Phil Hellmuth był kiedyś chłopakiem marzącym o statusie gwiazdy pokera. W 1989 roku w finale Main Eventu WSOP pokonał legendarnego Johnny'ego Chana i zmienił przyszłość pokera.
Dwadzieścia osiem lat później Phil Hellmuth znajduje się na szczycie rankingu pod względem liczby zdobytych bransoletek: ma ich na swoim koncie czternaście, podczas gdy drudzy w kolejności Doyle Brunson, Phil Ivey i wspomniany już Chan mogą pochwalić się „tylko” dziesięcioma. Gdy Hellmuth opowiada o wydarzeniach sprzed prawie trzydziestu lat, w jego oczach widać blask.
– Uważałem się za najlepszego gracza w Hold'em na świecie. Robiłem rzeczy, których nikt wcześniej nie próbował, grałem innym stylem i robiłem niewielkie blefy zamiast dużych. Chroniłem swój stack. Mogłem zaryzykować 10% żetonów w jakiś szalony sposób, ale 90% zawsze było pod ochroną i szukałem dla nich tylko świetnych okazji.
Wciąż wygrywałem, a w 1989 roku były trzy lub cztery pokerowe turnieje major. Wygrałem Main Event w Bicycle Club w 1988 roku i byłem drugi rok wcześniej. Znałem wszystkich świetnych graczy, a oni znali mnie. Byli wśród nich T.J. Cloutier, Hans „Tuna” Lund, Jack Keller i Stu Ungar, ale już wtedy czułem, że to ja jestem najlepszy.
Historyczny moment
Heads up Main Eventu w 1989 roku miał być historyczny, ale nie wiadomo było dla kogo. Johnny Chan mógł wygrać po raz trzeci z rzędu – wyczyn, który na zawsze zapisałby się w historii pokera i najprawdopodobniej nigdy nie zostałby pobity. Na jego drodze stał Hellmuth, który mógł zostać najmłodszym zwycięzcą Main Eventu.
– Myślę, że Johnny był coraz bardziej sfrustrowany grając small-ball ze mną. Na cztery ręce przed ostatnim rozdaniem podbiłem z A7 – zapamiętam to na zawsze, ponieważ przegrał potem z A7. Podbiłem do 35.000, a on przebił do 130.000. To ogromny raise, który według dzisiejszych standardów jest nieprawidłowy – chociaż pewnie za rok wymyślą coś i jednak będzie dobry – ale chociaż i tak czułem, że najprawdopodobniej mam najlepszą rękę, spasowałem. Cztery rozdania później popatrzyłem na dwie czarne dziewiątki i już wiedziałem, co się stanie. Podbiłem do 35.000, on przebił do 130.000, a wtedy natychmiast wszedłem all in.
Chan nie sprawdził od razu. Miał do podjęcia bardzo ważną decyzję. Bacznie obserwował Hellmutha, który nie wiedział, co ze sobą zrobić.
– Siedziałem po prostu na krześle i zastanawiałem się 'Czy chcę coś powiedzieć i go wystraszyć?' Nie wiedziałem, nawet, czy chcę, żeby mnie sprawdził czy nie. Wyeliminowałem z jego zakresu A-10, ale mógł mieć K-Q lub K-J i nie chciałbym, żeby z nimi sprawdził. Uznałem, że najlepiej będzie, jak się po prostu zamknę. Powiedziałem sobie 'Jeśli coś powiesz i wykurzysz go z rozdania, w którym mogłeś wygrać Main Event, a potem on cię pokona, nigdy sobie tego nie wybaczysz'. Już kilka turniejów przegrałem przez gadanie. Siedziałem cicho, patrzyłem w jeden punkt stołu i czekałem. Na szczęście sprawdził i pokazał A7.
Phil Hellmuth był przyzwoitym faworytem – 67% – ale nie czuł się jeszcze zwycięzcą.
– Myślałem, że znowu będzie miał szczęście. Wielokrotnie widziałem, jak wchodząc all in miał niewiele szans na zwycięstwo, a jednak udawało mu się trafić swoje karty. Bałem się więc, że i tym razem tak to będzie wyglądało. Flop K-K-10 był dobry, ale dama na turnie wystraszyła mnie. Oznaczała, że przed ostatnią kartą miałem takie same szanse na zwycięstwo jak przed flopem. Wyobrażałem sobie, że trafi waleta dającego mu strita. Liczyłem już nawet ile zostanie mi żetonów, żeby przygotować się do kolejnego rozdania.
Ten strach, uczucie niepokoju, że sprawa nie dobiegła jeszcze końca, to wczesna oznaka obsesyjnej natury Hellmutha. Nie bał się przegranej w ten sposób z powodu Chana, ale sytuacji, otoczenia i tej magii tworzącej z Main Eventu WSOP najlepszy turniej pokerowy na świecie.
– To wszystko przez Main Event. Wtedy to się stało. Na riverze pojawiła się szóstka, moje ręce wystrzeliły w górę w geście zwycięstwa, a tata przybiegł z widowni. Johnny powiedział, że nie grał na najwyższych obrotach tego dnia, ale nie dlatego, że mnie nie doceniał. Wcześniej w „Esquire” powiedział, że wygram kiedyś Main Event. Wiedział więc, że to się stanie, ale chyba nie przypuszczał, że będzie to tak szybko.
Pokerowy bachor
Po prawie trzech dekadach Phil Hellmuth jest inspiracją dla młodych pokerzystów chcących odnieść niebywały sukces. Hellmuth ciągle dąży do perfekcji , cieszy się mogąc mierzyć się z najlepszymi – a tych nie brakuje w turnieju 50.000$ Poker Players Championship.
– Są lata, gdy nie grasz najlepiej, są również takie, kiedy wszystko się udaje. Gdy do tego karty ci sprzyjają, wtedy jest najlepiej. Możesz wtedy wygrywać bransoletki, tak jak udało mi się zdobyć dwie w 2012 roku. Po bardzo słabym WSOP w 2016 roku byłem pewien, że w 2017 czekają na mnie sukcesy. W lutym po dwanaście godzin dziennie rozmawiałem o pokerze z Brandonem Cantu, Mike'iem Matusowem i Johnem Cernuto. Uczyliśmy się nawzajem.
– Włożyłem w to dużo wysiłku, ale i tak mój występ w Poker Players Championship był rozczarowujący. Frustrowało mnie, że są gracze nie znający wszystkich odmian pokera, a jednak mający mnóstwo żetonów. Denerwowanie się tym to moja własna głupota. Nie powinno mi to tak przeszkadzać, ale to właśnie poker. Wariancja.
A co do powiedzenia ma pokerzysta o swoim zachowaniu? Czy jeśli wyeliminowałby pokerowego bachora – część siebie – nie straciłby temperamentu, który go napędza?
– Nie chcę wylać dziecka z kąpielą. Ale wprowadzam powoli drobne zmiany. Miałem kiedyś dziecinny problem z żoną dotyczący „porzucenia”. Byliśmy bardzo szczęśliwi przez 27 lat i ciężko pracowaliśmy nad swoim związkiem, ale potem nie odpowiadała przez dzień lub dwa na moje smsy, więc już byłem zaniepokojony, że coś jest nie tak. Uderzyło mnie, że mam problem ze sobą, a nie w związku.
Praca nad sobą
– Moja żona jest odnoszącym sukcesy lekarzem i nie może zawsze natychmiast mi odpisywać, ponieważ ma swoich pacjentów. Gdy zidentyfikowałem problem, któregoś dnia po prostu zniknął, a poziom mojego komfortu wyraźnie się podniósł. Pracując nad swoim głównym związkiem jednocześnie polepszasz wszystkie inne związki z ludźmi. Stajesz się lepszym i mądrzejszym człowiekiem.
Wydaje mi się, że po raz pierwszy stawiam czoło 'pokerowemu bachorowi'. Stawiam się na pokerowym piedestale z trzema lub czterema innymi graczami. 99% świata stawia mnie na tym piedestale. Gdy mi nie idzie, mam wrażenie, że spadam z tego piedestału. Zaczynam więc wtedy walczyć, ponieważ chcę wszystkim pokazać, jak świetny jestem. Gdy gorsi gracze wygrywają moje żetony czuję, że nie zasłużyłem na ich stratę. Z tego powodu wielokrotnie narzekałem przekraczając pewną granicę i nie jestem w tego dumny. Czasem udaje mi się z tym wygrać, zachowują spokój.
Pamiętam, jak wszedłem kiedyś all in we wczesnej fazie turnieju z parą króli do puli wartej 150BB przeciwko graczowi z parą waletów. Trafiłem waleta na flopie i jeszcze jednego na riverze. To był jakiś absurd, ale uśmiechnąłem się i pomyślałem, że to dlatego jestem najlepszy: bo nie wszedłbym all in z J-J przeciwko królom nawet za 20BB. NIedawno zrozumiałem, że jestem na piedestale, a słucham 1% ludzi, zamiast żyć swoim życiem, być najlepszym i słuchać pozostałych 99%.
Phil Hellmuth jest rekordzistą pod względem zdobytych bransoletek WSOP, ale wciąż jest głodny kolejnych zwycięstw, cały czas chce powiększyć swoją przewagę nad Brunsonem, Chanem i Iveyem. Tego ostatniego uważa za jednego z lepszych pokerzystów w historii, jednak nie gra już w tylu turniejach WSOP – z czego jego fani nie są szczęśliwi.
– W latach 90. mówiło się, że „nikt tak skutecznie nie sprawia, że gracze są lepsi, jak Phil Hellmuth. Wystarczy usiąść przy jego stoliku, a zaraz powie ci o wszystkich błędach jakie robisz.” Teraz wiem, że jeżeli zostanę na piedestale i nie pozwolę, by błahe sprawy mi przeszkadzały, będę zużywał mniej energii i lepiej grał.
Hellmuth gawędziarz
Życie Hellmutha zostało udokumentowane w jego najnowszej książce, „Poker Brat”, która pokazuje nie tylko jego sukcesy i porażki przy stole, ale też życie poza pokerem.
– Jestem nią bardzo podekscytowany. Czytałem mnóstwo książek, ale w końcu zająłem się pisaniem własnej i bardzo mi się to spodobało. To wciąga. Pierwsze 70.000 słów dociera do 1993 roku, ale te pierwsze 20 rozdziałów przepisywałem chyba ze 20 razy. Im więcej piszesz tym lepszy się stajesz, a kiedy patrzę wstecz na pierwszą swoją książkę „Play Poker Like the Pros”, wiem, że była bestsellerem, ale nie sądzę, że została dobrze napisana. Mógłbym zrobić to lepiej.
Hellmuth miał wiele problemów w dzieciństwie – był najstarszym z piątki rodzeństwa, które zawsze było lepsze od niego w nauce, sporcie i zachowaniu, chociaż to on miał dawać im przykład. Ale nie tylko w dzieciństwie musiał zmagać się z problemami. Piętnaście lat temu prawie stracił jedyną osobę, która była jego ostoją.
– Żona prawie zostawiła mnie w 2001/2002 roku. Jestem mężem genialnej kobiety. Byłem też gotowy odejść od niej dwa lata temu, o czym też piszę. Jest to wiele ujawniająca i osobista książka. Ciężko pracowałem i o nią walczyłem, a ona walczyła o mnie. Poszliśmy też na terapię. Mimo różnych problemów zawsze pozostawałem jej wierny i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy. Ta książka jest mi bardzo bliska.
Związek na całe życie
Pogoń Hellmutha za piętnastą bransoletką na tegorocznym WSOP nie zakończyła się na razie sukcesem, ale jak można przypuszczać, jego niezachwiana wiara w siłę pozytywnego nastawienia i wysiłku jeszcze nie raz sprawi, że będzie zwycięzcą – jak miało to już wielokrotnie miejsce w jego karierze.
– Jeśli nie polepszasz swojej gry, cofasz się. Gdybym mógł wybrać pięć lat, w których mógłbym zrobić coś inaczej, to wybrałbym okres 2004-2009, kiedy niezbyt dużo pracowałem nad sobą. Grałbym wtedy w gry mieszane przez pięć dni w tygodniu. Nie możesz grać raz w roku w Stud 8 or Better lub Razza i spodziewać się wygranej. Dopiero w 2010 roku naprawdę zacząłem poświęcać czas na doskonalenie umiejętności w tych grach.
Miałem dobre przeczucia co do WSOP w 2017 roku i to jeszcze nie koniec. Zawsze pozostaje jeszcze Main Event, więc nie poddaję się. Czuję, że grałem na tyle dobrze, by zdobyć bransoletkę i może zasługuję na jedną w tym roku. Chociaż niektóre wygrywałem zapewne dzięki szczęściu. Trzeba jednak wierzyć w sukces, a wtedy przyjdą wielkie rzeczy.
Trwający większość jego życia związek z pokerem nareszcie jest dla Hellmutha w miarę łatwy. Nic w pokerze nie jest zagwarantowane, ale ta ulotna piętnasta bransoletka prawie na pewno wpadnie w jego ręce – i to najprawdopodobniej wcześniej niż później. Może pokerowy bachor wydoroślał i na razie kolejne turnieje służą mu za terapię gojącą stare rany? Jedno jest pewne: poker i Phil Hellmuth są synonimami od tak dawna, że nie można mieć wątpliwości, iż byli sobie przeznaczeni.