Ci, którzy sądzą, że poker turniejowy w największej mierze opiera się na szczęściu, powinni przyjrzeć się karierze Noaha Schwartza, który od 2007 roku wielokrotnie gościł na stołach finałowych największych pokerowych turniejów na świecie, wygrywając w nich 3,5 miliona dolarów. W ciągu sześciu lat 62 razy zajął miejsce w kasie, zaliczył 21 stołów finałowych, pięciokrotnie zwyciężając. Teraz chce się natomiast zająć pomocą dla innych.
Tragiczny początek
Bardzo mało osób wie, w jaki sposób Schwartz zaczął grać w pokera. Ogromny wpływ na to miała osobista tragedia bardzo młodego wówczas Amerykanina. Gdy Schwartz miał zaledwie 17 lat, zmarł bardzo ważny w jego życiu ojciec. Aby zapomnieć o tragedii, najmłodszy członek rodziny Schwartzów zajął się pokerem.
– To było nagłe. Gdy byłem w ostatniej klasie szkoły średniej, zdiagnozowano u niego raka płuc. Mi i bratu mówił, że wszystko będzie w porządku. Wierzyliśmy w to, a rak rozprzestrzeniał się na kolejne części ciała. Zanim się zorientowaliśmy, był już w trakcie chemioterapii. Stał się bardzo słaby. Nagle wszyscy mogliśmy zobaczyć to, co nieuniknione. Potrzebowałem czegoś, co zajmie mój umysł. Mój ojciec był moim sercem i duszą. Bez niego czułem, jakby nie było także mnie. Napisałem długi list i umieściłem go w trumnie, przysięgając poświęcić wszystko, co robiłem w życiu, jego pamięci – opowiada o tych tragicznych wydarzeniach pokerzysta.
Od baseballu do pokera
W wieku pięciu lat Schwartz zaczął grać w baseball i uważany był swego czasu za jeden z większych amerykańskich talentów w tej dyscyplinie sportu. Mógł zostać profesjonalnym sportowcem, ale plany pokrzyżowała mu kontuzja. Po długiej rehabilitacji mógł co prawda wrócić do uprawiania sportu, ale niemożliwa była już gra na takim poziomie, jak wcześniej. Właśnie wtedy nastolatek zainteresował się pokerem i przekonał swojego wuja do tego, aby wpłacił pieniądze na Party Poker za pomocą swojej karty kredytowej.
– Wpłaciliśmy na Party Poker tysiąc dolarów. Nie miałem wtedy pojęcia o zarządzaniu kapitałem. Grałem turnieje z wpisowym po 50 i 100 dolarów. Jakimś cudem udało mi się wygrać turniej za 162 dolary i wygrać 40 tysięcy w ciągu pierwszych kilku miesięcy, mimo że tak naprawdę nie wiedziałem, co robię. Pamiętam, że podczas tego turnieju wykonałem call za pół stacka z K10 i udało mi się połamać parę asów – mówi Schwartz o swoich początkach. W pewnym momencie znalazł się nawet na stolikach cashowych z blindami o wysokości 25/50 i 50/100$. Po tygodniu na jego koncie było już blisko 200 tysięcy dolarów. Taki stan rzeczy nie trwał jednak długo…
– Myślałem, że to wszystko jest takie łatwe. Nigdy wcześniej nie widziałem w swoim życiu tak wielkich pieniędzy, a nagle okazało się, że mogę zarabiać sześciocyfrowe kwoty. Byłem całkowicie uzależniony i wykorzystywałem każdą godzinę na grę online. W ciągu miesiąca mój stan konta wynosił zero, a ja cierpiałem z powodu lęku, miewałem bóle w klatce piersiowej, myślałem o tym, że straciłem wszystkie pieniądze. Jak mówi stare przysłowie – łatwo przyszło, łatwo poszło – kontynuuje swoją opowieść pokerzysta.
Mimo tego Schwartz nie poddał się i nie rzucił pokera. Zrobił sobie co prawda przerwę od gry – skończył szkołę i zaczął pracować, ale już wkrótce wrócił na wirtualne stoliki. Właśnie praca pozwoliła mu na to, aby wpłacić pieniądze na Pokerstars. W 2007 roku miało miejsce wydarzenie, które na zawsze zmieniło jego karierę – wygrał turniej Sunday Milion. – Wierzyłem w siebie. Może to było trochę naiwne. Nie wiedziałem, czy to się uda, ale wierzyłem. Do tego turnieju zarejestrowałem się za jedne z ostatnich pieniędzy, to było jak rzut kostką. To zwycięstwo było ważnym krokiem. Od tamtego momentu wiedziałem już, że muszę grać w pokera – powiedział na ten temat Schwartz.
Zamiast gamblera – gramy w pokera
Od tego czasu Schwartz zaczął traktować pokera dużo poważniej, zaczął także swoją przygodę z turniejami live. Po kilku miejscach w kasie podczas turniejów z serii WPT, a także WSOP, w 2008 roku przyszedł czas na pierwszy poważniejszy sukces. Amerykanin zajął czwarte miejsce podczas Borgata Winter Open, za co otrzymał nieco ponad 330 tysięcy dolarów. Dużą część tych pieniędzy wydał bardzo szybko. – Dzień po powrocie z Atlantic City poszedłem do salonu Rovera i kupiłem samochód za 106 tysięcy dolarów. Nigdy nie miałem tylu pieniędzy, więc było to bardzo surrealistyczne doświadczenie. Byłem spłukanym dzieciakiem, a nagle miałem tyle pieniędzy. Postanowiłem trochę zaszaleć – wspomina pokerzysta.
Na szczęście Schwartz nie wydał na przyjemności całego bankrolla. W 2009 roku zaliczył cztery stoły finałowe na mniejszych eventach, aby zająć ósme miejsce podczas jednego z turniejów WSOP, za które otrzymał blisko ćwierć miliona dolarów. W 2010 roku szło mu jeszcze lepiej, a kwintesencją było trzecie miejsce w Main Evencie WPT Festa Al Lago, warte 344 tysiące zielonych.
Jeszcze lepsze czasy dla amerykańskiego pokerzysty nadeszły na przełomie 2011 i 2012 roku. Najpierw zaliczył stoły finałowe podczas turniejów WSOP Europe i Epic Poker League, a potem po raz kolejny pojawił się na final table eventu z serii WPT. Tym razem zajął czwarte miejsce w LA Poker Classic. Wydawać by się mogło, że limit dobrych występów w ciągu kilku miesięcy już się wyczerpał. Nic bardziej mylnego, bo później było… tylko lepiej. Szóste miejsce z High Rollerze podczas EPT Grand Final i pierwsza poważna wygrana – jakże by inaczej – na WPT. Wygrana na WPT Jacksonville warta była ponad 400 tysięcy dolarów. Schwartz spełnił też swoje marzenie i zagrał w turnieju Big One for One Drop, odpadł jednak w drugim dniu zawodów. Mimo tego zeszły rok był dla niego z pewnością niezwykle udany.
– Jestem bardzo dumny z tego, co prezentowałem jako zawodnik. Wiem, jak trudno dostać się do kasy, a co dopiero wygrać. Nie gram już we wszystkich turniejach, więc kiedy pojawiam się przy stole, chcę grać najlepiej jak potrafię. Przyniosło to całkiem dobry bilans. Kiedy w końcu wygrałem turniej z serii WPT przy czwartym finałowym stole, wiedziałem, że mogę oficjalnie powiedzieć, iż mi się udało. Ktoś zapytał mnie przed heads-upem, czy mam zamiar go wygrać. Odpowiedziałem, że nie mam innego wyjścia – podsumowuje najlepszy okres w karierze Schwartz.
Patrząc w przyszłość
Mimo wielu sukcesów na niwie pokerowej, Schwartz nie chce zajmować się w życiu tylko grą w karty. – Najważniejszą rzeczą, którą nauczył mnie ojciec, jest to, że życie jest cenne i niczego nie gwarantuje. Nie chcę marnować czasu w samolocie, podróżując z turnieju na turniej, albo siedzieć cały dzień w kasynie. Jestem tu po to, aby coś zmienić.
Schwartz założył fundację imienia swojego ojca, która ma pomagać nieuleczalnie chorym dzieciom. Jak widać, poker to nie wszystko. – Nie dbam już o rzeczy materialne, zakończyłem ten etap swojego życia. Teraz jest dla mnie ważne, aby skupić się na własnym szczęściu poza tym, co materialne. Radość z pomagania innym to prawdziwe błogosławieństwo. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że uda mi się to dzięki grze w pokera. Mam szczęście być tu, gdzie jestem dzisiaj, nie zamierzam pozwolić na to, by poker określał mnie jako osobę. Teraz jestem na fali, ale jeśli to się skończy, to chcę być jak mój ojciec. Chcę mieć udane życie – kończy swoją opowieść pokerzysta. Nam wypada tylko życzyć mu wszystkiego dobrego.
„i pierwsza poważna wygrana – jakże by inaczej – na WPT. Wygrana na WPT Jacksonville warta była ponad 400 dolarów”
tez mam na swoim koncie juz taka powazna wygrana 😉
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.