Styczeń pełen wrażeń

41

REKORDOWY JD POKER CUP IV

Zacznę może nie do końca zgodnie z chronologią zdarzeń, ale muszę rozpocząć pisanie bloga od najważniejszego wydarzenia ostatnich tygodni – mojego turnieju urodzinowego. W tym roku organizowałem go już po raz czwarty i tegoroczna edycja okazała się rekordowa pod każdym względem. Przede wszystkim frekwencji – już na dwa tygodnie przed pierwszym rozdaniem turnieju wszystkie miejsca były zajęte, a listy oczekujących były naprawdę długie. Rado czytając moje informacje z tym związane śmiał się, że w przyszłym roku miejscówki na turniej będzie można kupić jedynie na czarnym rynku za podwójną cenę! Można było się więc spodziewać, że wyznaczony cap (120 osób) zostanie bez problemu osiągnięty. Patrząc jednak na coraz więcej nazwisk na listach rezerwowych postanowiłem podnieść cap w turnieju do 140 graczy. Zainteresowanie było bowiem ogromne i szkoda mi było tych zawodników, którzy nie weszli na główną listę. Już satelita do turnieju pokazała, że ludzie są żądni gry w dobrych dużych turniejach. W turnieju tym (rebuye po 50 zł) zagrało aż 48 osób robiąc – uwaga!! – 184 rebuye!! Dało to więc aż 19 miejsc płatnych!! A był to tylko przedsmak tego, co miało się dziać w After Darku przez cały weekend…

Dzień 1A szczerze mówiąc lekko mnie rozczarował. Pomimo zapisanych 80 osób plus kilkunastu na liście rezerwowej w dniu tym zagrało tylko 64 graczy. Piszę „tylko”, bo był to dzień przeznaczony raczej dla zawodników z Warszawy i okolic, a mimo wszystko dużo osób nie dojechało i nawet nie poinformowało mnie, że ich nie będzie (poza pojedynczymi losowymi przypadkami). No cóż, ich strata. Na pewno na słabszą frekwencję w tym dniu miała wpływ również rozsiewana przez kogoś idiotyczna plotka, że na 100% podczas mojego turnieju celnicy na smyczy ministra Kapicy zrobią nalot na klub, bo będzie to najlepsza okazja do zrobienia publicznej pokazówki… Szkoda mi słów na komentowanie tego typu „rewelacji”, ale mam cichą satysfakcję, że kretyn, który wymyślił tę plotkę pali się teraz ze wstydu…

W pierwszym dniu turnieju zagrałem i ja. W planach miałem oczywiście obronę „tytułu” wywalczonego rok wcześniej, ale jak to bywa w pokerze nie zawsze wszystko jest tak jak się chce. Początek miałem świetny, bo szybko zaliczyłem solidny double up kosztem Woya. Przy blindach 50/100 Woy podbił ze środkowej pozycji, dostał jeden czy dwa calle, a ja na SB znalazłem AK. Początkowo miałem pomysł tylko na call i obejrzenie flopa, jednak stół był dość tight (oczywiście poza Fopem, który miał oglądalność flopa rzędu 90%, hehehe!) i wymyśliłem jednak raise chcąc wygrać to rozdanie już preflop. Woy jednak wcale nie miał zamiaru się poddawać i przebił mnie po raz kolejny. Sprawdziłem i zostaliśmy w rozdaniu sami. Flop z gatunku tych, o których mówi się „przyjaciel” – AKx! Po moim checku Woy również zaczekał i już wiedziałem, że ma monstera, bo w naprawdę niewielu sytuacjach on może przeczekać takiego flopa nie grając c-beta po takiej akcji preflop. Linia rozgrywania przez niego ręki pokazywała więc, że ma albo AA albo KK, ewentualnie podobnie do mnie AK. Moje wątpliwości rozwiał już turn, na którym spadł as dając mi absolutnego nutsa. Woy nie mógł mieć więc już AA, a ja w myślach modliłem się o KK u niego. Zagrałem więc za pół puli, a gdy dostałem call wszystko było w zasadzie jasne – przeciwnik musi mieć KK lub AK. Z żadną inną ręką nie mógł bowiem angażować się tak mocno w to rozdanie. Mój all in na river Woy sprawdzał już z prawdziwą niechęcią i oczywiście pokazał te króle. Jak sam potem mówił popełnił w tym rozdaniu trzy błędy, z czego największym był call na turnie, który zmusił go już do sprawdzenia na river. Ale jako, że poker to przewrotna gra miało się potem okazać, że KK u Woya to jednak również często wygrywająca ręka…

Graliśmy sobie dalej, a ja miałem prawdziwy roller coaster. Z 18k na 9k (między innymi wpadłem pod karetę waletów), potem skok na 22k, zjazd do 10k, potem dość długo bez większych akcji utrzymywałem poziom 13-15k. Wtedy to nastąpił okres niesamowitej ilości dobrych kart i akcji z mojej strony. W ciągu niecałej godziny dostałem AK, JJ i cztery razy QQ! Jednak zamiast spodziewanych zysków miałem z tego tylko niewielkie wygrane preflop lub spore porażki. Jednak sytuacja na stole zmuszała mnie do takiej trochę dziwnej gry. Przykład – na buttonie dostaję QQ mając w stacku około 10k. Blindy 200/400, pierwszy gracz limp, kolejny call, potem podbicie 1200, następny gracz call i wtedy akcja do mnie. W puli jest więc już ponad 4k i każde inne zagranie niż all in daje wszystkim po kolei oddsy na sprawdzenie ewentualnego 3-beta. All ina z kolei już nikt nie sprawdził i podwojenie nie doszło do skutku. Kolejne QQ to przegrana połowy stacka do Janusza Chyziaka, który czasem jest niestety nie do wyrzucenia z rozdania i tym razem również – po tym jak postawiłem go na all inie na turnie – włożył cały swój stack jedynie z drugą parą i gutshotem, który oczywiście spadł mu na river. Gdy za chwilę podwoiłem się, trafiając z T9 kolor przeciwko AQ u Janusza, było już znowu w miarę spokojnie. Ale kilka minut potem pożegnałem się z turniejem dostając kolejne QQ i wpadając na… KK u Woya! No cóż, miał lepiej, a ja zaliczyłem typowego coolera i pożegnałem się z turniejem. Można więc powiedzieć tak – najpierw dostałem od Woya prezent urodzinowy, który jednak sobie ode mnie odebrał zaraz po północy…

Sobota to dzień 1B w turnieju, przeznaczony głównie dla graczy przyjezdnych. „Napływowi” nie zawiedli i stawili się prawie w komplecie w After Darku. Nie mogło zabraknąć ekip z Trójmiasta, Lublina, Śląska, Podlasia, Poznania i Kujaw. Ogólnie dość wesołe towarzystwo! Do tego kilku naszych warszawskich klapsów i w sumie zebrało się aż 77 osób. Dało to w sumie frekwencję w całym turnieju w wysokości aż 141 graczy i rekord z 2009 roku (125 osób w Olympicu) został pobity! Dzięki temu suma nagród również była zacna. Wystarczy powiedzieć, że tegoroczny zwycięzca za swój sukces wziął prawie dwa razy tyle, co ja w zeszłym roku za swoją wygraną.

Do dnia finałowego awansowało jedynie 37 pokerzystów. Spodziewałem się większej ilości graczy, ale spore ilości wlewanego w siebie „elementu baśniowego” rozluźniły nieco grę. Efektem były dość duże stacki u zawodników i sporo gry na dość niskich jeszcze blindach i długich levelach (45 minut). Od samego początku niedzielnych gier turniej miał dwóch faworytów – Janiego z Warszawy i Johnniniusa z Białegostoku. Obaj mieli duże stacki i terroryzowali swoje stoliki. Jednak ich losy potoczyły się zupełnie odmiennie. Jani po kilku nieudanych rozdaniach spadł ze 160k do 60k i wtedy nadział się z top parą na AA i odpadł z turnieju jeszcze przed kasą, a Johnninius dalej kolekcjonował żetony i na stół finałowy wchodził jako zdecydowany chipleader. Tak więc skład FT wyglądał następująco: Janusz Chyziak, Darek Graszka, Dominik Przerwa, Przemek „Pomsa” Drab, Kuba „Klimas” Klimek, Błażej „Lef” Piorun (wszyscy Warszawa), Paweł „Johnninius” Żołądkiewicz (Białystok), Tomasz „Kosa” Kosiński (Świecie) i Adam „Adamus” Michna (Trójmiasto). A na dokładkę ja!! Nie, nie załatwiłem sobie „na lewo” miejscówki na stole finałowym! Zostałem za to… krupierem! A że umiejętności do „kręcenia softem” mam to pokazałem już na samym początku. Gdy gracze nie za bardzo chcieli się rozstawać z grą w krótkim czasie doszło do dwóch rozdań z KK w roli głównej. Niestety, posiadacze KK pożegnali się z grą. Jak do tego doszło możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej…

Gracze kolejno odpadali, a Johnninius powiększał swój stack i przewagę nad rywalami. Gdy w końcu zostało ich trzech (obok gracza z Białegostoku dwaj zawodnicy z Warszawy – Pomsa i Klimas) gra trochę zwolniła i żetony często zmieniały właściciela. Żaden z graczy nie chciał odpaść przed HU i pomimo, że każdy już wygrał wpisowe do Betfair Live w Londynie to nikt nie chciał ustąpić pola przeciwnikom. Wreszcie na trzecim miejscu odpadł Pomsa i w wielkim finale spotkali się Johnninius i Klimas. Heads up wydawał się formalnością, bo przewaga Pawła nad Kubą wynosiła 1.080.000 do 330.000 żetonów. Trwający jednak godzinę HU przyniósł niespodziewane rozstrzygnięcia, bo Klimas pokazał niesamowitą wolę walki i ochotę na wygraną nie zadowalając się jedynie drugim miejscem. Wreszcie przy prawie równych stackach doszło do rozdania, w którym Klimas podbił prelop i dostał call. Na flopie spadły K32 i po wzajemnych przebiciach doszło do all inów. Johnniunius pokazał K6, ale Klimas był w posiadaniu AA, które mu się utrzymały. Dzięki temu rozdaniu Pawłowi zostało żetonów jedynie na blinda i doszło do sytuacji, w której jego T5 musiało się zmierzyć z A6 Klimasa. Na stole po kolei pojawiły się A2345 w kierach dające pokera na boardzie, ale szalę zwycięstwa na rzecz Klimasa przesądziła szóstka… kier dająca mu wyższego pokera! Tak więc czwarta edycja Jack Daniels Poker Cup zakończyła się wspaniałym zwycięstwem Klimasa! Wielkie gratulacje!!

Ja ze swojej strony chciałbym dodatkowo pogratulować wszystkim zawodnikom, którzy weszli do miejsc płatnych (a tych było 15) i na stół finałowy, podziękować wszystkim graczom za stawienie się na moich urodzinach i za wszystkie życzenia i prezenty, które od Was dostałem, podziękować Markowi Boczkowskiemu z firmy Betfair za ufundowanie nagród dodatkowych oraz oczywiście całej ekipie After Darka za współpracę przy organizacji turnieju i za naprawdę ciężką pracę przez 4 dni jego trwania. Specjalne ukłony oczywiście dla Stokira i Gina za całokształt!! Bez Was by się nie udało!!

Zdjęcia z JackDaniels Cup IV

 

 

 

 

 

 

Jako, że turniej okazał się organizacyjnym sukcesem i wiele osób już w ten weekend pytało mnie o kolejne tego typu inicjatywy to już teraz zapowiadam, że kolejny duży turniej będę organizował już w marcu (18-20.03) i będzie to 3-dniowy deepstackowy event z wpisowym 1100 zł. Szczegóły już za kilka dni! Tym razem chętnym na grę proponuję zapisywać się szybciej niż ostatnio, bo cap będzie na pewno nie większy niż 70-80 osób.

DUŻO GRY, KILKA SUKCESÓW

W ramach przygotowań do występu na JDPC IV w styczniu rozegrałem dość dużą liczbę turniejów zarówno w After Darku jak i w Barze Alternatywnym. Mogę je określić tak – jeśli nie odpadałem z AA lub KK na ręku to zazwyczaj byłem w TOP3. A że takich wpadek miałem kilka to już inna sprawa… Morał z tego taki, że ograć mnie można jedynie wtedy, gdy dostanę suckouta lub wpadnę na jakiegoś coolera. I mówię to całkiem poważnie, bo naprawdę czuję się ostatnio świetnie podczas gry live i wyeliminować mnie z turnieju nie jest łatwo. Ostatnie moje turniejowe „outy” to między innymi AA v 88 (bubble!), KK v 76, AA v JJ (tu nie out, ale kluczowe rozdanie, w którym oddałem większość stacka i odpadłem niewiele później) i tego typu sytuacje. Poza tym jakieś przegrane coin flipy, które jak wiadomo są loterią. Grało mi się jednak naprawdę dobrze i jak nie wpadałem na takie rozdania to meldowałem się na miejscach w czubie turnieju. Z kolei to, czego nie udało się osiągnąć na moim turnieju w weekend udało się już następnego dnia. W poniedziałek w Olympicu odbywał się bowiem jakiś finał miesiąca (czy coś takiego, dokładnie nawet nie wiem). Jako, że ja do Hiltona nie chodziłem od kilku miesięcy to nawet nie wiedziałem, że jest taki turniej. Ale kilku znajomych się wybierało, więc i ja namówiony przez nich tam pojechałem. Okazało się, że w turnieju zagrało aż 56 osób i pula osiągnęła prawie 20.000 złotych, było już więc o co grać. Oczywiście wywaliłbym się z tego turnieju już na pierwszym levelu mając na ręku… AA! Po akcji preflop doszło do all inów na flopie i okazało się, że wpakowałem się na seta. Szczęśliwym trafem na river spadł mi tym razem as i zamiast jechać do domu zaliczyłem double up. W tym momencie pomyślałem sobie, że jeśli los nie chciał, żebym jechał wcześnie spać to może to znak, że uda się coś w tym turnieju osiągnąć. No i udało się go wygrać! Po 10 godzinach ciężkiej walki o 6 rano wyeliminowałem ostatniego gracza i udałem się do kasy po nagrodę (oczywiście obciętą o 25% podatku!!). Pisząc o ciężkiej walce nie mam raczej na myśli wyjątkowo wymagających rywali. Wręcz przeciwnie. Pisałem już wiele razy, że wolę grać z graczami ogarniającymi grę niż z totalnymi amatorami grającymi często z „any two” na ręku, a takich właśnie zawodników jest w Hiltonie najwięcej. Niektóre decyzje musiałem więc podejmować naprawdę przy dużym stopniu ryzyka i licząc na to, że moja selekcja rąk i czytanie gry na stole jest na zdecydowanie wyższym poziomie niż u rywali. I tak też było, a że uniknąłem bad beatów to stack rósł dość szybko. Na stół finałowy wchodziłem z rozsądną ilością żetonów, za chwilę miałem ich już dwa razy więcej i zostałem liderem na stole. Od tej pory grając mądrą i spokojną grę eliminowałem kolejnych rywali, kradłem słabszym graczom blindy, a do tego dostawałem naprawdę dobre ręce i mogłem się mierzyć z rywalami w większych pulach. Jestem naprawdę zadowolony ze swojej gry i cieszy mnie taki troszkę spóźniony prezent urodzinowy, który sobie zrobiłem!

W najbliższych planach, oprócz gry w warszawskich klubach i kasynach, mam kilka wyjazdów pokerowych – Chili Poker Deepstack Open w Lloret de Mar na hiszpańskim wybrzeżu Costa Brava, HESOP w Ostrawie i – jeśli czas pozwoli – Paradise Poker Tour w Pradze i UKIPT w Manchesterze. Kalendarz jest dość ciasny i imprez jest sporo, ale mam nadzieję, że uda mi się wszystko połączyć i plany zrealizować w pełni (a w zanadrzu mam jeszcze wyjazd na ferie zimowe z rodziną do Zakopanego). Czekają mnie więc dość intensywne dwa miesiące i dużo wyjazdów i fajnej gry.

POLSKI ZWIĄZEK POKERA RUSZYŁ PEŁNĄ PARĄ!

12 stycznia odbył się pierwszy zjazd członków PZP. Przyjechało sporo osób mających na sercu dobro polskiego pokera w przyszłości i podjęliśmy niezbędne kroki ku temu, żeby PZP mógł wreszcie po roku oczekiwania rozpocząć swoja działalność. W podwarszawskiej restauracji „Oycowizna” wybrane zostały więc wszystkie niezbędne komisje i podjęte potrzebne uchwały, poprawiono status Związku itp. O szczegółach pisał tu nie będę, bo są dostępne na stronie PZP i tam każdy zainteresowany może zajrzeć i wszystkiego się dowiedzieć. Ze swojej strony powiem tylko, że zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami zostałem wybrany przez Michała Wiśniewskiego na rzecznika prasowego Związku i moja praca dla PZP będzie polegała na tworzeniu wszystkich informacji o pracach PZP. Mam nadzieję, że już niedługo będę mógł poinformować Was o pierwszych sukcesach Związku. Jest teraz niezwykle ważne, żeby PZP zdobywał nowych członków i rósł w siłę, więc zapraszam wszystkich czytelników mojego bloga i Pokertexas do wstępowania w szeregi Związku. Wystarczy wypełnić krótką ankietę na stronie PZP i wysłać smsa opłacając w ten sposób niewielką składkę członkowską. Odpowiadając od razu na pytania w stylu „co ja z tego będę miał, że się zapiszę do PZP?” odpowiadam od razu, że nie będziemy nikomu obiecywali gruszek na wierzbie, specjalnych przywilejów wyssanych z palca czy depozytów na Wasze pokerowe konta. Jednak plany na 2011 rok są dość bogate i mamy nadzieję, że im będzie nas więcej tym łatwiej będzie nam walczyć o nasze prawa z polskimi ustawodawcami i że niedługo – również przy Waszej pomocy – uda nam się wywalczyć pierwsze wymierne rezultaty. Tym bardziej jest to ważne, że ostatnie wypowiedzi znienawidzonego przez rodzimych pokerzystów ministra Kapicy udowodniły nam wszystkim, że poker nadal jest i będzie traktowany na równi z handlem narkotykami, złodziejstwem, gwałtami czy rozbojami. Jednym słowem – jak przestępstwo!

Również PFPS wreszcie się ruszyła i w najbliższy poniedziałek 7 lutego w warszawskim sądzie odbędzie się niezwykle ważna dla przyszłości polskiego pokera rozprawa w sprawie zaskarżenia decyzji Ministerstwa Finansów w przedmiocie uznania gry texas hold'em za grę losową. Od jej wyników zależy naprawdę bardzo dużo i wszyscy mamy nadzieję, że ludzie z Federacji naprawdę solidnie przygotują się do przedstawienia naszych pokerowych racji przed sądem. Ja na pewno na rozprawę się wybiorę i swoje przemyślenia i wnioski opiszę w kolejnym blogu.

MAM JUŻ DOROSŁEGO SYNA!!

18 lat temu, 26 stycznia 1993 roku o godzinie 19:15 przyszedł na świat mój pierworodny syn. Stało się to dwa dni przed moimi dwudziestymi urodzinami i był to najlepszy prezent urodzinowy, jaki dostałem w swoim życiu. To były zupełnie inne czasy niż teraz i gdy wspominam ten dzień i kilka kolejnych tygodni po urodzinach Kuby to aż nie wierzę, że żyliśmy wtedy w takim Ciemnogrodzie. Nie było wtedy mowy o wspólnych porodach, przecinaniu pępowiny, salach rodzinnych czy innych tego typu ekstrawagancjach związanych z porodami w chwili obecnej. Mnie nawet nie wpuszczono do szpitala dalej niż za drzwi wejściowe, gdy wraz z teściem przywoziłem żonę na poród. Do szpitala jechałem na zamkniętej pace Poloneza Trucka, bo z przodu były tam tylko dwa siedzenia, więc spanikowany teść jadąc na porodówkę z własną córką, której właśnie odchodziły wody, niemiłosiernie mnie tam z tyłu wytrząsł. Nie było komórek, żeby się w jakikolwiek sposób skontaktować z żoną. Jedyną opcją na rozmowę z małżonką był jeden wspólny telefon na szpitalnej sali, z którym ktoś w centrali telefonicznej połączył (albo nie) i który ktoś w ogóle na tej sali odebrał (albo nie). Akurat tak się złożyło, że mój syn przechodził dość ostrą żółtaczkę poporodową i moja żona siedziała wraz z nim w szpitalu aż 15 dni po porodzie. Wyobraźcie sobie, że przez te wszystkie dni nie widziałem swojego dziecka nawet przez sekundę, a z żoną spotkałem się po raz pierwszy po 12 czy 13 dniach w korytarzu szpitala po tym, jak urządziłem dziką awanturę ordynatorowi, zmiękła mu rura i wpuścił mnie na kilkuminutowe „widzenie”. Pamiętam też pępkowe w domu jednego z moich przyjaciół, gdzie we trzech siedzieliśmy całą noc pijąc hektolitry wódki i nie mając prawie nic do jedzenia (bo wszystko poszło na alkohol oczywiście!). Wreszcie nad ranem znaleźliśmy pół bochenka prawie czerstwego chleba razowego i cztery chińskie zupki w proszku, które zalaliśmy wrzątkiem w wazonie, bo nie chciało nam się szukać garnków, a wazon stał pod ręką, bo na szafie. Pamiętam chleb rozmaczany w rosołku i to, jakim trzeba było wykazać się kunsztem wyjadając te małe kluseczki z dna tego wazonu… Po wszystkim wsiadłem do złapanej cudem taksówki (zapomnijcie o korporacjach taksówkowych, poza tym i tak nie było z czego po taką taksówkę zadzwonić, bo nikt nie miał jeszcze telefonu, nawet w domu) i powiedziałem taryfiarzowi, że mam jedynie marne grosze w kieszeni, bo urodził mi się syn i wszystko przepiłem, więc niech mnie wiezie tak długo, aż skończy mi się kasa na kurs. Nie miałem bowiem zamiaru w środku zimy pijany w trupa iść na piechotę kilkanaście kilometrów do domu, a autobus nocny kursował wtedy jak chciał i kiedy chciał. Do dziś pamiętam, że taksówkarz z okazji zostania przeze mnie ojcem zawiózł mnie pod sam dom za darmo i nie wziął nawet tego, co miałem w kieszeni. Pamiętam też, że jak rano wstałem skacowany z łóżka po szklankę wody i wyjrzałem za okno to mój teść właśnie odśnieżał podjazd pod domem, na którym wyraźnie widać było „ślady węża” pozostawione przez szczęśliwego tatusia wracającego po nocnym balowaniu. Teść zacierał kompromitujące ślady…

Minęło 18 lat i mój mały Kubuś jest już prawie mojego wzrostu, wygląda jak koszykarz NBA i ugania się jak wściekły za pannami. Szkołę – podobnie jak jego tatuś w tym wieku – traktuje jako zło konieczne, najważniejszymi rzeczami w życiu są skate park, rower, aktualna panna, nowe ciuchy, dobra balanga i przede wszystkim przyjaciele. Właśnie dla tych przyjaciół syna dobry ojciec (czyli ja) zorganizował urodzinową imprezę w „Clubie 70”. Stawiło się jakieś 40-50 osób i naprawdę bandżolka była niezwykle udana. Dzieciaki bawiły się świetnie i nawet obyło się bez większych ekscesów (co w moich czasach było wręcz normalne i nikt się nie dziwił niczemu, co wydarzyło się na imprezie). Mój Kuba był mega szczęśliwy, wręcz ze szczęścia się kilka razy popłakał po niespodziankach, jakie przygotowali mu jego znajomi. Ja z żoną oczywiście bawiliśmy się razem z nimi i o dziwo nikt nie marudził, że „starzy” psują im balet. Najlepsze teksty, jakie usłyszałem od gości Kuby to „Jest Pan moim idolem, cytuję Pana wpisy z Facebooka” i „Byłby to dla mnie zaszczyt, gdybym mógł kiedyś zagrać z Panem w pokera”! Ma się ten szacuneczek u młodzieży! A że Kuba był bardzo wdzięczny ojcu za imprezę widać na tym zdjęciu…

 

 

 

 

W każdym razie jeszcze raz życzę Ci synku wszystkiego najlepszego!! Rośnij duży, mądry i bądź całe życie tak samo zajebistym gościem jak Twój Tatuś!!

KONCERT HURTS – REWELKA!!

Dzień po urodzinach syna udaliśmy się z żoną na długo wyczekiwany przeze mnie koncert Hurts. Zespół ten wychwalałem w swoim blogu nie raz, ale bardzo byłem ciekaw jak Theo i Adam sprawdzą się na żywo. Ich album jest dla mnie genialny, ale znam wielu wykonawców, którzy na żywo tracili 70-80% swojego talentu i możliwości grając po prostu żałosne koncerty. Na Hurts się jednak nie zawiodłem! Każdy, kto był na jednym z trzech koncertów w Polsce powie na pewno jedno – na 100% na następną trasę taki klub jak warszawska Stodoła to będzie zdecydowanie za mało!! Ludzie bawili się świetnie, zespół wykonał fantastyczną robotę na scenie wciągając publikę do wspólnej zabawy, a panny pod sceną piszczały jak wściekłe. I choć koncert nie był długi (zespół ma w końcu w swoim repertuarze dopiero jeden album) to naprawdę nie żałowałem żadnej chwili na nim spędzonej. Hurts po raz kolejny przyjadą do Polski już niedługo na najbliższego Openera w Trójmieście i zamierzam się wybrać również na ten koncert. A poniżej oczywiście kolejny kawałek z płyty „Happiness”.

SPECJALNE POZDROWIENIA!

Jak pisałem już wyżej trochę ostatnio pobalowałem trafiając między innymi do jednego z najczęściej odwiedzanych klubów w stolicy – The Eve. Jako, że tej nocy był to już kolejny lokal odwiedzany przeze mnie i moich znajomych to oczywiście było już dość wesoło, ale jedna sytuacja poprawiła mi humor naprawdę bardzo mocno. Podchodzę do baru i miejsce ma taka oto rozmowa:

Ja: Jacka Danielsa na kostce lodu proszę…

Barman: Czy Pan ma na imię Rafał?

Ja: Tak… Znamy się?

Barman: Nie, ale czytam pana bloga. Drink na koszt firmy!

Było mi miło podwójnie – że ktoś w ogóle czyta mojego bloga i na dodatek stawia mi jeszcze za to drinka!! Tak więc pozdrawiam serdecznie sympatycznego barmana z The Eve i dziękuję za miłe przyjęcie!!

A jak już jesteśmy przy Jacku Danielsie to muszę wspomnieć o małej formie mobilizacji do pisania kolejnych odcinków bloga, bo dostałem dziś propozycję nie do odrzucenia – za napisane trzy odcinki bloga w lutym jeden z moich kolegów – czytelników chce mnie zaprosić na wspólną degustację 3-litrowej butelki JD, więc w tym miesiącu NA PEWNO te minimum trzy odcinki się ukażą!! Pozdrawiam hojnego sponsora!!

A NA KONIEC…

Ten filmik (a w zasadzie cała ich seria) to ostatnio mój hit numer 1!! Pewnie ktoś powie, że stare, ale ja tego wcześniej nie oglądałem i mnie miniserial „Ziomek” rozwalił na łopatki. A akcja z tajskim boksem jest mistrzowska!! Zobaczcie sami!!

Poprzedni artykułW lutym na BetClic – rozgrywki ICOP4 oraz satelity do Irish Poker Open
Następny artykułIsildur na rushu

41 KOMENTARZE

  1. niech te 2 akcje z połamanymi kazimierzami będą przykładem dla wszystkich twierdzących że takie rzeczy to tylko na ftp i ps,że takie coś live się nie przydarza itd itp

  2. to złożenie podoba mi się najbardziej: “kilka projektów nie związanych z pokerem, o których opowiem może w przyszłości. Mam więc o czym pisać”

  3. Jack pozwoliłem sobie przesłać Ci kilka pytań, na maila na wp. Będę wdzięczny za odpowiedź 🙂

  4. dzięki – chodziło o kontakt z redakcją – poszukuje pewnego tekstu który może jest gdzies w archiwum..

  5. ha! dopiero sie przekopałem przez całość:)

    To mlody JD może legalnie (hmm…) przez neta w poka zagrac:))To moze jakis turniej przy okazji Openera w 3miescie? 🙂

  6. (oczywiście poza Fopem, który miał oglądalność flopa rzędu 90%, hehehe!)stanowczy sprzeciw !!!!

    oglądalność była na poziomie 78%

    i tak odpadłeś wcześniej niż ja

    i jedyny komentarz dla ciebie to GRAJ TAK DALEJ !!!

  7. Co do PZP mam pytanie czy nadal w planach są szkolenia na TD i krupierów bo w tamtym roku pisalem w tej sprawie, ale żadnej odpowiedzi nie dostalem.

  8. Szacuneczek 🙂 JD , taki ojciec to skarb ! A z tymi książkami sam jestem ciekaw kiedy w końcu dojdzie projekt do finalu. pzdr

  9. Dobry wpis! Twój blog jest jednym zdecydowanie w czołówce tych najbardziej poczytnych w sieci 😉 Keep up the good work 🙂

  10. @klimaaaaas

    jeśli rzeczywiście poważnie myślisz o sprzedaży tej wejściówki, to proponuję znacznei zejść z ceny, nie wyobrażam sobie że ktoś kupi bilet wart 250 funtów na turniej w GB za 240 funtów, no chyba że marzył o wyjeździe tam za wszelką cenę i przegrał wszystkie satelitki 😉

  11. no widzisz JD, dzieci rosna 🙂 (ja mam 10 i 5 chlopow a jestem o rok starszy, wczesnie zaczles :)) mimo ze Cie nie do konca lubie to good luck w THLN i zyciu…

  12. @Piter_3m – troszkę się nam wszystko przeciąga, ale zbliżamy sie do szczęśliwego finału :)@Q1984 – oby tak było! Na 40 urodziny tygodniowy festiwal pokerowy na 300 osób – to brzmi nieźle 🙂

  13. JD na 40urodziny to chyba CAP bedzie wiekszy niż na USOP-ach, a może jeszcze trzeba bedzie robić specjalne kwalifikacje :Pbtw. Wszystkiego Najlepszego, szczegolnie zdrowia do pisania kolejnych regularnych odcinkow bloga.

  14. qrde,syn to Twój 100%owy klon,oby tylko włosy mu tak nie wyszły,hehe… aha,nie żebym się czepiał ale wciąż nie ma słowa(podejrzewam złego) o ps.Pozdro!

  15. zajebisty koncert…bilet kupiłem już w listopadzie,mimo że miałem zapalenie oskrzeli,wiedziałem że nie ma siły która mnie powstrzyma przed pójściem na koncert Hurts.Na Opener również się wybieram 🙂

  16. A jak tam wyglada sytuacja z wydaniem po Polsku kilku podręczników pokerowych, o czym wpsominałeś w jednym z poprzednich blogów? Kiedy mozemy spodziewac się jakiejś informacji na ten temat bo jeśli dobrze pamietam wcześniej była mowa, że to będzie coś około Świąt Bożego Narodzenia?

  17. Fajnie czyta się bloga. Brawa za organizację JD Poker Cup i gratuluję takiej frekwencji. W przyszłym roku postaram się i ja zjawić :).

  18. nareszcie kulturalny blog – tylko raz użyłeś słowa w stylu “kretyn” i nie dowalasz się do czarnych 🙂 a tak serio to gratulacje, widzę że wszystko Ci się super układa

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.