje na kilkanaście osób, nagradzane taką samą bransoletką. Ktoś zapyta – ile warte są brejslety Billa Boyda (brejslety umowne, bo tego typu nagród wówczas jeszcze nie było)? Choćby ten z 1973 roku, kiedy to wziął on nagrodę bez gry, nie musząc stawiać czoła żadnemu z przeciwników?
Sam Doyle powiedział kiedyś: „Choćbyś miał o tysiąc dolarów grać w 5CS za 50 centów, a za przeciwnika miałbyś tylko Billa, będzie to pozbawione sensu – bo po co tracić 50 centów?”. A przecież frekwencja niedawnego WSOP Europe w przypadku niektórych eventów też była żadna. Argumentów na bezwartościowość bransoletki WSOP – dziesiątki. Czemu więc to cacko nadal błyszczy?
Promo Level: Ty Stewart
Każda firma ma swój plan działania i target, w który celuje. Od zarania World Series of Poker celem pokerzystów było przyciągnięcie jak największej rzeszy „świeżaków”, którzy w dobre ręce oddaliby swoje pieniądze. Jeśli prawdą jest, że już w 1972 roku doszło do dealu, według którego za część zwycięskiej nagrody „Puggy” Pearson i Doyle Brunson podłożyli się przebojowemu „Amarillo Slim” Prestonowi, by ten mógł użyć swojego gawędziarskiego talentu i kowbojskich butów do promocji pokera jako gry umiejętności – mija właśnie czterdziesty szósty rok łowienia rybek. Binionowie mieli zgarniać więcej rake'u, zawodowcy – większe wygrane.
W pewnym momencie osiągnięto punkt zero. Dziś Ty Stewart uprawia tani, amerykański marketing dla głupców. Zespół cwaniaków tworzy mu korzystne zestawienia z kolejnymi rekordami, wyłowionymi spośród setek wstydliwych statystyk. Szefowie WSOP to cyrkowcy, potrafiący głównie nadmuchiwać liczbę eventów, żonglować wysokością wpisowych oraz głaskać sentymenty starszyzny i marzenia dzieciarni.
Niekorzystne prawa podatkowe, nieuregulowana kwestia pokera online w USA, problemy z legalnością w Europie/Azji, zaburzenie wypracowanej równowagi cash/MTT w Vegas – do tego złe traktowanie graczy. Gdyby marka World Series of Poker miała swoja siedzibę w Polsce (przy regulacjach prawnych analogicznych do USA oczywiście), zostałaby pożarta przez krytykę, a prestiż bransoletki sięgnąłby dna. Plastikowy marketing doskonale jednak broni się w Ameryce. Wobec tego minie jeszcze sporo czasu, zanim przeciętny, pokerowy John Smith zda sobie sprawę, że nie żyjemy w minionej dekadzie.
„I mieć chcę ciebie, i nie mogę mieć”
Dziś bransoletka ma magiczne właściwości dla mnie i dla wszystkich marzycieli, którzy chcieliby zawisnąć pod sufitem Rio na wysokości Ungara i Mossa. Lub po prostu stać się częścią historii i linijką w Wikipedii. Dla wielu doświadczonych prosów wsopowe świecidełko wciąż jest skarbem. Dla Phila Hellmutha rok zaczyna się w maju, a i sam Matusow emocjonuje się jak dzieciak, pokonując letni maraton. Czy jednak to właśnie świadczy o wadze bransoletki? To, że każdy jej pragnie? Czy może to, że może ją mieć każdy, kto obudzi się pod dobrą gwiazdą?
To przewrotne, ale prawdziwe: jak bardzo nie uważałbym World Series za loterię i jak bardzo chciałbym być najlepszym graczem – nie wpływa to na chęć zdobycia bransoletki; dojścia do miejsca, gdzie szczyt. Na nic zda się szkiełko i oko – to hipnoza.Na to liczy Stewart i za tym ciągną rzesze. Mimo wszystko.