Przypowieści bowlingowe cz.I

19

POCZĄTKI

Zaczęło się niewinnie. Któregoś pięknego wieczora z moimi znajomymi udałem się do

– nieistniejącej już niestety ? warszawskiej dyskoteki Labirynt. Lokal ten, oprócz wrażeń

typowo dyskotekowych, oferował również grę w bowling na dwóch zamontowanych tam

torach. Po kilku głębszych towarzystwo postanowiło sprawdzić się w tej, nieznanej wtedy

nikomu, dyscyplinie. Grało nas kilku, a wyniki były ze zrozumiałych względów żenujące.

Mi się jednak spodobało i postanowiłem wybrać się na kręgle ponownie. Najpierw była Hula

Kula i pierwsze próby odbyły się tam. Zaraz jednak otwarto w Warszawie jedną z najlepszych

(do dziś!) kręgielni w Europie Wschodniej (choć widziałem kręgielni wiele i uważam, że to

w ogóle jedna z lepszych na jakiej grałem). ARCO ? bo o tej kręgielni mowa ? wspominałem

już w swoim blogu, gdy w pierwszym jego odcinku opowiadałem o tym skąd wziął się mój

pseudonim Jack Daniels. ARCO szybko stało się moim drugim domem i na dobre wciągnąłem

się w grę. A jak już zacząłem coś niecoś sobą prezentować zaczęły się też bowlingowe

podróże?

RYGA

Nasz pierwszy wspólny wielki wyjazd! Cały autokar ludzi, tuż przed Bożym Narodzeniem,

jedziemy na turniej świąteczny na Łotwę. Dla większości z nas była to pierwsza poważna

próba na arenie międzynarodowej, więc wyczuwało się to przyjemne podniecenie każdego

jadącego zawodnika. No cóż, droga jednak przed nami długa. Niestety, okazało się wkrótce,

że nawet nie wiedzieliśmy jak długa? Cała podróż ?obliczona? była na jakieś 12-13 godzin

jazdy. Wyjeżdżaliśmy spod Galerii Mokotów w Warszawie, gdzie tego dnia graliśmy jeszcze

cykliczny turniej na tamtejszej kręgielni. Potem do autokaru i w drogę. Na miejscu mieliśmy

być około południa następnego dnia. W związku z tym, że z Elbląga odbieraliśmy jeszcze

część ekipy to trasa prowadziła przez Obwód Kaliningradzki i Litwę. Gdzieś pod Elblągiem

zaczęły się pierwsze problemy? z pogodą! Zaczął bowiem sypać gęsty śnieg, a warunki na

drodze pogorszyły się diametralnie. A to miał być tylko początek?

W południe następnego dnia byliśmy? w rosyjskim Obwodzie Kaliningradzkim! Trasa była

tak zasypana śniegiem, że w zasadzie co chwila zastanawialiśmy się czy my jeszcze jedziemy

szosą czy już może polem. Generalnie dramat! A śnieg wciąż sypał i nie zapowiadało się na

jakąś rychłą poprawę pogody. Gdy około 1 w nocy (tak, po ponad dobie jazdy!!) dojeżdżaliśmy

do granicy litewsko ? łotewskiej stało się? Nasz kierowca (a był tylko jeden, wszak mieliśmy

jechać krótko) nie ogarnął, że jedzie już po 20-centymetrowej tafli lodu na jezdni i z wielkim

hukiem, po kilku bączkach i odbiciach się od przydrożnych band wylądowaliśmy w rowie!

Może nakreślę wam temat, żebyście zdali sobie sprawę z powagi naszej sytuacji ? jest godzina

1 w nocy, my jesteśmy kilkaset kilometrów od domu, na zewnątrz temperatura wynosi jakieś

minus 22-23 stopnie, my nie wiemy gdzie właściwie jesteśmy, nasz autokar nie ma przodu,

obok sypie iskrami jakiś zmiażdżony przez nas transformator, jeden z kolegów wisi przez okno,

które nie ma już szyby, my chodzimy w samych podkoszulkach i bez butów (balanga trwała!)

i nie mamy się jak dostać na miejsce, czyli do Rygi!! Super!! Okazało się na dodatek, że część

naszego autokaru jest w rowie, druga zaś została? na torach kolejowych! A w oddali właśnie

dało się słyszeć jadący pociąg!!

Jedyny plus w całej tej sytuacji był taki, że jakimś cudem nikomu nic się nie stało. Wiszący

przez okno kolega był już ?pod wpływem? i był na tyle wyluzowany, że nic mu się nie stało,

chociaż szybę w oknie zbił własną głową. Problemy mieliśmy za to inne ? siarczysty mróz,

jadący pociąg, iskrzący transformator i brak transportu. Szybko wypakowaliśmy wszystkie

torby z bagażnika i zaczęliśmy wkładać na siebie co się tylko dało. Pociąg na szczęście dał

radę przejechać nie dotykając naszego autokaru. Iskry z transformatora wkrótce przestały też

lecieć. Tylko co z nami dalej?

Jednak Litwa to nie Polska ? ratunek nadszedł zarówno szybko jak niespodziewanie. I to jaki!

Policja, służby drogowe (z takim sprzętem, że do dziś takiego w naszym kraju nie widziałem!)

oraz? podstawiony dla nas specjalnie autobus! O zbawcy! Jednak na ?dzień dobry? litewski

policjant wyszedł z radiowozu i starając się do nas dojść? fiknął orła! No było trochę ślisko!

Był też mały incydent z naszym kierowcą ? zamiast spytać nas czy nikomu nic się nie stało

albo zabrać się za załatwianie jakiejś pomocy to ten wziął się za? oglądanie strat w autokarze!

Gdy stojąc koło mnie zaczął marudzić na wybitą szybę to już nie wytrzymałem i tylko dzięki

moim kolegom ? którzy w liczbie trzech trzymali mnie za ręce ? ?troskliwy? pan kierowca nie

dostał w dziób. Potem sami powiedzieli, że mu się należało?

Koniec końców ? jakoś do tej Rygi dotarliśmy! Najpierw podstawionym autobusem do granicy,

tam wynajęliśmy kolejny autokar i nim dojechaliśmy około 4 nad ranem do hotelu. A tam miła

niespodzianka! W związku z tym, że poinformowaliśmy hotel o naszym spóźnieniu i wypadku

dyrekcja hotelu wezwała pół obsługi do pomocy i przygotowano nam gorące napoje, posiłki,

koce itp. Pełna profeska!

Wyjeżdżaliśmy z Warszawy w środę, czwartek miał być dniem treningów na nowym dla nas

obiekcie, ale oczywiście spędziliśmy go w podróży. Za to od piątku od rana ruszał już turniej!

Na kręgielni stawiliśmy się niewyspani, bardzo zmęczeni i ? co tu dużo mówić ? jeszcze mocno

roztrzęsieni po wypadku. Tak swoją drogą to do dnia dzisiejszego nie przepadam za podróżami

autokarem, a z tego co wiem to wielu z chłopaków, którzy byli wtedy ze mną ma podobne

?jazdy?. Jednak takie rzeczy się pamięta dość długo? Większość z nas zagrała jakąś ?kupę? na

turnieju, więc do dalszych gier awansować się nam nie udało. No, ale były jeszcze przecież

bowlingowe side eventy!! A tu już nie było bata, trzeba było się pokazać!

Głównym sponsorem turnieju w Rydze był największy tamtejszy browar. Nie było więc dla

nikogo zdziwieniem, że większość turniejów pobocznych miała związek z piwem. Jako, że ja

smakoszem tego napoju nie jestem i nigdy nie byłem (oficjalnie zawsze mówię, że piwa nie

piję, bo dbam o linię?) to do tego turnieju, o którym teraz napiszę się nie zapisałem. A co to

był za turniej? Mianowicie startowały drużyny dwuosobowe, każda podczas grania swojej gry

musiała wypić dwa półlitrowe piwa. Nieważne czy wypijało się je wspólnie, czy pił jeden ?

piwo musiało zostać wypite przed oddaniem ostatniego rzutu. Był tylko jeden mały problem ?

nie wolno było chodzić do łazienki!! Kto szedł ? odpadał! Kto nie wypił ? odpadał! Kto nie

miał już siły rzucać kulą ? odpadał! My, Polacy, wystawiliśmy jeden naprawdę ?mocny?

skład ? moi serdeczni koledzy Grzywa i Ojciec mieli bronić honoru naszej ekipy. Obaj bardzo

lubili piwko, obaj dobrze grali w bowling, więc byli naszą nadzieją na końcowe zwycięstwo.

Ale do turnieju zgłosili się też dwaj inni nasi koledzy, młoda siła w polskim bowlingu ?

trzeci po Grzywie i Ojcu zawodnik ze stolicy ? Joker ? i reprezentant Trójmiasta, znany

również na scenie pokerowej Paweł B. Nie wiem do dziś co im wpadło do głowy, żeby w

takim turnieju rywalizować. Te biedactwa wtedy miały tak słabiutkie głowy, że ledwo nadążali

za nami podczas zwykłych imprezek czy bankiecików organizowanych przy okazji turniejów

bowlingowych w Polsce. A tu nagle takie wyzwanie??

No dobra, będzie śmiesznie! Reszta

ekipy usadowiła się wygodnie na trybunach i zaczęliśmy oglądać te wspaniałe zawody. Na

początku było niemrawo, zawodnicy pili i grali całkowicie normalnie, trwało to przez jakieś

pierwsze trzy gry. Ale potem zaczęło być ciekawie! Bo co można powiedzieć o sposobie

pewnej dwójki Finów na brak możliwości korzystania z toalet? Panowie ci wymyślili sobie,

że gdy jeden z nich będzie pił i rzucał to drugi w tym czasie będzie? biegał! A że obaj

ważyli po dobre 120-130 kilo to był to widok naprawdę zabawny! Z kolei zawodnicy z Rosji

przecenili swoje możliwości ? nie wzięli bowiem pod uwagę faktu, że już od kilku godzin

dobrze ?ćwiczyli? do turnieju i kilka piwek wypitych w szybkim tempie spowodowało u nich

zaburzenia w koordynacji ruchowej, co jest niewątpliwie dość słabą opcją podczas gry w

bowling. Tak więc najzwyczajniej w świecie w pewnym momencie to kule decydowały gdzie

chcą polecieć, a nie wspomniani zawodnicy. Skończyło się wykluczeniem ? żaden z nich nie

był w stanie trafić kulą w tor? Nie muszę chyba mówić, że pielgrzymki do łazienki również

dość szybko zaczęły kursować. Konkurencja więc stopniowo się kurczyła?

A jak w tym czasie radzili sobie nasi dzielni zawodnicy? U ?prosów? szło dość sprawnie, pili

szybko, rzucali dobrze i zazwyczaj musieli jeszcze czekać na przeciwników, aż ci skończą

swoje gry. No, ale Ojciec z Grzywą to zazwyczaj tak grali, więc dla nich nie było to nic

nowego. Za to ?młodzi?? No tu był pewien problem! Otóż Paweł nie wytrzymał obciążeń

na swym pęcherzu i w pewnym momencie dołączył do toaletowej pielgrzymki. Joker jednak

dziwnie zaczął się zachowywać ? usiadł przy stoliku i zaczął się śmiać! Oczywiście zaraz

padło pytanie o co chodzi, ale ten zaczął się śmiać jeszcze bardziej! W końcu wydusił z

siebie, że nie może wstać do kibelka, bo jak wstanie to już tam nie doniesie? I znowu w

śmiech! Na to wszystko z łazienki wrócił jego dzielny partner Paweł. Jakiś dziwny wrócił.

Na zmianę blady i zielony na twarzy, krok chwiejny, wzrok mętny. Usiadł sobie na jakimś

foteliku i nagle uniósł swoją koszulkę do góry, pochylił się nad nią i puścił klasycznego pawia

z odcedzaniem! Za sitko w tym momencie robiła jego koszulka, lecz reszta skapywała sobie

w dół. Wiem, akcja niesmaczna, ale musiałem ja opowiedzieć, bo była dość ważna dla

dalszych losów? Jokera. Ten bowiem, gdy zobaczył swojego partnera zmasakrowanego

alkoholem zaczął się tak śmiać, że? zlał się w gacie! Siedział przy stoliku i sikał pod siebie,

na co wpadła jakaś cieciowa z mopem i zaczęła to wycierać. Nie wiedziała jednak, że Joker

jeszcze nie skończył, więc została szczęśliwą posiadaczką obsikanego odgórnie mopa! Paweł

zasnął w fotelu trzymając koszulkę podniesioną, Joker obsikał mopa do końca i tak się dla

tych dwóch ? skądinąd świetnych w następnych latach ? zawodników zakończyła rywalizacja

w piwnym maratonie bowlingowym.

Turniej trwał jednak dalej. Nasi ?prosi? byli gdzieś tak po dziesiątej grze, a co za tym idzie

po dziesięciu piwkach, gdy na placu boju zostały trzy teamy. Oni, dwójka biegaczy z Finlandii

i jedna drużyna miejscowych. Ci ostatni dogorywali i było pewne, że zaraz albo któryś padnie

albo poleci za kulą. W końcu gdy jeden z nich podnosząc kulę upadł na twarz na rozbiegu

zakończyli rywalizację. A dzielni ?nasi? dawali sobie nadal radę! Okazało się jednak, że już od

jakiegoś czasu główne skrzypce w tej dwójce grał Grzywa. Najpierw dopijał resztki po

koledze, potem Ojciec odlewał mu już część swojego piwa, potem już połowę. A Grzywa nie

marudząc wszystko wypijał, bo uparł się, że on to musi wygrać i już! Po jednej z kolejnych

gier jeden z Finów biegnąc jak zwykle wzdłuż torów nagle niespodziewanie wydłużył swoją

trasę i pobiegł? prosto do toalety! Polska górą! Na wieść o zakończeniu turnieju Ojciec

również poleciał szybko odcedzić kartofelki, a w tym czasie Grzywa w ich imieniu spokojnie

odbierał nagrodę za zwycięstwo w side evencie. Zgrzewkę piwa!! I co zrobił? Otworzył sobie

jedno piwko, łyknął i powiedział: ?Wreszcie się można spokojnie piwa napić??.

Swój niesamowity wyczyn Grzywa opłacił już wkrótce. Gdy wesołą ekipą wracaliśmy sobie

piechotą do hotelu (a było blisko, jakieś 300-400 metrów przez piękny zimowy park) żartów

było oczywiście mnóstwo, po drodze jakaś wojenka na śnieżki i w takim wesołym stanie

wpadliśmy do naszych hotelowych pokoi. Siedzimy, pijemy drinki, gadamy, w ruch poszły

karty? Nagle, po jakiś 30 minutach, ktoś głośno pyta: ?Ej, a gdzie jest Grzywa???. No właśnie,

gdzie on jest?? Sprawdziliśmy pokoje ? nie ma. Na dole w restauracji ? nie ma. Więc gdzie

jest??? Szedł przecież przez park z nami! Telefon – nie odpowiada. Szybko ubraliśmy się i

polecieliśmy na dół szukać kolegi. Wypadamy z windy i widzimy, że przez główne drzwi

jakiś Łotysz? wprowadza na wpół przytomnego Grzywę! Okazało się, że poślizgnął się

gdzieś po drodze, wpadł w zaspę i? zasnął! Znalazł go i doprowadził do hotelu przypadkowy

przechodzień. No cóż, nie warto igrać z alkoholem na mrozie!

To jednak, co mi osobiście najbardziej utkwiło w pamięci z naszej pierwszej wizyty w Rydze

to ?Jack Daniels Pub & Restaurant?, piękny lokal na tamtejszej Starówce. Do dziś noszę sobie

na pamiątkę wizytówkę tamtego pubu. I tak sobie od tych ładnych paru lat marzę, że może

kiedyś też sobie otworzę taki, tu na miejscu, w Warszawie?

Poprzedni artykułPokerStars.com EPT Londyn 2008 – Dzień 1B
Następny artykułEPT London Day 1

19 KOMENTARZE

  1. Tak na marginesie chcialbym tylko zwrocic uwage co niektorym (jdx), ze bowling i kregle (klasyczne na przyklad) to dwie rozne gry!

  2. Też tam byłem, we wszystkim uczesticzyłem. Wszystko co pisze Jack to prawda, najciekawszy wyjazd w histori polskiego bowlingu

  3. Też tam byłem, we wszystkim uczesticzyłem. Wszystko co pisze Jack to prawda, najciekawszy wyjazd w histori polskiego bowlingu

  4. Fajny ten turniej z kręglami i piwem. Chociaż nigdy nie grałem w kręgle, to myślę, że miałbym duże szanse na zwycięstwo w tego typu turnieju. :-)jdx

  5. Miało być najpierw o tym, dlaczego razem z Hermaszewskim nie poleciałem w kosmos… Ale moge zacząć od tego…

  6. W nastepnym odcinku: “Zanim rozpoczałem swoja przygode z pokerem byłem znany pod pseudonimem 007, pracowałem dla wywiadu Brytyjskiego jako agent jej Królewskiej Mosci” a juz za dwa tygodnie: “Jak kupiłem sobie murzyna i nauczyłme go grac w golfa,(było to zaraz po tym jak złapałem noge i przepadł mi kontrakt z Juventusem.”

  7. Extra odcinek, mam nadzieję, że w następnym, nie będzie nic o … katastrofie lotniczej albo innej “tragedii posejdona” w drodze na turniej ; )

    “…I tak sobie od tych ładnych paru lat marzę, że może kiedyś też sobie otworzę taki, tu na miejscu, w Warszawie? “ i dobrze ! Marzenia się spełniają ;-D

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.