Trzeba nazywać rzeczy po imieniu, a tego co się stało przez ostatnie półtora miesiąca inaczej nazwać nie można. W ostatnim wpisie, który w sumie był pierwszym, pisałem o smokach, księżniczkach i wygrywaniu dużej kasy grając w karty. Jak się okazało pokerowa rzeczywistość dała mi po pysku. Nie pierwszy nie ostatni raz. Muszę się jednak przyznać, że w tym przypadku było też trochę mojej winy… no dobra dużo.
Po przeczytaniu jeszcze raz pierwszego wpisu, i po konfrontacji z innymi wpisami dotyczących wyzwań okazało się, że moje planowanie było pożal się Boże. Z perspektywy czasu da się zobaczyć, że nie miałem pojęcia co chciałem robić. Zobaczyłem, że komuś fajnie idzie, no i padło pytanie : „skoro inny mogą, to dlaczego nie ja??”A jednak nie ja, przynajmniej na razie. Żeby zobaczyć sobie na czym polegał problem rozbiłem sobie moje błędy na trzy punkty. Jeśli ktoś będzie czytał dalej, to mam nadzieję, że coś z nich wyniesie.
A oto i trzy punkty pokerowej autodestrukcji :
1. Motywacja
To był największy mankament. Z założenia miałem grać bagatela 80 turków dziennie, a prawdopodobnie nie zagrałem tyle turniejów przez cały ten okres. Głównie dlatego, że mi się nie chciało, nawet wtedy gdy miałem dużo czasu na grę i nikt by mi w tym nie przeszkadzał. Może było tego za dużo na początek, a może po prostu jestem tak leniwy, że w wolnym czasie wole sprawdzać strukturę dziury w ścianie niż chwilę pograć.
Znowu gdy już zagrałem kilka gier zazwyczaj nie poświęcałem im wystarczająco uwagi, odpalając jakieś filmy w tle. Okazało się to dość zgubne, bo po kilku przegranych turkach zazwyczaj kończyłem grać i w ten sposób grając niecałą godzinę dziennie przeważnie byłem na minusie, co jeszcze bardziej potęgowało niechęć do gry.
2. Planowanie
Tutaj może aż tak strasznych uchybień nie było, chociaż sama koncepcja, po prostu grania i zobaczenia jaki to wynik będzie po wakacjach była nie trafiona. Od samego początku trzeba się było zabrać tylko do jednego typu turniejów, bo jeśli się gra różne rodzaje to w pewnym momencie taktyka, czy też sposób gry musi się pomieszać, a to dobry początek do tracenia stacka. To samo można powiedzieć o planie na wypadek downswingu, czy też zbyt duże przywiązanie do turniejów MTT. Można wyliczać i wyliczać. Sens pozostaje jeden : „Bez konkretnego planu na dłuższą metę się nie da”. No chyba, że się tnie tak jak koledzy jadą w MTT Race, ale to już inna bajka.
3. Nauka
Tyle jest materiałów w internecie. Filmy, artykuły i masa innego pierdielniku, z którego można czerpać wiedzę. Niestety znów ściana przytłoczyła mnie swoim metrażem. Nawet przy rozgrywaniu kilku turniejów na dzień nie było wystarczająco chęci, żeby wsadzić rozdania do PT i przejrzeć jakie to się błędy zrobiło.
Słowem podsumowania : „Niestety”
Nadmienię tylko, że na szczęście nie przesrałem całego rolla. Dzięki czemu mam jeszcze szansę coś zarobić przez wakacje.
Skoro przyznałem się do „małej” porażki, to teraz mogę ustalić nowe założenia. Żeby jednak nie było tak łatwo nowe wyzwanie przedstawię w następnym wpisie. (oby nie za kolejne półtora miesiąca) 😀
Pozdrawiam wszystkich którzy dojechali do końca 😀
Teraz jednak czas na meczora i piwerko. Forza Italia !!!
Cya
wchodzi mały hiszpan do pokoju rodziców:
– momo, tato hura zdobylismy mistrzostwo
– i na chuj się cieszysz i tak mamy kryzys 😀
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.