W Marcu czekało na mnie nie lada wyzwanie. Chodziło o przebiegnięcie na nartach dystansu 30km w ciągu jednego dnia. Dokładny opis zadania, jak i motywy, które skłoniły mnie do niego znajdziecie w poprzednim wpisie, po którym nie pozostało mi nic innego jak zabrać się do roboty. W połowie lutego rozpocząłem spokojnie paroma treningami podczas, których skupiałem się na wzmacnianiu nóg oraz poprawie wydolności. Głównie były to marszo-biegi, a raczej marszo-truchty na bieżni. Następnie podczas wyjazdu na Italian Poker Tour odbywającego się w Novej Goricy (Słowenia) udało się trzy razy spędzić cały dzień na nartach szusując na porządnych stokach. Dwa dni jeździliśmy w Nassfeld (Austria) i jeden dzień na granicy słoweńsko-włoskiej wyjeżdżając na górę starymi, cztero-osobowymi gondolkami działającymi co godzinę. Była to niezła przygoda, bo sama jazda tą skrzypiącą kolejką podnosiła znacznie poziom adrenaliny.
Mówiąc o fajnych przeżyciach w Słowenii muszę opowiedzieć pokrótce jak to wybraliśmy się z Tatą i bratem do restauracji. Znalazłem ją na tripadvisor.com jako najlepszą restaurację w okolicy. Co prawda tripadvisor.com mówił, że ceny wahaja się od $ 30 do $ 380, ale przecież zawsze można wybrać z karty coś tańszego i nie popijać tego don perignon z któregoś tam roku. Jak się po chwili miało okazać, nie zawsze można wybrać z menu. Ale, od początku. Po udanej wycieczce samochodowej wąskimi serpentynami po lokalnych górkach i małych perypetiach z nawigacją, która wywiozła nas w pole, udało nam się dotrzeć do starego dworku, w którym znajdował się lokal. W korytarzu otaksował nas kelner i powiedział, że musi sprawdzić czy mają wolny stolik. Przyszedł manager, tym razem on, zmierzył nas wzrokiem i powiedział, że wolny stolik się znajdzie i zaraz zostanie dla nas przygotowany. Dziś jestem przekonany, że stolik zawdzięczamy naszym szerokim uśmiechom, bo na pewno nie strojom. Zaraz po kolacji mieliśmy jechać na SE stąd byliśmy ubrani w stylu casual/sportowym (ach czego to nie wymyślę, żeby nie napisać, że wpadliśmy tam prawie w dresach;) W między czasie gdy dwóch młodych kelnerów krzątało się by zaaranżować stolik, dostaliśmy po drinku i mieliśmy chwilę by rozejrzeć się po przyjemnie wyglądającym korytarzu. Wisiało tam wiele nagród, które restauracja otrzymała za swoją kuchnię. Można było znaleźć ilustrowane książki włoskich kucharzy, od których biła pasja do gotowania. Na kredensie stała ładna makieta motorówki (której dotykania palcami zabronił nam Tata lol), a przed nią kartka świąteczna wraz z życzeniami i podziękowaniami za gościnę od brytyjskiej pary książęcej. No właśnie taki klimacik panował w tym małym dworku w środku niczego. Zaproszono nas do stołu i jeszcze przed złożeniem zamówienia przyniesiono kolejno trzy różne i bardzo oryginalne przystawki. Jedną z nich były lizaki na patyku w kształcie serc, zrobione z zastygniętego sera żółtego z płatkami dyni. Gdy już uporaliśmy się z przekąskami nadeszła pora na złożenie zamówienia i byliśmy pewni, że w końcu dostaniemy karty dań. Tymczasem stanął przed nami i kelner i spytał nas, na co mamy ochotę, co mają nam przygotować? Aha, więc to tak działa, OK. Poker face i zamawiamy. Głównie poszliśmy w rybki, co okazało się bardzo dobrym wyborem. Sądząc po smaku potraw i sposobie ich podania, chyba nie mogło być mowy o złym wyborze w tej restauracji. Niemalże każde danie było opatrzone krótką anegdotą i tak jakby miało swoją własną historię. Najbardziej zapamiętałem rybę, która była grillowana i podana na kamieniu solnym zawierającym różne zioła. Sama ryba nie była niczym doprawiona, ale kilka minut pod przykryciem na rozgrzanym kamieniu sprawiło, że przeszła aromatem soli i ziół. W międzyczasie gdy podawano kolejne dania obstawialiśmy ile nas ta cała przyjemność będzie kosztować. Typowaliśmy mniej więcej od 300€ do 450€, jednak każdy z nas niepokoił się, że górna granica może znacznie odbiegać od naszych oczekiwań. Stąd zabawiliśmy się w podawanie wysokich kwot rachunku, od których każdy z nas byłby gotów zrobić tzw. wiochę i zwrócić uwagę kelnerowi, że chyba policzyli nas troszkę za dużo 🙂 Było wesoło, bardzo smacznie i oryginalnie, a na koniec czekała nas bardzo miła niespodzianka gdyż do zapłaty za całą naszą trójkę było niecałe 100€. Restauracja Zemono Castle – polecam!
Wracając do wątku sportowego, jazda na nartach była kolejnym krokiem wzmacniającym mięśnie nóg. Tymczasem zrobił się już 7my Marca, a ja wciąż czułem, że do optymalnej kondycji wydolnościowej jest jeszcze bardzo daleko. Postanowiłem zasięgnąć porady w moim klubie fitness, gdzie zostałem oddelegowany do trenerki Mirki, która biega maratony. Od Pani Mirki dostałem motywacyjnego kopniaka oraz rozpiskę treningową na poprawę kondycji (za obie rzeczy bardzo dziękuję!). W nowym trybie najtrudniejszy był pierwszy trening, podczas którego musiałem biec przez godzinę w tempie 7km. Potem wraz z przyzwyczajeniem organizmu było już w miarę OK, z wyjątkiem treningu z interwałami i zmianą tempa, który też dał mi się we znaki. Z drugiej strony wysiłek ten bardzo dobrze symulował trasę biegową, na której zawsze znajdzie się jakaś górka podnosząca tętno. Po czterech treningach pojechałem na kilka dni do Zakopanego poćwiczyć w realu. Poniżej zamieszczam mapko-relację z paru miejsc, w których biegałem już na końcówce śniegu.
Polana Chochołowska
Zakopane, Centralny Ośrodek Sportu
Białka Tatrzańska, Kotelnica
Podczas pobytu w Zakopanym nie zabrakło wątku pokerowego. Korzystając z faktu, że zaledwie kilometry dzielą mnie od Słowacji wybrałem się ze znajomymi do Dolnego Kubina, gdzie w klubie Maverick mogłem na legalu zagrać sobie partyjkę na żywo. Był to turniej za 10€ +R, w którym zająłem pierwsze miejsce (niestety od końca, ale to taki mały szczegół). Głównie, było to jednak spotkanie towarzyskie ze znajomymi pokerzystami z Zakopanego oraz właścicielem klubu Milanem, którego poznałem podczas gry cashowej na Bahamach. Jako, że Dolny Kubin jest położony zaledwie 70km od Zakopanego to z perspektywy Karaibów oboje poczuliśmy się tam jak bliscy sąsiedzi : ) Milan był Słowackim zwycięzcą Dream Job na Pokerstars, a tuż przed naszym spotkaniem zajął 11te miejsce w Jubileuszowym Sunday Million z pulą gwarantowaną $ 6 000 000. Na pytanie jak udało mu się dojść tak daleko w tym ogromnym turnieju, odpowiedział jednym zdaniem: „Suckout, suckout, suckout ; ) A propos grania na Słowacji, szczerze wierzę, że inicjatywa Wolny Poker przywróci czasy, w których to nasi sąsiedzi przyjeżdżali pograć w pokera do Polski…
Po Zakopanym zrobiłem jeszcze dwa mocne treningi na siłce. Ostatni wraz potrójnym wejściem do sauny na zakończenie cyklu treningowego. Zasłużone 3 dni spędzone po części w podróży do Austrii i już w niedzielę 25go Marca testowałem miejsce mojego challeng'u na lodowcu Kitzsteinhorn w Kaprun. Niestety w samej w dolinie śnieg stopniał na parę dni przed naszym przyjazdem i byłem skazany na trasę biegową położoną na wysokości 2900m. n.p.m.! Już po pierwszej pętli o długości ok 1.35 km poczułem dziwne uczucie w przełyku/płucach, które towarzyszyło mi do końca biegania tego dnia. Po powrocie do apartamentu wyczytałem w necie, że przy treningu wysokościowym (2000-2400 m. n.p.m.) maratończyk jest w stanie przebiec w swoim normalnym maratońskim tempie zaledwie ok 1/3 tego dystansu jeżeli biegnie wysoko w górach. Pomyślałem sobie wtedy, że jak przebiegnę 20km na tej wysokości to i tak jakby cel zostanie osiągnięty. Nie wiedząc jak będzie reagować mój organizm postanowiłem nie robić niczego na siłę, aczkolwiek w dalszym ciągu 30km pozostało moim celem.
Kolejnego dnia o 7:30 rano wciągnąłem półtorej michy pełnoziarnistego makaronu (nigdy nie jadłem tyle makaronu jak w 2 tygodnie przed biegiem, ale wg. wskazówek musiałem zmagazynować jak najwięcej energii w mięśniach). Uzbrojony w litr napoju izotonicznego, żele oraz batony węglowodanowe i iPoda mogłem rozpocząć wyzwanie. Pierwszą pętlę przebiegłem jeszcze bez słuchawek na uszach, żeby dobrze wyczuć warunki śniegowe. Na drugiej zapuściłem kurs audio Dale'a Carnegy'ego i zgodnie z zamierzeniem starałem się wychwycić z niego jak najwięcej, biegając przy okazji. Okazało się to dobrą strategią, gdyż kurs skutecznie odciągał moją głowę od perspektywy wielkiego dystansu, który mnie czekał oraz od bólu mięśni, który przyszedł niebawem i towarzyszył mi już do końca. Tak jak planowałem zrobiłem przerwę po 10tej (13,5km) i 17tej (ok 23km) pętli tylko po to by dorzucić „węgli” do pieca, rozpuścić izotonika i na parę minut zdjąć narty z bolących stóp. Kryzys wraz z dziwnym uczuciem w płucach przyszedł chyba na 19tym okrążeniu, ale było to już zbyt blisko mety żeby choć na chwilę myśl o rezygnacji zawitała u mnie w głowie. Jak już się domyślacie udało się – 30km zostało pokonane! 🙂
Kitzsteinhorn
Rozliczenie zamierzeń
1) poprawa kondycji fizycznej i odporności organizmu – 100%, na dzień dzisiejszy trenuję 4x w tygodniu, mam dużo energii i czuję się świetnie.
2) zrzucenie paru kilo – Wagowo urwałem tylko 1 kilo, ale zamiast tłuszczu nabrałem sporo mięśni.
3) wzmocnienie siły woli i samodyscypliny – 90%
4) stop z okłamywaniem się nucąc piosenkę „I am sexy and I know it” 😉 – Dyplomatycznie mówiąc piosenka wyleciała z głowy i przestałem ją nucić…
Podsumowując jestem bardzo zadowolony z tego, że postawiłem przed sobą takie zadanie, rozplanowałem je i zrealizowałem. Mimo rzuconego hasła na blogu nikt nie podłączył się do treningu, ani nie postawił side beta, co byłoby dla mnie tylko dodatkową motywacją. Co najważniejsze nie zabrakło mi mojej własnej motywacji. W końcu nie robiłem tego wszystkiego dla nikogo innego, jak tylko dla siebie.
Pozdrawiam,
Horek
GL:)
Świetny wpis GL
Super blog, świetna relacja z tego Zemono Castle. Powodzenia w zamierzeniach, obyś w pokerze poszedł śladami brata!
Super opcja, gratulacje!
To ci dopiero stuprocentowy pokerowy blog, nie to co warsaw . . . haha . . .
Eee to lipa jakaś jest … te 30km na lodowcu to zrobiłeś na rowerze przecież 😉 Co to za sztuka … Hmmm, chociaż nie – chyba trudniej jest jechać rowerem po śniegu niż na biegówkach śmigać 😉
Well done ! 😉
Way to go, champ!
albo po prostu tak trzymaj, gratki 🙂
gratulacje. w tym roku ani razu nie udało mi się założyć biegówek. brak śniegu w warszawie tej zimy, a na wyjazdy czasu zabrakło. ja na biegówkach to raczej truchtam, niż begam, ale potwierdzam – przyjemne zajęcie i możliwość obcowania z przyrodą.
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.