Victor Ramdin, zanim doszedł do momentu 4.000.000$ zarobionych w turniejach na żywo, przeszedł bardzo trudną drogę. W późnych latach osiemdziesiątych dotarł do Nowego Jorku z zaledwie 40$ w kieszeni. Zapraszamy do lektury obszernego wywiadu z tym pokerzystą.
Ramdin urodził się w stolicy Gujany, Georgetown, w 1968 roku. Życie nie szczędziło ani jemu samemu, jak i jego rodzinie ciężkich doświadczeń. Przez brak perspektyw i biedę został zmuszony do wyjazdu ze swojego kraju i podjęciu próby realizacji „amerykańskiego snu”.
Po drodze nie brakowało wzlotów i upadków, jednak przedsiębiorca był bardzo zdeterminowany do osiągnięcia sukcesu zarówno w biznesie, jak i pokerze. Jego mottem życiowym jest stwierdzenie „trzeba przyjąć cios, cofnąć się i ruszać dalej”.
O szczegółach naszpikowanego niespodziewanymi zwrotami akcji życiorysu, opowie sam zainteresowany w wywiadzie udzielonym portalowi PokerStarsBlog.
– Jak to było dorastać w Gujanie?
– Mieszkałem tam do 21. roku życia. Gujana ma dyktatora, reżim tam wprowadzony był bardzo ciężki. Istnieje również problem rasizmu i bardzo ciężko dostać pracę. Byłem taksówkarzem i pracowałem cały miesiąc, żeby zarobić na jedną oponę – tak ciężko było. Koszty życia były bardzo wysokie i ciężko było przeżyć. Głównymi powodami mojej przeprowadzki były brak wykształcenia i dobrej pracy. Opuściłem rodziców, braci i siostry w 1989 roku. Dotarłem do Nowego Jorku w środku zimy.
– Przyjazd do nowego kraju dla 21-latka musiał być bardzo oszałamiający.
– Musiałem dać sobie radę. Pierwszą pracą, jaką miałem w Ameryce, była w kostnicy. Zacząłem o 18:00 i miałem pracować do 6 rano, ale nie przetrwałem nocy. W chłodni było ciało martwego faceta, który został postrzelony w głowie. Wyszedłem z pracy o pierwszej, po siedmiu godzinach. Później pracowałem w innej chłodni, gdzie przechowywano ryby. Mieszkałem na Bronxie i gdy jeździłem pociągiem, cały śmierdzący rybami, każdego dnia pasażerowie wstawali i oddalali się ode mnie. Wykonywałem tę pracę przez kilka lat.
– Opisz życie na Bronxie w późnych latach osiemdziesiątych.
– Zanim były burmistrz Nowego Jorku Rudy Giuliani doszedł do władzy [w 1994 roku przyp.red.], było strasznie i bardzo brutalnie. Byłem świadkiem tak wielu napadów. Kiedyś byłem w pracy, a jakiś facet przyszedł z pistoletem maszynowym. Kilka razy zdarzyło mi się zostać okradzionym, ale Giulianiemu udało się zgarnąć z ulic wielu kryminalistów.
– Jak przeszedłeś od pracy w chłodni do prowadzenia sieci sklepów?
– W 1992 roku mój dziadek pożyczył mi trochę pieniędzy i otworzyłem sklep „Mom and Pop”, sprzedając różne rzeczy za dolara. Ostatecznie miałem dziesięć takich sklepów w Nowym Jorku, chociaż właściwie byłem właścicielem tylko jednego, ponieważ moi pracownicy wkładali w to własne pieniądze, a ja sprzedawałem im moją wiedzę. Przez siedem lat nigdy nie straciłem jednego pracownika. Wszyscy obecnie dobrze stoją finansowo i świetnie sobie radzą. Zawsze starałem się opiekować moimi pracownikami, ponieważ wiedziałem, że firma może się rozwijać – i tak było. Wszedłem również w branżę nieruchomości, co było trudne, ale wiele się nauczyłem.
Zawsze miałem dobrą głowę do biznesu, kupowania i sprzedaży. Odwiedzałem aukcje, na których sprzedawano rzeczy z bankrutujących firm. Obecnie otwieram pizzerię i potrzebuję sprzętu, więc mam nadzieję kupić go na nadchodzącej aukcji od 10-15 centów do dolara. Czy zamierzam robić pizzę? Kto wie – szybko się uczę. Tak poważnie, to zatrudnię ekspertów do jej uruchomienia i mam nadzieję, że to się powiedzie. Używając terminologii pokerowej – w tym projekcie jestem na all-inie i nie mogę przegrać.
– Jak zachowujesz równowagę między prowadzeniem i otwieraniem firmy, a grą w pokera na wysokim poziomie?
– Nie gram tak dużo, jak kiedyś, ale kiedy to robię, daję z siebie tysiąc procent. Nadal kocham pokera i gram online, gdy jestem w Kanadzie. Zawsze czekam na festiwale PokerStars Caribbean Adventure (PCA) i World Series of Poker. Jestem tam co roku. Jest jednak coś, co mocno mnie rozproszyło i zatrzymało zapał do gry na kilka lat.
Mój syn, który ma teraz 21 lat, cierpiał na straszną formę bólów głowy, które są migrenami trwającymi przewlekle cztery lub pięć godzin, nawracających przez ostatnie dziewięć lat. Dużo się przez to wycierpiał i narobił zaległości w szkole. Bardzo ciężko było mi więc usiąć i zagrać turniej za 5.000$ czy 10.000$. Nie mogłem się skupić. Czasem musimy rozważyć to, co jest ważne w życiu. Bardzo kocham grać w pokera, ale trzeba mieć pewność, że w domu wszystko jest w porządku.
– Jak obecnie miewa się twój syn?
– Na szczęście ma się lepiej i studiuje architekturę. Mimo to nadal miewa migreny. Kupiłem używany samochód z 24.000 kilometrów przebiegu, a w ostatnim roku dołożyłem kolejne 72.000 kilometry. Za każdym razem, gdy jest z nim źle, jeżdżę do jego college'u oddalonego o 640 kilometrów, bo chcę go pocieszyć. W niektórych przypadkach przewlekłe migreny prowadzą do tego, że cierpiący popełniają samobójstwo, więc chcę mieć pewność, że jestem tam, aby go wspierać tak bardzo, jak tylko potrafię.
– Od dawna bierzesz udział w programie medycznym dla dzieci w Gujanie. Czy możesz nam opowiedzieć o pracy Guyana Watch i jej osiągnięciach?
– Wszystko zaczęło się 20 lat temu, kiedy prezes Guyana Watch dostrzegł potrzebę pomocy przekazywaniu leków osobom, których na nie stać. Piętnaście lat temu dostrzegliśmy natomiast, że nie ma czegoś takiego, jak operacje dzieci urodzonych z wadami serca. Jest to kraj trzeciego świata, co oznacza, że gdy jesteś biedny i masz dziecko z wadą serca, to możesz uznać je za martwe, ponieważ szansa operacji jest niewielka, żeby nie powiedzieć, że zerowa. A to są bardzo proste operacje, coś w rodzaju dziury w sercu. W Gujanie mamy również wiele „niebieskich niemowląt” – noworodków z niebieską cerą z powodu braku tlenu we krwi spowodowanego wadą serca lub naczyń krwionośnych.
Raz w roku jedziemy około 12 dni, przywozimy lekarzy i leki. Obecnie mamy 55 dzieci, które potrzebują operacji serca, a możemy pomóc tylko siedmiu czy ośmiu z nich. Wiecie, jakie to jest bolesne? Kiedyś płakałem codziennie, bo jak można powiedzieć „tak” jednemu dziecku, a drugiemu „nie”? Później lecimy z tymi dziećmi do Stanów Zjednoczonych, zapewnić im i rodzicom zakwaterowanie, umieścić dzieci w szpitalu – logistyka jest trudna. Wielu znanych pokerzystów wspierało Guyana Watch z całą serdecznością i sam widziałem, jaki daje to efekt. Niektórzy dali naprawdę ogromne sumy pieniędzy – to wspaniali ludzie.
– W jaki sposób relaksujesz się, gdy nie pracujesz i nie jesteś zajęty wspieraniem Guyana Watch?
– Uwielbiam grać w bilard w barach, wciąż należę do drużyny. Co tydzień gram również w Studa z 70- i 80-latkami. Jestem tam najmłodszy, ale naprawdę nie mogę się tych gier doczekać. Chciałbym też powiedzieć, że na styczniowym PCA planuję być w życiowej formie. W ostatnim czasie przybrałem na wadze i nie jestem z tego zadowolony. Teraz dbam o to, co jem i staram się poprawić swoje zdrowie.
– Na koniec – twoje prawdziwe imię brzmi Annand. Skąd zatem wziął się „Victor”?
– Victor to imię mojego ojca. Uwielbiam to imię i doszedłem do wniosku, że ludziom łatwiej jest wymówić Victor, niż Annand.