Od dzisiaj wznawiam swój cykl pod wspólną nazwą „Przy szklaneczce JD”. Nie będzie on jednak pisany jak dotychczas w formie bloga, a oddzielnych felietonów na portalu Pokertexas. Dziś zapraszam na pierwszą odsłonę!
Przy okazji dyskusji o cechach dobrego pokerzysty od dawna wiele mówi się o odpowiednim przygotowaniu psychicznym do gry. Mental game jest jednym z najważniejszych czynników w grze każdego z nas, nie ma tego co ukrywać. Jeśli głowa nie pracuje na odpowiednio wysokim poziomie, a w grę wkrada się stres czy zdenerwowanie, to nieuchronnie nadciąga tilt i wynik sesji czy turnieju z góry można przewidzieć – nie będzie to udany występ, nie będzie to dochodowa sesja. Ja od jakiegoś czasu mam swoją teorię na ten temat i uważam, że obok doskonale wszystkim znanym parametrom, które musi spełniać gracz, aby mieć „dobrą głowę” do gry jest jeszcze w tym wszystkim jeden bardzo ważny element. Nie wiem nawet, czy nie najważniejszy. Nazwijmy go w celach roboczych Czynnikiem X. Coś, o czym do tej pory nie czytałem chyba nigdzie, nie słyszałem też o tym, aby ktoś wspominał głośno, że czynnik ten może skutecznie poprawić naszą grę lub ją w poważny sposób osłabić. Czynnik X to rzecz, którą obserwuję przez wiele lat swojej gry zarówno u siebie, jak i u wielu znanych mi graczy. Czynnikiem tym jest wpływ kobiety stojącej u boku pokerzysty na jego grę.
Kontakty damsko-męskie nie są najczęstszym tematem rozmów między pokerzystami. Rzadko kiedy rozmowy w trakcie turnieju pokerowego dotyczą sytuacji rodzinnej, tego co się dzieje w domu, jak się komu układa w związku itp. Temat tabu? Raczej nie o to chodzi, wydaje mi się bowiem, że pokerzyści wolą po prostu z lubością opowiadać sobie historie kolejnych rozdań, wyników turniejów, okropnych bad beatów i genialnych blefów w ich wykonaniu. Ale czy ktoś kiedyś powiedział przed turniejem „Nie powinienem dziś chyba grać, pokłóciłem się z dziewczyną/żoną i mam na głowie swoje problemy”? Jak żyję nic takiego nie słyszałem! A przecież to sytuacja tak normalna w codziennym życiu, że aż niemożliwe, żeby nigdy nikogo ten problem nie dosięgnął. Czemu my faceci wstydzimy się mówić głośno o tym, co spotyka przecież każdego z nas?
Zacznę więc może od siebie, bo będzie najprościej. Jestem już prawie 24 lata po ślubie, mam cudowną żonę Gosię, którą kocham nad życie i jest dla mnie ogromnym wsparciem w życiu codziennym. Nie pamiętam kiedy ostatni raz się z nią pokłóciłem, bo nie robimy tego od dawna, życie układa nam się dość dobrze, mamy dwójkę świetnych dzieciaków. Nigdy jednak nie była (i nadal nie jest) wielką fanką pokera. Powiedzmy sobie wprost – na początku mojej przygody z pokerem Gosia pokera wręcz nie znosiła. Nie był to jednak wstręt do samej gry, bo tej moja żona nawet nie zna, nigdy nie grała i wiele o niej nie wie. Co zatem powodowało taką jej niechęć do mojej gry?
Tu musimy spojrzeć na psychologiczne uwarunkowania większości kobiet. Czego one oczekują od życia i – przede wszystkim – swojego partnera? Dlaczego wiążą się właśnie z tym, a nie innym mężczyzną? Odpowiedzią jest tu zazwyczaj jedno słowo – stabilizacja. Kobiety potrzebują mieć w swym partnerze oparcie w problemach życia codziennego, muszę wiedzieć, że mogą na niego liczyć w potrzebie, wiele z nich potrzebuje się wygadać i chcą być przez nas wysłuchane i zrozumiane. Bardzo istotną sprawą jest dla wielu z nich również bezpieczeństwo, jak również stabilizacja finansowa. Jak w to wszystko wpisuje się więc standardowy obraz pokerzysty? Krótko mówiąc – patrząc na temat książkowo, jako pokerzyści nie jesteśmy idealnymi partnerami. Argumentów chyba nawet nie muszę zbyt wielu przytaczać. Wiecznie nas nie ma w domu, bo gramy cashe i turnieje live lub wyjeżdżamy grać w odległe miejsca. Nawet jeśli siedzimy w domach, to naszym przyjacielem jest komputer i najważniejsza jest dla nas rozgrywana właśnie sesja, w której ciężko o przerwy. Nie mamy więc dla naszych kobiet zbyt wiele czasu, a one nie mają kiedy opowiedzieć nam o swoich problemach, choćby tych najbardziej błahych. Bardzo często ciężko u nas o stabilizację finansową, jeśli z pokera żyjemy, bo downswing może w każdej chwili dopaść każdego z nas i zaczyna być nerwowo. Tilt spowodowany porażkami bardzo często przynosimy do domów i tam próbujemy rozładować nasze frustracje po przegranych. To powoduje słowne utarczki, które prowadzą często do większych konfliktów. Konflikty z kolei rodzą u nas stres, który nie pomaga nam w grze, więc często wolimy się w ogóle nie odzywać, żeby sytuacji nie pogorszyć. Kółko się zamyka…
Dlatego właśnie bardzo często słowo „poker” wywołuje w naszych partnerkach reakcje dalekie od oczekiwanych. Chcielibyśmy, aby nasze panie nas dopingowały, aby były dumne z naszych wyników, aby cieszyły się razem z nami, gdy przylecimy do nich z cudowną według nas informacją, że właśnie połamaliśmy komuś asy albo jesteśmy chipleaderami w turnieju. Problem w tym, że w 99% przypadków one mają to głęboko w dupie. Choćby dlatego, że nie mają kiedy po prostu być z nami, spędzać razem z nami czas, zwyczajnie pogadać. Dla nich poker jest przeszkodą stojącą na drodze do wymarzonego związku z księciem z bajki. I jak dla mnie jest to dość zrozumiałe zachowanie.
Jakie jest więc lekarstwo na tego typu sytuacje? Według mnie bardzo proste – nauczcie się dzielić swój czas między pokera a rodzinę. Nie jest ważne, czy jesteście wiele lat po ślubie czy dopiero rozpoczęliście niedawno nowy związek z poznaną dziewczyną. W każdej sytuacji partnerka musi być dla was równie ważna. I to również dla waszego dobra. Usatysfakcjonowana kobieta będzie dla każdego faceta podporą, wsparciem, pomocą, bezpieczną przystanią. Czy nie tego właśnie potrzebujemy często po nerwach i stresach podczas gry? Czy to nie ona będzie wówczas pierwszą osobą, do której polecicie pochwalić się swoim pokerowym sukcesem, wygranym turniejem, dobrą sesją? Czy to nie u niej będziecie szukali ukojenia po grubym bad beacie albo potężnej wtopie?
Moja żona już dawno zrozumiała, że poker jest nieodłączną częścią naszego wspólnego życia. Zajmuję się tym od wielu lat, gram, piszę, wyjeżdżam, często mnie nie ma, poker pochłania mnóstwo mojego czasu. Ale również ja już dawno nauczyłem się, jak prowadzić normalne, dobre życie rodzinne z pokerem w tle. Ustawiłem sobie swoje własne priorytety, w których zawsze rodzina jest na pierwszym miejscu, a jeszcze przed nią musi być na samym szczycie listy moja żona. Dla mnie Czynnik X jest ogromnym wsparciem, a nie przeszkodą czy problemem. Czego również wszystkim pokerzystom życzę.
hey J.D. wrzuciłeś gdzieś profesora Wolniewicza .Jak ktoś nie wie to Profesor Wolniewicza gra w pokera.https://www.youtube.com/watch?v=V59cyS-u35s. 5:20 na tym filmiku heheh
Czy będzie jeszcze kręcone „golimy na łyso” czy taki szybki end?
Będzie, Timooo nie miał czasu ostatnio, ale w czwartek za tydzień robimy nowy odcinek.
Mistrzostwo. Problem, o którym piszesz myślę, że pojawia się w każdym poważniejszym związku gdy kobieta jest osobą nie grającą. Moja żona lubi zasiąść do stolika, ale tylko z naszymi znajomymi lub moimi rodzicami, gra w internecie w ogóle jej nie interesuje. Stąd jak pisałem na blogu patrzy dość krzywo na zbyt dużą ilość czasu spędzone przed monitorem, ale na szczęście jest niezwykle wyrozumiała, a dla mnie zawsze stała będzie na pierwszym miejscu.
świetny tekst JD, gratuluję pióra
JD znowu w świetnej formie, pisz jak najwięcej, bo brakowało Twoich tekstów! A temat dobrałeś rzeczywiście nietypowy.
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.