Nie grasz, nie wygrasz – ta niezwykle brodata prawda każe nam stawiać soczyste value bety. Umysłom ułomnym zaś – liczyć na rząd „siódemek” w kanciapie z automatami. Owa maksyma jest jednak bardziej uniwersalna niż myślisz.
Kto chce 500$?
W kontekście jakiejkolwiek gry o stawkę ludzi podzielić możemy na dwie zasadnicze grupy. Załóżmy, że organizujemy sześcioosobową grę z wpisowym 100$. Koleżka z grupy pierwszej odmówi zabawy, bo nie chce stracić 100$. Drugi kandydat zagra, bo przecież może wygrać dolarów pięćset. Pokerzyści w niemal całej swej liczebnej rozciągłości mieszczą się w gronie tych, którzy pragną sięgnąć po pół tysiaka. Okazjonalnych shooterów totalizatora sportowego już trudniej zakwalifikować, bowiem sytuacja, gdy kosztem marnych dwóch pięćdziesiąt można wzbogacić się o miliony, często pozostaje wyłącznie rozrywką upajającą błędnik samokontroli. I racjonalne myślenie oczywiście też.
Jeszcze pięć lat temu odsetek traktujący o skłonności Polaków do ryzyka rósł stale – od niecałych 17% w 2008 roku do prawie 30% w roku 2012. Potem nastąpiła stabilizacja i lekki regres deklarowanego gamblerstwa, ale do poziomu sprzed dekady wciąż daleko. Wyniki zbierane są głównie w oparciu o zainteresowanie akcjami, funduszami, nieruchomościami i kruszcami. To jednak, jaką chęć na zabawę na giełdzie ma pan w krawacie ma spore przełożenie na formy, które traktowane są przez tegoż inwestora z przymrużeniem portmonetki. Wpływ na zacięcie społeczeństwa miały m.in. perturbacje złotego i afera Amber Gold. Podobnie rzecz się miała po wejściu w życie ustawy hazardowej w odniesieniu do naszego, mrocznego świata.
Analizując skłonność do podejmowania ryzyka należy przyjąć, że nie będziemy tu mówić o okazjonalnych wizytach u buka czy kupnie zdrapki w dworcowym kiosku w oczekiwaniu na spóźniony pociąg. Ową skłonność nazwijmy świadomym przeznaczeniem znaczących środków na relatywnie ryzykowną operację, działając w oparciu o choćby śladowe doświadczenie i umiejętności. To kwestia zasadnicza, gdyż pozwala nam wyrzucić ze zbioru ruletkowych regularsów, „jednorękich” degeneratów i prosów od Lotto, a pozostawić w grze niedzielnych pokerowych graczy, a nawet wspomnianych wcześniej inwestorów w złoto Amber. Należy bowiem rozróżnić nawet szczątkową analizę inwestycyjnych kwitów i połączoną z niepełną wiedzą niepewną informację od sfer, gdzie wiedza jest wyłącznie utopią.
„Been spending most our lives livin' in the Banana Paradise”
Nic nie weryfikuje bardziej chęci do ryzykanctwa niż wiek zainteresowanego. Do dziś stary Dedal leci wolno i nisko, a idealista Ikar topi wosk sięgając słońca. Nie jest to surową regułą i tak, jak zdarzają się emeryci spekulujący lepiej niż Sebastian Szczęsny po „dalekich skokach z wielką gracją jak jeden mąż”, tak niekiedy jeden z drugim dziadzia potrafi posypać light 4-betem i „kapitanować” przy stoliku. Ryzyko jest jednak domeną młodych, którzy zawsze wrzucą stacka na 50,01%, podczas gdy pomarszczony wiarus poszanuje pieniążek.
Młodzi często mają pretensje do starszego pokolenia o to, że unika zmian i ryzyka właśnie, przez co, mając niekiedy w sędziwych rękach decyzyjny wachlarz względem młodzieży, ogranicza jej rozwój. Tu jednak nie ma złotego środka – z wiekiem zbierane doświadczenie tworzy solidny bagaż spraw przeszłych. I tak już jest, że euforia przemija, a zbite cztery litery bolą przez długi, długi czas. Starsi ryzykują mniej, gdyż w mniejszym stopniu mogą pozwolić sobie na porażkę. A młodzi? Oni są w stanie zatańczyć nad przepaścią. Do czasu, aż wirtualny dolar zacznie ważyć coraz więcej.
Czy jednak rzeczywiście tak jest? Czy młodzi pokerzyści, mający niewiele do stracenia, są aż tak gotowi do podjęcia ryzyka? Czy można zmierzyć to konserwatywnością bankroll managementu, a może liczbą tych, którzy nie dadzą przekonać się do pokera, bo „co, jeśli nam się nie uda”?
2 slow 2 obvious
Bezpieczniej jest pozostać w sferze marzeń, niż ryzykować popełnienie błędu. Tak, to frazes i Paolo Coelho, ale wcale nie trzeba wyważać otwartych drzwi. Skłonność do podejmowania ryzyka nie ogranicza się tylko do gry w pokera. Ani do gry w ogóle. Czasem trzeba zagrozić odejściem z pracy czy wręcz rzucić robotę, by chwycić powietrza i unieść się tam, gdzie dotychczas nie sięgały zmęczone oczy. Robi tak tylko garstka spośród świadomych swej trudnej sytuacji. I niekoniecznie dotyczyć ona musi głów sześcioosobowych rodzin, którym balast odpowiedzialności blokuje działanie.
Czasem trzeba powiedzieć jej, że się nam podoba, że w każdym naszym „cześć” i we wszystkich tych uśmiechach słanych do jej pleców kryje się pragnienie chwycenia za rękę i pójścia gdziekolwiek, byle tylko z jej dłonią w klatce swoich palców. Czasem trzeba spróbować dać w mordę temu, kto znów na to zasłużył. Czasem trzeba powiedzieć prawdę. Dwadzieścia kilka procent Polaków skłonnych jest kupić fundusze inwestycyjne i nie wyrzucić na bubble'u AKs w 4-betowanej puli, podczas gdy tak naprawdę tylko nielicznym wystarcza odwagi po wyjściu z kasyna czy giełdy. A przecież właściwy mindset nie kończy się po zamknięciu laptopa.
To nie jest tak, że nikt nie myśli o zmianach na lepsze i nie szuka suchego kamienia, na którym można by postawić stopę. Ale planowanie jest tak kojąco bezpieczne! Za oknem czasem deszcz lunie ciężką ścianą, czasem wiatr dmuchnie mocniej niż zwykle… A w domu? W domu jest spokojnie i sucho. Otóż to – to nie brawura i gamblerstwo jest największym problemem świeżych umysłów, a nieumiejętność podejmowania ryzyka w niektórych sferach życia. „Może lepiej jest trzymać się tego, co mam – co pewne i sprawdzone”? „Może lepiej nie robić nic, co mogłoby coś popsuć”? Może. A może lepiej spróbować złapać szczęście, zamiast tyle o nim myśleć?