O tym, że cykl European Poker Tour był najlepszym w historii pokera (abstrahuję tu oczywiście od World Series of Poker, bo to jednak trochę co innego), nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Mimo wszystko firma PokerStars, organizator tej imprezy, postanowiła zerwać z kilkunastoletnią tradycją i tour zamknąć, aby wystartować z nowym projektem. Czas więc na trochę historii i moje małe podsumowanie EPT.
Niewiele osób pamięta w ogóle początki EPT. Jak to się zaczęło? Skąd się wziął cykl? Kto to wymyślił? Pomysłodawcą cyklu był John Duthie, reżyser telewizyjny i wielki pasjonat pokera. To on podczas wielkiego pokerowego boomu na początku XXI wieku wpadł na to, że brakuje w Europie wielkiego touru, który zbierze w jednym miejscu najlepszych graczy ze Starego Kontynentu i innych zakątków świata.
Pierwszy turniej odbył się w Barcelonie w dniach 18-19 września 2004 roku, trwał dwa dni i zagrało w nim 229 graczy. Mało kto wie lub pamięta, że w tym historycznym, pierwszym turnieju EPT bardzo blisko wygranej był polski gracz! Był nim Adam Robak, znany wówczas w środowisku pokerowym pod swoim nickiem „Komornik”. Ostatecznie zajął on czwarte miejsce, a tuż przed nim, na trzeciej pozycji, uplasował się Luca Pagano, który miał zostać później wielką gwiazdą cyklu EPT. Warto z pewnością wspomnieć o tym, że premierowy event miał wpisowe w wysokości jedynie 1.000€, stąd więc wygrana Polaka wynosiła zaledwie 12.600€. Dziś nie do pomyślenia, co?
Poniżej możecie obejrzeć relację z pierwszego stołu finałowego w historii EPT. Chciałbym zwrócić Waszą uwagę na fakt, że przy stołach gracze siedzieli wówczas… z papierosem lub cygarem! A te żetony… Inna gra, inny świat! Na bazie tej relacji widać doskonale, jak na przestrzeni tych zaledwie kilkunastu lat diametralnie zmieniła się gra w pokera. Bardzo ciekawe są również okoliczności eliminacji Adama Robaka – bardzo gorąco polecam ten fragment relacji i ciekaw jestem Waszych komentarzy dotyczących zagrania rywala Polaka. Obejrzyjcie, a potem wyobraźcie sobie… no nie wiem… na przykład Artura Waska na miejscu Adama.
Na kolejny polski stół finałowy musieliśmy czekać długo, bardzo długo. Zanim po raz drugi oglądaliśmy Polaka na FT EPT cykl urósł w siłę, nabrał wielkiego znaczenia na arenie międzynarodowej oraz zaprezentował nam mnóstwo nowych gwiazd światowego pokera. O Luce Pagano pisałem już powyżej, a to właśnie on w pierwszych latach istnienia touru był prawdziwą gwiazdą EPT, meldując się co chwila na stołach finałowych i w kasie kolejnych eventów.
Byli jednak inni. Na stołach finałowych oglądaliśmy w pierwszych czterech sezonach takich wymiataczy jak Patrik Antonius, Gus Hansen, Noah Boeken, Justin Bonomo, Theo Jorgensen, Isabelle Mercier, Marcel Luske, Phil Ivey, Jeff Lisandro, Dario Minieri, Bertrand Grosspellier, Gavin Griffin, Annette Obrestad, Mike McDonald, Jason Mercier, Antonio Esfandiari czy Vicky Coren, która po swoim zwycięstwie we wrześniu 2006 roku w EPT Londyn nie podejrzewała pewnie nawet, że stanie się jedną z legend cyklu, jako jedyna podwójna zwyciężczyni w historii EPT. Lista nazwisk jest porażająco imponująca, a to przecież były dopiero same początki cyklu!
W końcu doczekaliśmy się i my polskiego sukcesu. Żyła nim cała pokerowa Polska i nie ma się co dziwić, bo Marcin Horecki osiągnął coś nieosiągalnego dla polskich graczy w tamtych czasach – dotarł na stół finałowy EPT! Za trzecie miejsce zgarnął wówczas kosmiczną kwotę ponad 300.000 funtów (ponad 550.000 dolarów!), a o takiej kasie nawet nie marzył wówczas żaden z polskich graczy grających na turniejach.
Niewiele osób pamięta zapewne, że z tym stołem finałowym Górala wiąże się również ciekawy zakład, który Góral wygrał, a przegranym… byłem ja! Na forum pokerzysta.pl założyłem się bowiem z Marcinem, że jeśli dotrze do FT w Londynie, to ja na Okęciu będę go witał czerwonym dywanem rozłożonym na jego cześć w hali przylotów. No cóż, chcąc nie chcąc byłem więc zmuszony kołować czerwony dywan i lecieć na lotnisko, bo zakład przegrany i nie było żadnych wymówek. Na pamiątkę zostały zdjęcia z tego powitania, a jedno możecie zobaczyć poniżej.
Już tylko garstka osób wie, że kilka dni po powrocie Górala do Warszawy w jednej z warszawskich restauracji odbyła się impreza z okazji jego sukcesu, na którą zaprosił nas oczywiście sam Marcin z żoną Karoliną. Zebrała się na niej ówczesna śmietanka warszawskiego pokera, a balet był taki, że błagano nas, żebyśmy opuścili wreszcie lokal. Ale jak mogło być inaczej, jak w składzie imprezowym znaleźli się razem ze mną tacy baletmistrze jak Clipper, Pawcio, Żelik, Wiśnia (który z tej okazji sprezentował Góralowi miecz samurajski do ścinania łbów kolejnym rywalom na turniejach), Karaś, Losadamos, Gondar oraz Warsaw, Doli, Woy, Jani czy Horek? Mam mnóstwo upokarzających zdjęć z tamtej imprezy, ale publikować ich nie będę, bo wstyd na całą wieś, więc zostańmy przy tym jednym poniżej… W każdym razie dobrze, że Góral trzepnął dobrą kasę w tym Londynie, bo rachunek za ten balet z pewnością wyniósł majątek!
Sukces Górala przypadł na sezon piąty, który również ja wspominam z wielką estymą. Było mi bowiem dane zagrać w dwóch eventach EPT w tamtym sezonie. Marząc o powtórzeniu kosmicznego wyniku Marcina Horeckiego w listopadzie 2008 roku na starcie EPT Warszawa stanęło kilkudziesięciu polskich graczy, co było wówczas wynikiem nieprawdopodobnym, bo na EPT jeździli naprawdę nieliczni pokerzyści znad Wisły. Na „nasz” przystanek nastąpiła jednak pełna mobilizacja.
Byłem wówczas graczem Unibet Poker Team i miałem i tak wystąpić w side evencie za 5.000 zł, za który mój sponsor miał mi zapłacić wejściówkę, ale jednak Main Event to co innego, niż jakiś turniej boczny. Zagrałem więc w satelicie z wpisowym 1.650 złotych. Zagrało w niej około 30 osób, co przy wpisowym w wysokości 20.000 złotych dawało dwie wejściówki i mniej więcej 5.000 zł za trzecie miejsce. Cały turniej siedziałem na shorcie, ale gdy inni odpadali, ja wciąż byłem w grze. Przy siedmiu osobach sprzedałem paskudnego suckouta MMP (za co nienawidzi mnie pewnie do dzisiaj), bo na flopie 332 z dwoma karami poszły all iny – jego KK na moje 66. Dwa kara runner runner do szóstki karo dały mi kolor i wyeliminowały MMP z dalszej walki. Gdy zostało nas trzech zrobiliśmy deala, bo moi rywale wcale nie chcieli grać w EPT (LOL!), tylko woleli kasę do ręki, więc w łatwy sposób dogadaliśmy się przy stole co do podziału nagród. Mój pierwszy występ na EPT stał się faktem!
Debiut nie wypadł jednak okazale. W trochę pechowy sposób przegrałem połowę stacka już na starcie (przypominam, że wtedy stack startowy wynosił jedynie 10.000 żetonów i był to wtedy mega deep!), więc ciężko mi było nawiązać walkę. Dziesięć razy zagrałem all in będą na shorcie, siedem razy mnie nikt nie sprawdził, dwa razy miałem splita, a za dziesiątym razem moje walety nie dały rady AT u rywala z Rosji, który się nawet sekundy nie zastanawiał nad sprawdzeniem mojego al lina i dostał w nagrodę asa już w pierwszej karcie na flopie. Turniej bez historii, ale buńczucznie pisałem wówczas na blogu tak:
„Poziom nie rzucił mnie na kolana, w zasadzie wszystkie te mity o EPT są chyba lekko przesadzone. Oczywiście gracze grają w większości bardzo dobrego pokera, ale nie ma co demonizować ich umiejętności, nasi przy nich nie wyglądają wcale gorzej. Mam nadzieję, że gdy przyjdzie mi zagrać po raz kolejny w EPT to wynik będzie już lepszy”.
No i rzeczywiście był, choć co to za różnica, jak i tak znowu nie byłem w kasie?
Drugim moim występem na EPT był przystanek w Dortmundzie. Wyjazd mega ciekawy i udany towarzysko! Wraz z Wiśnią, drugim członkiem teamu Unibetu, wyruszyliśmy na podbój EPT do Niemiec. To był bardzo dziwny turniej, a byłem na wielu, wiele widziałem i mogę porównywać pewne rzeczy. Po pierwsze – kasyno Hohensyburg znajdowało się w środku lasu pod Dortmundem i dostać się do niego było kosmicznym wręcz problemem. My mieliśmy wynajęty samochód, ale po kasynie krążyły historie o tym, jak w środku nocy ludzie dymali kilometry z buta, żeby dostać się do cywilizacji. Taksówek jak na lekarstwo i kosmicznie drogie, busów organizatorzy zapewnili zdecydowanie za mało i logistyka stała na bardzo słabym poziomie. Po drugie – w Niemczech weszło właśnie jakieś porąbane nowe prawo, które zabraniało reklamować… poker roomy! Z tej okazji oficjalnie organizatorem tego eventu nie było PokerStars, tylko Intelli Poker! Wszyscy gracze wchodzący do kasyna z naszywkami swoich sponsorów byli przez ochronę oklejani czarną, szeroką taśmą, której nie można było zdejmować przy stołach pod groźbą dyskwalifikacji z turnieju! Chora sytuacja! Notabene – właśnie dlatego później cykl EPT tak rzadko gościł w Niemczech, bo po co komu organizacja turnieju, jak nie może się nawet na nim reklamować? Po trzecie – niemiecki „ordnung” okazał się fikcją, bo takiego burdelu organizacyjnego nie widziałem na turnieju ani wcześniej, ani później już nigdy. Ogromne kolejki, kosmiczne opóźnienia (np. startu dnia z powodu… występów lokalnych artystek!), drożyzna i opłaty za wszystko, w tym za wejście do kasyna (nie dość, że gracze płacili 5.300€ wpisowego, to i tak musieli płacić codziennie 30€ za bilet wejścia). Niezadowolenie graczy widać i słychać było wobec tego na dosłownie każdym kroku.
W Dortmundzie zameldowało się dziewięciu graczy z Polski, oprócz mnie i Wiśni również m.in. Żelik, bracia Wasek, Jacek Ładny, SC czy Warsaw. W dniu 1A zagrało czterech i wszyscy odpadli, a z tej okazji zrobiliśmy „na pocieszenie” balet w naszym pokoju hotelowym, podczas którego tak spiłem Łukasza Waska, że cały następny dzień łaził za mną i marudził mi, co ja z nim najlepszego zrobiłem. Balet był na grubo, bo Wiśnia stracił na nim podczas zabawy jedynkę i następnego dnia szukał pomocy dentystycznej w Dortmundzie…
My wystartowaliśmy w dniu 1B, trafiłem na stół z Wiśnią i między innymi na nim się nabudowałem, gdy doszło do naszego potężnego spięcia, gdy na boardzie xxxQ z dwoma karami ja miałem KK, a on AQ w karach. Ręka mi się utrzymała i nabudowałem się już nawet do około 35k z 10k na start. Potem jednak kilka godzin bezkarcia, jakiś głupi call all ina shorta, stack mi topniał i zakończyłem dzień z jedynie 13k w stacku. Następnego dnia miałem już w zasadzie łatwą grę all in lub fold i przy nadarzającej się okazji skorzystałem z tej pierwszej opcji – all in od gracza, który miał ciut więcej ode mnie, ja call z QQ, pokazał mi AQ i miałem nadzieję na podwojenie. Flop KTx, turn J i było po zabawie, choć miałem jeszcze na turnie draw do koloru. Drugi i ostatni występ na EPT przeszedł dla mnie do historii.
Mimo wszystko byłem zadowolony, bo tym razem podjąłem równorzędną walkę na stole i miałem naprawdę kilka dobrych rozdań. Niestety, był to już rok 2009, a jak wiemy wkrótce potem przyszła ustawa hazardowa, Unibet rozwiązał team, więcej w EPT już nie zagrałem.
Grali za to inni i odnosili kolejne sukcesy, choć nie jest o nich dzisiaj tak głośno, jak choćby o FT Marcina Horeckiego czy później Artura Waska. Weźmy na przykład EPT Kijów w 2009 roku – czy ktoś pamięta nazwisko Polaka, który zajął tam piąte miejsce? Zapewne tylko wytrawni obserwatorzy relacji z EPT wiedzą, że był nim Łukasz Plichta, który zgarnął w stolicy Ukrainy aż 80.000€. To też był turniej z ciekawostką w tle, bo pierwotnie miał się on odbyć w Moskwie, po raz pierwszy na terenie Rosji. W ostatniej chwili zgody na organizację turnieju nie wyraziły jednak tamtejsze władze i w trybie pilnym musiano przenieść event do Kijowa, co oczywiście odbiło się na frekwencji (zagrało jedynie 296 osób).
O ironio, zaraz po wprowadzeniu w Polsce ustawy hazardowej mordującej u nas w kraju pokera na długie lata, rok 2010 był dla polskich graczy wręcz doskonały na turniejach EPT! Głównym bohaterem został oczywiście Artur Wasek, który aż dwa razy zajmował czwarte miejsca podczas swoich występów!
Pierwszy stół finałowy Arcziego przypadł w zaskakujących okolicznościach podczas EPT w stolicy Niemiec. W Berlinie bowiem doszło do… napadu na kasyno podczas trwania turnieju! Nie trzeba chyba mówić, z jakim zamieszaniem się to wiązało. Doszło nawet do wymieszania stacków, trzeba było wszystko odtwarzać na podstawie zapisów video, ogólnie cyrk i wielki chaos. Łysy, który był wtedy na miejscu i robił relację dla Pokertexas, totalnie wystraszony pisał wówczas na żywo tak:
„MASAKRA!!! WŁAŚNIE DOŚWIADCZYLIŚMY NAPADU NA KASYNO W BERLINIE!!!
Coś niesamowitego! Siedziałem sobie spokojnie w press roomie dłubiąc w komputerze, kiedy dobiegły nas jakieś niesamowite huki! Jak zwykle żądny wrażeń poleciałem zobaczyć co się dzieje, myśląc, że doszło do jakiejś bijatyki.
Kiedy leciałem po korytarzu, nagle z mojej prawej, jakieś 10 metrów przede mną, wyleciał gość w kominiarce z nożem w ręku! W życiu się tak nie przestraszyłem i niczym Usain Bolt poleciałem do press roomu! Kiedy tam wpadłem, natychmiast zabarykadowaliśmy drzwi i sporo osób schowało się pod stół, gdyż od strony sali turniejowej dochodziły okrzyki ochrony „Gun! Gun!”.
Okazało się, że na salę turniejową wpadło jeszcze kilku gości w kominiarkach, jeden z nich na pewno miał broń maszynową, ale chyba żadne strzały nie padły! Z tego co mi wiadomo, nikomu nic się nie stało.
Jak na razie turniej jest wstrzymany. Na miejsce dotarła policja i zbiera dowody.
Jeśli chodzi o turniej, to wszystkie stoły się powywracały i żetony się pomieszały, więc kompletnie nie wiadomo w jaki sposób i za jakiś czas gra zostanie wznowiona. Pula nagród turnieju głównego na pewno była w sejfie kasyna, ale kasa z dzisiejszych side eventów (w tym High Rollera) prawdopodobnie została skradziona”.
Temat turnieju pokerowego trafił w ten sposób nawet do telewizyjnych Wiadomości. Szkoda, że dzień później nie informowali już tak chętnie o sukcesie Artura…
Na szczęście z całą tą sytuacją kryzysową sobie poradzono i następnego dnia Artur mógł zasiąść do gry przy stole finałowym. Tam radził sobie doskonale, a do kanonu polskiego pokera przeszły jego dwie słynne wypowiedzi z FT (mnie za każdym razem rozwala stoicki spokój Artura, który mówi tak, jakby język polski był znany na całym świecie na równi z angielskim, a jak ktoś go nie zna, to już nie jest jego problem).
Artur zakończył rywalizację na miejscu czwartym inkasując przy okazji 280.000€. A miał to być dopiero początek sukcesów polskich graczy w 2010 roku…
Berliński przystanek EPT należał jeszcze do sezonu szóstego, ale już początek siódmej odsłony cyklu przyniósł nam kolejne powody do radości, i to znowu za sprawą Artura Waska! Trzeci turniej odbył się bowiem w Londynie, a to już było dla nas miejsce kiedyś szczęśliwe i okazało się szczęśliwe ponownie. Arczi dotarł znowu do stołu finałowego i po raz drugi zakończył turniej EPT na czwartej pozycji, za co w kasie odebrał aż 240.000 funtów.
Tym razem na Waska spadła jednak spora fala krytyki. Zarzucano mu zbyt pasywną grę i zwyczajnie niewykorzystanie szansy na jeszcze lepszy wynik. Fakt faktem, takie akcje miały miejsce. Artur murował na maxa i zastosował taktykę kolejnych pay jumpów, zamiast walczyć o zwycięstwo. Czy powodem tego była mocna obsada stołu finałowego? Kto wie, ale przyznać trzeba, że rywali miał z najwyższej półki – John Juanda, Tom Marchese czy David Vamplew to rywale z umiejętnościami powyżej przeciętnych.
Na pocieszenie Arturowi zostało jedynie sporo kasy i kolejny bon mot, który przeszedł do klasyki polskiego pokera. Gdy zagrał all in z parą piątek i został sprawdzony przez Johna Juandę z AJ na ręku, Arczi wyksztusił z siebie swoim polsko-angielskim „No jack, no as i very good”. Niestety, na riverze spadł Amerykaninowi walet eliminujący Artura z dalszej gry.
Dwa stoły finałowe Waska podziałały mobilizująco na Górala, który przestał w ten sposób być najlepszym polskim graczem w historii touru, postanowił więc wrócić na należne mu wówczas miejsce. Członek Teamu Pro PS dokonał tego w najlepszym możliwym stylu, niecałe trzy miesiące później dotarł bowiem do stołu finałowego podczas EPT Praga!
I w tym przypadku spadający na riverze walet zakończył polskie marzenia o zwycięstwie. AK Marcina musiało się utrzymać w starciu z AJ Emiliano Bono, typowego włoskiego dawcy, który przypadkiem dotarł aż tak wysoko w turnieju tej rangi. Do tej pory Bono tylko czekał co się wydarzy w starciach pomiędzy Horeckim a Roberto Romanello, a jak już można go było skrócić i poczekać na pierwszy heads up w historii EPT dla Polaka, to musiał mu spaść ten nieszczęsny walet na riverze. Tak czy inaczej Góral po raz kolejny pokazał klasę, skasował 247.000€, a relacja z jego gry na FT pobiła do dzisiaj nieosiągalny rekord oglądalności na Pokertexas.
Na koniec taka ciekawostka z praskiego turnieju. Pamiętacie występ Sebastiana Malca podczas EPT Barcelona? Jego gadatliwość przy stole i reakcję na zakończenie turnieju, zaraz po wygranej? Otóż, proszę państwa, nie był on pierwszy! Tak Pawcio pisał o wygranej Roberto Romanello w swojej relacji:
„To było niesamowite!!! Roberto Romanello zwycięzcą EPT Praga!!! Wszystkich jednak „rozłożyła” reakcja Romanello na to, co się stało!
Romanello słynie z tego, że cały czas gada, cały czas żartuje i jest jednym z najgłośniejszych zawodników przy stole. Nie dziwi więc, że w press roomie od pewnego czasu zastanawialiśmy się co się z wesołym Walijczykiem stało, od monetu jak w grze zostało trzech graczy on zamilkł i się prawie nie odzywał. Okazało się tymczasem, że nieprawdopodobnie wręcz zależało mu na zwycięstwie.
Po serii przebić pre flop Emiliano Bono znajduje się na allinie i mamy showdown. AJ Włocha kontra TT Roberto. Na flopie T-4-4 Romanello chowa twarz w dłoniach. Turn to 5 i już wiadomo, że river nic nie zmieni, w tym momencie Roberto Romanello zaczyna głośno szlochać, łkać i zaraz po wyłożeniu rivera zbiega ze sceny, siada na krześle i głośno płacze. W końcu opuszcza salę i na ceremonię prezentacji zwycięzcy wraca dopiero po kilku minutach witany gromkimi oklaskami.
Bardzo niewiele brakowało, aby pierwszym polskim mistrzem EPT został w 2011 roku Grzegorz Cichocki. W zasadzie długo po jego występie na EPT w Tallinie, pierwszym przystanku ósmego sezonu cyklu, obserwatorzy zastanawiali się, jak on tego nie wygrał. Po znakomitej grze na stole finałowym i bardzo szybkim odrobieniu strat na początku heads upa coś się nagle zepsuło w grze Obywatela, zaczął przegrywać kolejne pule i kolejne żetony. Zabrakło spokoju, cierpliwości i – choć zabrzmi to może dziwnie w przypadku Grzegorza – chyba również troszkę doświadczenia. A może to lekki tilt? Nie mi teraz to roztrząsać, stało się jednak tak, że Obywatel skończył na miejscu drugim i był to najlepszy występ Polaka podczas dotychczasowych turniejów EPT. Grzesiek za swój fantastyczny występ otrzymał „jedynie” 180.000€, bo frekwencja w stolicy Estonii nie była zbyt wielka i zagrało tylko 282 zawodników.
O wynikach Plichty czy Cichockiego mówiło się długo, że doszli tak wysoko dlatego, bo ich wyniki osiągane były podczas „EPT drugiej kategorii”, czyli tych mniejszych, słabiej obsadzonych, bez wielu gwiazd, którym się nie chciało ruszać tyłków do krajów byłego ZSRR. Ale halo, czy podczas WSOP ktoś się patrzy na frekwencję, gdy zawodnik zdobywa bransoletkę? Bzdurne myślenie. Warszawskie przystanki też były takimi „EPT drugiej kategorii” (do tego jeszcze wrócę), a traktowaliśmy je jak największe wydarzenia w historii polskiego pokera, więc coś mi się tu nie zgadza w takim sposobie myślenia, prawda?
A na koniec taka mała dygresja – zanim Piotrek Franczak w ogóle pomyślał kiedykolwiek o grze w pokera (o zakładaniu teamu nie wspominając), to już jeden „Shark” na stole finałowym EPT był… I też z natury jest „silent”.
Pomimo siódmego stołu finałowego dla Polaka i pierwszego heads upa wciąż czekaliśmy na pierwszą polską wygraną. Sezon ósmy zaczął się dla nas doskonale, aby już do jego końca nikt z polskich zawodników nie powąchał nawet stołu finałowego. Na kolejnego Polaka na FT czekaliśmy aż 14 miesięcy i jestem przekonany, że nikt o jego występie już nie pamięta, włączając w to nawet polskich komentatorów EPT, Pawcia i Rado (obym się mylił panowie!).
W październiku 2012 roku drugi przystanek odbył się we włoskim San Remo. Tu nie można było mówić o żadnym „ubogim” EPT, bo na starcie zameldowało się prawie 800 graczy. Jednym z nich był Adrian Piasecki, który z piątym stackiem wchodził po kilku dniach walki na stół finałowy. Niestety, gra na FT nie kleiła się naszemu graczowi od samego początku i zakończył swój udział w turnieju na miejscu siódmym. Tak wówczas pisaliśmy o jego eliminacji:
„Niestety, to Adrian był kolejnym wyeliminowanym. W jednym z pierwszych rozdań po przerwie Lacay otworzył z UTG podbiciem do 200 tysięcy. Adrian zagrał all in za 1,45 mln z CO. Jason Lavalle postanowił tylko sprawdzić mając 99, ale zrzucił, gdy Lacay powiedział, że wchodzi all in. Francuz miał AK, które było ogromnym faworytem wobec A9 Polaka. Na stół nie spadła ostatnia dziewiątka i Adrian Piasecki zakończył przygodę z EPT San Remo na 7. miejscu”.
Piachu nie był graczem znikąd, w tamtym okresie notował regularnie dobre występy live i online, a jego występ na FT podczas EPT wszyscy traktowali wówczas jako początek pięknej pokerowej kariery. Niestety, dwa lata później w zasadzie słuch o nim zaginął. Zapomniano również o jego miejscu przy stole finałowym EPT, za które odebrał w kasie 96.000€.
W ten sposób dotarliśmy do „ery nowożytnej” polskiej historii EPT, którą zna już w zasadzie każdy fan pokera w Polsce. Ale o tym poczytacie już w drugiej części tego artykułu! Zapraszam na nią już jutro!
Rewelacja ten tekst, nie mogę się doczekać drugiej części! Brawo Jack, dlatego właśnie jesteś najlepszym pokerowym dziennikarzem w tym kraju!
Obywatel
extra, dawać drugą część!
Doskonałe! Chyba najlepszy Twój tekst w tym roku JD!
„wielkiego pokerowego boomu na początku XX wieku ”
chyba XXI ? 🙂
Oj tam, oj tam, literóweczka 🙂
oj tam, oj tam te STO LAT 🙂
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.