Wczoraj, w pierwszej części swojego artykułu, przedstawiłem Wam „czasy prehistoryczne”, czyli wszystko co wydarzyło się w polskiej historii EPT „przed Pańką”. Dzis czas kontynuować tę historię oraz dodać kilka smaczków tym opowieściom. Zapraszam!
Po roku z małym haczykiem, w dziesiątym już sezonie cyklu EPT, nikomu nieznany wówczas bliżej Dominik Pańka poleciał na dalekie Bahamy, aby zaliczyć świetne wakacje z pokerem w tle. Los nie pozwolił mu jednak spędzić zbyt wiele czasu na słonecznych plażach, bo musiał ciężko zasuwać przy pokerowych stołach. Przy okazji dziewiątego stołu finałowego dla polskiego gracza doczekaliśmy się wreszcie pierwszej polskiej wygranej, osiągniętej na dodatek w stylu wręcz mistrzowskim, perfekcyjnym, doskonałym! Domino zrobił rywalom jesień średniowiecza z zakończenia pleców i w nagrodę za swój fenomenalny występ miał powód do radości wznosząc podczas PCA 2014 statuetkę za wygraną. Prawie 1,5 miliona dolarów, które wówczas zgarnął, też zapewne poprawiło mu nastrój. W całej Polsce słychać było wówczas ten wielki huk, gdy wszystkim pokerzystom kibicującym Dominikowi w jego heads upie z McDonaldem spadł na koniec ogromny głaz z serca! Tak! Mamy to!! Nasze!! Polak wygrywa EPT!! I nikt nam już tego nie zabierze!!
Gdy Pawcio zaczynał wstęp do komentarza podczas finałowego rozdania powiedział znamienne słowa – „Właśnie tu, właśnie na Bahamach, pisze się historia polskiego pokera”. Gdy na turnie spadła siódemka dająca przewagę Amerykaninowi w polskich domach, wtedy, w środku nocy, padło zapewne tyle niecenzuralnych słów, że można by nimi obdarować przynajmniej kilkanaście kolejnych części „Psów” Pasikowskiego, ale gdy na river spadł as… Ech, zobaczcie i posłuchajcie tego sami po raz tysięczny!
Potem było już tylko dobrze, bardzo dobrze i jeszcze lepiej. Pańka przełamał granice do tej pory nieosiągalne, więc reszta naszych graczy stwierdziła krótko – a co mi tam, ja też przecież mogę i potrafię. Miejsca na stołach finałowych nagle przestały dziwić i przestały być czymś mitycznym, legendarnym, nie do zrealizowania. Stały się natomiast polską normą, codziennością graczy znad Wisły. I nie ma tu za grosz przesady, udowodniły to przecież kolejne wygrane Dimy Urbanowicza w Dublinie i Sebastiana Malca w Barcelonie. A to przecież nie tylko oni, spójrzmy co się stało bowiem dalej. Już w sezonie jedenastym mieliśmy aż cztery miejsca na stołach finałowych dla Polski!! Cztery w jednym sezonie w porównaniu do dziewięciu przez poprzednich dziesięć długich sezonów!! Osiągnęli je:
– Jakub Mroczek – EPT Londyn, październik 2014, miejsce 6 i 104.200£
– Dominik Pańka – EPT Malta, marzec 2015, miejsce 3 i 347.300€
– Remigiusz Wyrzykiewicz, EPT Malta 2015, miejsce 8 i 76.000€
– Jose Carlos Garcia, EPT Grand Final Monte Carlo, miejsce 5 i 297.250€
Należy tu zwrócić uwagę na dwie rzeczy – po raz pierwszy dwóch Polaków zagrało jednocześnie na stole finałowym EPT i po raz pierwszy Polak zagrał na FT najważniejszego turnieju całego touru, czyli Grand Final Monte Carlo.
Sezon dwunasty to dwa kolejne polskie miejsca przy stole finałowym. Jarek Sikora powalczył na Malcie i wyrównał osiągnięcie Dominika Pańki z tej samej lokalizacji zajmując trzecie miejsce. Zainkasował za to 265.840€, a jego gra była wręcz wyśmienita. W lutym 2016 roku, po dwóch latach od wygranej Pańki na PCA, ponownie cieszyliśmy się z polskiej statuetki, którą zdobył nieobliczalny Dima Urbanowicz w Dublinie. Jego heads upa z „dyszącym” Berniesem pamięta zapewne jeszcze każdy w Polsce.
A już za chwilę mogliśmy się cieszyć z posiadania trzech zwycięzców EPT w polskich barwach – początek trzynastego, a równocześnie ostatniego sezonu EPT, mamy wciąż świeżo w pamięci dzięki mocno nietypowemu zachowaniu Sebastiana Malca na stole finałowym i mocno wzruszającej reakcji po zakończeniu finałowego pojedynku z Reichensteinem.
Szesnaście polskich finałów EPT, trzech zwycięzców – taką mamy statystykę. Mało to czy dużo? Biorąc pod uwagę wszystkie warunki, w jakich przyszło nam zaczynać naukę gry w pokera w Polsce, całe zło, które wydarzyło się w związku z ustawą hazardową, wszystkie kłody rzucane nam pod nogi, brak wsparcia ze strony poker roomów po 2009 roku (choćby sponsorowanych teamów pokerowych), to uważam, że wyciągnęliśmy z tego jako nacja więcej, niż ktokolwiek o zdrowych zmysłach mógł się spodziewać. Oczywiście, serce pokerowego kibica mówi nam, że tych finałów powinno być więcej, bo świetnych, udanych występów mieliśmy przecież mnóstwo, ale kończyły się one przed FT w różnych, często pechowych okolicznościach. Ale nie narzekajmy, serio. Ten wynik to powód do dumy dla wszystkich polskich graczy, którzy kiedykolwiek zagrali na EPT i wiedzą, jak cholernie ciężkim kawałkiem chleba jest walka w takich eventach.
Nie możemy zapominać też o tym, że przez jakiś czas byliśmy częścią tego wielkiego pokerowego show, jakim było EPT. Cztery przystanki cyklu odbyły się w Warszawie, w kasynie w hotelu Hyatt. Nie były to jakieś historyczne eventy, nie wygrywały u nas wielkie gwiazdy, frekwencja też była mocno średnia, więc nawet gdyby nie weszła ustawa hazardowa w 2010 roku, to pewnie w takiej postaci długo by u nas w stolicy EPT nie przerwało. Powiedzmy sobie wprost, że turnieje te nie były też w żaden sposób udane dla Polaków.
Spójrzmy na małą statystykę:
EPT Warszawa sezon 3, marzec 2007 – 284 graczy, wpisowe 15.000 zł, 24 miejsca płatne, jedno miejsce płatne dla Polski (Łukasz Wasek, miejsce 22, 24.482 zł), zwycięzca Peter Jepsen
EPT Warszawa sezon 4, marzec 2008 roku – 359 graczy, wpisowe 21.000 zł, 32 miejsca płatne, jedno miejsce płatne dla Polski (Janusz Petlic, miejsce 19, 43.080 zł), zwycięzca Michael Schulze
EPT Warszawa sezon 5, listopad 2008 – 217 graczy, wpisowe 21.000 zł, 24 miejsca płatne, żadnego miejsca płatnego dla Polski, zwycięzca Joao Barbosa
EPT Warszawa sezon 6, październik 2009 – 207 graczy, wpisowe 25.000 zł, 24 miejsca płatne, jedno miejsce płatne dla Polski (Wojciech Polak, miejsce 23, 28.620 zł), zwycięzca Christophe Benzimra
Czyli co my tu mamy? Trzy miejsca płatne w czterech turniejach „na swoim boisku”? Powiedzieć, że nędznie to wygląda, to jak nic nie powiedzieć. Widać wyraźnie, że naszym nie szło na własnym podwórku i można dorabiać sobie do tego różne ideologie, ale po prostu byliśmy na to wówczas za słabi i tyle. Nie ma co tu szukać drugiego dna. Było dla nas za wcześnie.
Ze swojej strony opowiem Wam jeszcze jedną anegdotę, o której wie do tej pory bardzo nieliczna garstka osób, którym zdecydowałem się ją opowiedzieć (choć może nazwanie tego anegdotą, to mocne nadużycie), a której ja osobiście nie zapomnę do końca życia. A to życie właśnie mogłem sobie podczas jednego z warszawskich EPT mocno skrócić… Podczas turnieju w marcu 2008 roku byłem oczywiście w kasynie, gdy trwał event. Cashówki latały cudne i można było na gościach z Włoch czy Rosji zbić majątek, z czego skrzętnie polscy graczy korzystali. Nabrałem jednak ochoty na „element baśniowy”, bo tak głupio było co chwilę witać się ze znajomymi zjeżdżającymi się z całej Polski, ale na sucho te powitania mi nie szły. Postanowiłem więc zostawić samochód pod kasynem, bo i tak miałem wracać tam kolejnego dnia, zaszczepić się lekko podczas gier cashowych, a potem iść w tango z ziomkami. Niestety, mój plan musiałem szybko skorygować, bo te wszystkie powitania szły mi dość dobrze i dość szybko i – krótko mówiąc – naspawałem się tak, że konieczna była ewakuacja do domu. Zamówiłem więc taksówkę, wyszedłem z kasyna i… urwał mi się film. Ale totalnie!! Ostatnie co pamiętam, to mijający mnie w drzwiach Hyatta Roni, który powiedział do mnie tylko „Jedź do domu chłopaku, słabo wyglądasz”. Tam się właśnie wybierałem, ale plan był trochę inny…
Wstaję rano, czuję się przekoszmarnie, wyglądam jak „idź stąd i nie wracaj”, kac gigant rozwala mi czaszkę od środka i już wiem, że raczej sobie tego dnia na cashach nie posiedzę, bo umieram. Ale nie to było w tym wszystkim najgorsze! Totalnie zmroził mnie fakt, że mój samochód stał pod domem!! W moim garażu, na moim miejscu parkingowym!! Co tu dużo mówić – z urwanym filmem udałem się z przyzwyczajenia do samochodu, zamiast do taksówki. I w takim stanie wróciłem do domu. Całe szczęście, że był środek nocy, ulice w Warszawie zupełnie puste, a ja nie pieprznąłem w jakąś latarnię albo nie wylądowałem w Wiśle razem z moim samochodem.
Powiem szczerze, że nie mogę sobie tej totalnej głupoty wybaczyć do dzisiaj i od tamtej pory już nigdy, przenigdy nie wsiadłem za kierownicę na lekkiej nawet bani, a kluczyki i samochód zostawiam po prostu w domu, gdy wiem, że mogę mieć do czynienia z alkoholem. Strasznie się wtedy wystraszyłem, że mogłem zrobić komuś jakąś krzywdę i nigdy więcej nie chcę tego przeżywać ponownie. Ot, takie moje „doświadczenie” z EPT.
Aby nie kończyć tej całej historii jakimś nieprzyjemnym akcentem wspomnę jeszcze o jednym graczu. Mało znanym, w zasadzie rozpoznawalnym tylko przez „starą gwardię” z tamtych czasów, dzisiaj już również trochę zapomnianym, a jego historia jest czymś, co elektryzowało pokerową Polskę przez cały 2008 rok. Pokerzystą tym był Hajjer, starszy pan mieszkający i prowadzący pensjonat nad morzem, który w ramach dotykającej go nudy rozpoczął swoją znajomość z pokerem online. Ze znajomości tej wyszła dla niego przygoda życia, jaką było wygranie pakietów na jedenaście przystanków EPT w 2008 roku!! Wyobrażacie to sobie? Jedenaście pakietów? Wpisowe, hotele, transport, wszystko! Jurek (bo tak na imię ma nasz bohater) wygrał to podczas długiego i męczącego challenge’u MTT na jednym z poker roomów, a nie była to walka łatwa, bo jego najgroźniejszym rywalem i konkurentem był wówczas Obywatel, gwiazda ówczesnego polskiego pokera, gracz z ogromnym doświadczeniem i mnóstwem sukcesów na koncie. Hajjer się jednak zaparł i do ostatniego dnia walczył o wygraną, którą w końcu osiągnął.
Hajjera wszyscy poznali dzięki listowi, który wysłał do Górala, a ten opublikował go na swoim blogu. Nie wiem dlaczego, ale tekstu tego nie ma już na Pokertexas (a wielka szkoda!), ale specjalnie na potrzeby tego artykułu przekopałem całe archiwum naszego portalu i z czeluści serwerów wygrzebałem ten list, który publikuję tu w całości, abyście również poznali Hajjera tak, jak my poznaliśmy go w styczniu 2008 roku. Oto on:
Panie Góral!
Proszę o chwilę cierpliwości i doczytanie tego tekstu do końca.
13.01.2008 roku ukończyłem 64 lata. Nie znam języka angielskiego ani żadnego innego. W czasach mojej młodości nauka języków nie była ani potrzebna ani w modzie. Kiedy szedłem odbębnić zaszczytną służbę wojskową szalała muzyka Beatlesów, ale słuchać jej można było tylko na zagłuszanych przez państwo częstotliwościach. Pozostał więc tylko Piotr Szczepanik i Cliff Richard.
Jako fanatyk sportu nie mogłem się wówczas doczekać radiowych transmisji z Wyścigu Pokoju. Moimi idolami byli Szurkowski i Lubański. Cały świat mojego pokolenia obracał się wokół siatkarzy Wagnera i piłkarzy Górskiego. Reżim komunistyczny nie pozwalał nam na zagraniczne wyjazdy. Do dnia dzisiejszego kulturę i atrakcje zachodu oglądam w TV.
Ukończyłem studia prawnicze w Poznaniu, ale utrzymuję się aktualnie z prowadzenia małego ośrodka wczasowego nad morzem w okolicach Koszalina. Moje życie towarzyskie kwitnie przez okres sezonu wczasowego. Jak mawiają koledzy i przyjaciele mam w roku 3 miesiące wczasów, a pozostałe 9 m-cy jestem na urlopie.
Martwy okres (po sezonie letnim) sprowokował mnie do czerpania przyjemności z Internetu. Wrodzona fantazja i skłonność do małego hazardu (dawniej totalizator piłkarski i wyścigi konne) doprowadziła mnie do sportowej gry w pokera (tylko turnieje). Końcówka roku 2006 to pasmo małych sukcesów i na koncie mała sumka. Postanowiłem od nowego 2007 roku spróbować swoich sił i rozpocząć sportową rywalizację w turniejach Player Ranking.
Plan był prosty – będę grał tak długo, aż przegram to co wygrałem. Los mi sprzyjał i grając prawie codziennie (uwaga: sezon wczasowy) w turniejach rankingu z wpisowym 33$ nie tylko nie przegrałem całego bankrolla (utrzymywałem się cały czas na plusie), ale jeszcze udało mi się wygrać roczną klasyfikację.
Po drodze do „sukcesu” poznałem (telefonicznie) mojego największego rywala – Obywatela z Wrocławia. Rywalizacja od samego początku rozgrywała się praktycznie między nami, a prowadzenie w tabeli zmieniało się wielokrotnie. Nie ukrywam, że do mojej wygranej przyczynił się również Obywatel, który często udzielał mi wskazówek i oceniał moją grę (ma u mnie za to darmowe wczasy, ale jeszcze o tym nie wie).
Największy udział w mojej edukacji miał jednak mój guru, czyli Góral, to znaczy Ty. Przypadkowo trafiłem na stronę Poker1 i z zapartym tchem czytałem Twoje artykuły (szkoleniowe i turniejowe przygody). Możesz mi wierzyć – Twoje zagraniczne starty i ich opisy to była dla mnie prawdziwa przygoda i nieprawdopodobna adrenalina. Wszystko co stosuję w pokerowej grze zawdzięczam Tobie i za to bardzo Ci serdecznie dziękuję (żadnej literatury nie czytałem – patrz: mój angielski).
Otrzymałem od firmy prowadzącej Player Ranking maila potwierdzającego zwycięstwo w rocznym rankingu oraz nagrodę, jaką jest udział w 11 turniejach rangi EPT począwszy od turnieju w Kopenhadze. W tym miejscu mam dla Ciebie złą wiadomość – postanowiłem poprosić Cię o pomoc i opiekę.
Jak mówią… naważyłeś piwa to teraz… Dodam, że nigdy nie grałem w turniejach na żywo i nigdy nie miałem żetonów pokerowych w ręku.
Jeżeli uznasz za stosowne odpowiedzieć mi bezpośrednio albo w ramach swojego bloga, będę usatysfakcjonowany. Jeżeli ktoś w przyszłości chciałby opisać mój przypadek w swoim blogu to wolałbym, żeby to było właśnie na Twoim blogu.
Pozdrawiam
Jerzy „hajjer”
W tym miejscu postawię na chwilę kropkę i zadam Wam pytanie – kogo z Was byłoby stać na taki gest, jakim popisał się Obywatel? Kto pomógłby swemu największemu konkurentowi w walce, gdy do wygrania jest jedenaście pakietów na EPT? Odpowiem Wam – nikt z Was. Nikt! Ja też nie, bo też jestem ciulem. Takim samym, jak wy wszyscy. Nie był nim jedynie Grzesiek i za to ma mój dozgonny szacun (bo pewnie w odróżnieniu od innych ja pamiętam o tej akcji doskonale), o szacunku ze strony Hajjera nie wspominając.
Wróćmy do tematu. Góral list opublikował i w swoim blogu zobowiązał się do pomocy Jurkowi na wyjazdach, a także poprosił o taką pomoc innych graczy, którzy regularnie na EPT jeździli. Hajjer, korzystając z pomocy naszych regów, głównie Obywatela i Górala, zaczął więc zaliczać kolejne przystanki EPT rozsiane po całej Europie. A przypominam – nigdy wcześniej nie był za granicą! Co z tego wynikało? O tym mogliśmy czytać w kolejnych relacjach, które Jurek pisał dla Pokertexas!
Przyznam się szczerze, że zazdrościłem takich opowieści Hajjerowi, bo moje blogi, niby tak wówczas popularne na naszej stronie, były dla mnie nudne jak flaki z olejem w porównaniu z tym, o czym pisał nasz bohater. To były historie nie z tej ziemi! Chcecie próbkę? Proszę bardzo! Co powiecie na opowieść o locie helikopterem z Monte Carlo do Nicei, gdy wszystkie największe gwiazdy światowego pokera wsiadały pod hotelem w taksówki, a nie w wynajęty prywatny helikopter? Bo tak właśnie „woził się” nasz pan Jerzy po wygraniu swoich pakietów! Ale zaczynał swoje przygody z wyjazdami na EPT od tego, że bał się samolotów, nie wiedział jak w hotelu pojechać windą, jak zapalić światło w pokoju czy korzystać z karty magnetycznej otwierającej drzwi! W rok, przy pomocy innych graczy, nadrobił to wszystko z nawiązką! I o wszystkim opowiedział w swoich relacjach, które możecie znaleźć na naszym portalu.
Hajjer na zakończenie swojej przygody z European Poker Tour zaprezentował baaaaardzo długi wywiad, który przeprowadził… z samym sobą! To cudowna kwintesencja tego, kim Hajjer jest, co go spotkało podczas pokerowych wojaży, jakich ludzi na swej drodze spotkał (do dziś laurkę od niego czytam z wielkim wzruszeniem!) i jak ich ocenił, co mu dał poker i jak mu się żyło będąc prawdziwym pokerowym VIPem. Zapraszam wszystkich do przeczytania tego tekstu, bo wówczas zrozumiecie to, o czym chyba – w pogoni za sukcesem, pieniędzmi, sławą – na co dzień zapominamy jako gracze. O tym, że poker, choćby w tym najlepszym wydaniu, nawet ten na największych turniejach, to jednak wciąż jest rozrywka, zabawa, taka nasza piaskownica, do której tylko wtajemniczeni mają dostęp i bawić się w niej mogą tylko ci, którzy pokera poznali i pokochali.
Hajjer scashowal coś na tych ept?
dane są w Urzędzie Skarbowym (polecam)
mógłby to być jakiś nieznajomy lub student który miał bliżej do domu i przy okazji Cie podwiózl 🙂
Jack a może ktoś Cie podwiózł pod dom, jakiś znajomy lub taksiarz itp? Czytając to jakoś nie wierze że mogłeś jechać na urwanym filmie na autopilocie bez szwanku. Ta scena co opisałeś skojarzyła mi się z Wilkiem z Wall Street 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=UdokQz4Q7pY
Wesołych i spokojnych Swiąt wszystkim!
I przez 8 lat nikt by mi o tym nie powiedział? 🙂
i takich ludzi jak hajjer i obywatel brakuje, oj brakuje…
Kocham Cię….. i musisz z tym żyć.
Raczej sobie z tym poradzę 🙂 Wesołych Świąt Jureczku 🙂
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.