Nie licząc jednego wypadu do klubu Surrender w kasynie Encore, to moje życie przez kilka dni wyglądało tak – wstaję o 10 rano, wychodzę na chwilę do ogródka pochłonąć przyjemne pustynne słońce, jem śniadanie, około 11 jestem w Rio, gram z przerwą na obiad do 23, wracam do domu po drodze jedząc kolacje, idę spać; przewiń i powtórz. Trzeba było wykonać ucieczkę z fabryki.
Rode it up to Strip, where the flashy hotels are
Czytając tę część proszę puścić w tle Bob Neuwirth – Lucky Too
Po zasięgnięciu rady u wujka Googla stworzyłem listę shows, jakie wystawiają różne kasyna na głównej arterii miasta – Las Vegas Boulevard, popularnie nazywanej The Strip. Najbardziej znane z nich to oczywiście fontanny przed Bellagio, ale jest ich o wiele więcej. Zebrałem więc parę osób, ułożyłem plan i zrobiliśmy sobie następującą wycieczkę:
- Fontanny w Bellagio
- “Fall of the Atlantis” w Caesars Place
- Rezerwat dzikiej przyrody w Flamingo
- Wystawa zabytkowych samochodów w Imperial Palace
- Karnawał w The Venetian
- “Sirens of TI” w Treasure Island
- Wulkan w The Mirage
Razem ze spacerami między kasynami przy temperaturze 38°C w cieniu zajęło nam to prawie cały dzień. A to co przerobiliśmy to tylko namiastka. Zostały mi na przyszłe lata jeszcze między innymi: odpuszczony przez złamany obojczyk rollercoaster w New York – New York (podobno ten w Stratosphere Tower jest średni); delfinarium w The Mirage i rekinarium w Mandalay Bay; rezerwat w MGM Grand; przegapiony przeze mnie, odbywający się tylko w weekendy „Show in the Sky” w Rio; czy wystawa Ferrari w Encore, którą zamkniętą jedynie podejrzałem przez szklane drzwi.
Całą mapę z której wyciąłem powyższy fragment możecie zobaczyć tu: http://www.173rdairborne.com/images/Las-Vegas-Tourist-Map22.gif. Swoją drogą, jak patrzę na nią, to są tam znaczki atrakcji, o których nawet nie słyszałem. Piramidę Luxora czy wieżę Eiffela w Las Vegas Paris oczywiście widziałem, ale już o Indoor Skydiving w Rivierze nie. Ciekawe, co reprezentuje to logo Sonica przy MGM :).
Jeżeli kogoś to interesuje, to większość z tych przedstawień jest darmowa. Mają one po prostu działać jako wabik, który przyciągnie (haczyk, który złapie?) turystów do danego kasyna. Zwłaszcza, że ciężko kasować za coś, co wystawia się na ulicy.
Fontanny Bellagio ogląda się z poziomu ulicy, czyli stamtąd, skąd wyrastają widoczne u dołu zdjęcia drzewa. Dwa czerwone budynki w tle to RIO, w którym odbywa się World Series.
Syreny Treasure Island ja widziałem w dzień, nie w nocy, ale też były fajne.
Downtown, where the neon signs are pretty
Czytając tę część proszę puścić w tle Petula Clark – Downtown
Pomimo swej światłości The Strip, nie jest moją ulubioną częścią Vegas. Może to z racji posiadania kiedyś włosów do połowy pleców i jeżdżenia na Woodstocki, a może po prostu dlatego, że jest to bardziej wyluzowana część tego miasta, ale zdecydowanie wolę Downtown. Do końcówki zeszłego wieku to „tam było Vegas”. Gdy na filmach o trochę starszych dziejach Miasta Grzechu widzimy Cadillaca podjeżdżającego pod kasyno Binion’s i charakterystycznego kowboja Vegas Vica, to widzimy właśnie to miejsce. World Series of Poker odbywało się w Binion’s aż do 2004 roku.
Aktualnie jest to ustylizowana na lata 70-te/80-te wyluzowana, hipisowska część Vegas. Tanie żarcie i alkohol, przebierańcy na ulicy, darmowe koncerty, fenomenalne neony, Pub Griffin wyglądający jak wyjęta z powieści fantasy karczma, kasyno La Bayou’s, w którym można upić się za 5 dolarów (jeden dolar do wrzucenia w jednocentowe sloty i 4 razy po jednym dolarze na tipy dla kelnerki za 4 drinki)… to tylko niektóre z atrakcji. A nie wymieniłem jeszcze najlepszych.
I like smoke and lightning, Heavy metal thunder
Czytając tę część proszę puścić w tle Steppenwolf – Born to be wild
Pierwszą jest Freemont Street Experience – telebim o rozmiarach 90 na 1500 stóp, czyli 27 metrów na… prawie pół kilometra. Rozciąga się on jako dach nad ulicą Freemont i ciągnie przez pięć przecznic. Jest to zdecydowany numer 1 w Vegas. Co godzinę wygaszane są neony kasyn znajdujących się pod nim, a na nim wyświetlane są teledyski i wizualizacje do porządnej rockowej muzyki (Queen, Steppenwolf, etc).
Freemont Street oświetlone neonami kasyn..
.. i w trakcie cogodzinnego show.
Drugą jest miejsce zwane Insert Coin. Wyobraźcie sobie fajny klub. W miarę ciemno wewnątrz, na środku podświetlany na zmianę czerwonymi, zielonymi i niebieskimi neonami bar, do którego można podejść z każdej strony. Na ścianach ekrany wyświetlające teledyski do muzyki, niedaleko DJ-ka i parkiet, którego jedna ze ścian jest dużym ekranem złożonym ze wspomnianych mniejszych. Na parkiece kręcą się dziewczyny.
A teraz… Normalnie w Vegas przy każdym barze można czekając na drinka zagrać na slotach wbudowanych w ladę. W Insert Coin przy barze zamiast tego leżą… pady. Nad barem wiszą plazmy, do których podpięte są najnowsze konsole. Ale olać te nowe konsole. W całym klubie porozstawiane są maszyny na żetony (Insert coin!) z gierkami sprzed lat. Pacman, Mortal Kombat i Street Fighter, flippery, Popeye, House of the Dead z plastikowymi pistoletami za josticki, Galaga, Donkey Kong, Frogger, co tylko się zamarzy.
Parafrazując Joey’a z Friendsów „I want girls on arcade machines!”
Wnętrze Insert Coin, niektóre z automatów widać w tle po lewej.
That's what a hamburger's all about
Czytając tę część proszę puścić w tle In-N-Out Burger Theme Song
Na własny fragment wpisu zasługuje In-N-Out Burger. Jest to sieć taka jak McD czy inny Burger King, tyle że w menu jest 5 pozycji – frytki, burger, cheesburger, podwójny burger i double double (podwójny cheesburger). Nawet napoju nie trzeba wybierać, bo dostaje się kubek i samemu nalewa z automatu. Zawsze lubiłem restauracje, w których jest proste menu. Oznaką jakości jest według mnie to, że potrafi się zrobić parę rzeczy dobrze, a nie to, że posiada się listę 112 potraw do wyboru.
Poza tym te burgery w In-N-Out, są naprawdę nieprzyzwoicie dobrej jakości. Nieeeeeebo w gębie. Przebijają jedzenie w ekskluzywnym Wicked Spoon Buffet w Cosmopolitan. Choć sushi w Main Station i hawajskiej Roy’s już nie.
I hope you have enjoyed the show
Czytając ten akapit proszę puścić w tle dowolny kawałek The Beatles, np. Klub Samotnych Serc sierż. Pieprza
Show Cirque du Soleil „Saltimbanco”, który miałem przyjemność zobaczyć w styczniu na Ergo Arenie w Gdańsku, był najlepszym przedstawieniem, jakie widziałem w całym swoim życiu. Tak więc nie mogłem nie pójść na kolejne przedstawienie Cirque, będąc w mieście, w którym co noc odgrywanych jest siedem z nich („O”, Mystere, LOVE, Zumanity, BeLIEve, Zarkana i KÀ).
Wybór padł na The Beatles LOVE w The Mirage. Musiałem do niego przez chwilę przekonywać innych, ale to tylko dlatego, że wymawiałem tę nazwę ciut za szybko i Karl słyszał „Beatle slove”, a nie „Beatles love”. Jak mi potem powiedział nie chciał iść na przedstawienie o slove żuków, zwłaszcza, że miał złe przeczucia, co to jest ten slove 🙂
Show okazało się nie do końca tym, czego się spodziewałem. Akrobacji, które tak mnie urzekły w Saltimbanco, było niewiele. Za to mnóstwo było zabawy światłem, obrazem, płachtami materiału opuszczanymi pomiędzy i na publikę. Innymi słowy był to zbiór wizualizacji: ludzkich, scenograficznych, świetlnych i takich, co nie potrafię ich nawet nazwać :), do muzyki Beatlesów. Nie to czego oczekiwałem, ale i tak było świetnie – półtorej godziny zleciało tak, że byłbym w stanie przysiąc, że nie minęło nawet 30 minut.
Za rok w planie mam kolejne przedstawienie, prawdopodobnie Mystere w Treasure Island, będące najbardziej klasycznym z przedstawień cyrku, z akrobatami wyskakującymi z huśtawek na wysokość paru pięter.
The pleasure is to play, makes no difference what you say
Na koniec proszę puścić w tle Motörhead – Ace of Spades, bo to zawsze pasuje 😉
Jak porównuję w pamięci mój pierwszy zeszłoroczny pobyt w Vegas, z tym teraz, to dochodzę do wniosku, że są to zdecydowanie inne wspomnienia.
Pierwsze Las Vegas było przygodą mojego życia. Zdobywanie wizy; ledwo przeciśnięcie się przez granicę; od razu dwie doby gry bez przerwy (w tym final table); „zgubienie się” a la Kac Vegas, kiedy nie znałem swojego adresu i żadna taksówka nie chciała mnie zawieźć do domu na czuja; pierwszy raz zobaczenie Freemont Street; pierwszy raz cieszenie się zupełnie innym pustynnym klimatem i kąpanie się w gorącym basenie w nocy; zagranie w Main Evencie… Wszystko to przeżywałem z wielkim „wow”, nie do końca wierząc, że naprawdę się to dzieje, że naprawdę pojechałem na World Series.
Drugie Las Vegas było świetnym wyjazdem. Wróciłem zarobiony, a jak widać atrakcji nie brakowało. Ale był to wyjazd na saksy, a nie na przygodę życia. Niemniej jednak saksy jakich Wam wszystkim życzę.
Żyjcie długo i osiągajcie profit
Grasiu
Gratuluje wyjazdu i wyniku. Super wpis. Powodzenia
Masz świetne pióro! 😉 Gratuluje sukcesów i fajnego wyjazdu 🙂
Faraz Jaka jest w Gdańsku? 🙂
Właśnie gramy razem niedzielne turnieje. A Ty skąd wiesz 🙂 ?
wez go na prom! 😉
Śledzę jego twittera.
Wiem, że nie wypada pytać, ale: Ile zarobiłeś? 🙂
Zostawil wszystko w insert coinł 😀 BTW nice trip.
Dokladnie, wszystko wrzucilem w automaty. Losing your roll 25 cents at a time.
Cudne jest to Vegas. Chyba trzeba sie tam wybrac kiedys
super wpis. najbardziej spodobał mi się fragment o hamburgerach, ale to pewnie dlatego, że nadchodzi powoli pora obiadu 😉
G-E-N-I-A-L-N-Y wpis :). Świetnie się czytało. Pozdro i życzę, byś za rok również mógł się wybrać i nam to opisać :).
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.