Poker dobierany w Polsce to historia przypominająca łono purytańskiej babci – równie stara, co nieodkryta. Chcecie wiedzieć, jak to było z tym pięciokartowym.pl? Nawet jeśli nie – chcieć powinniście, bo warto by uchronić podobne moim oczy od czytania bzdur, które wypłynęły z wielu szamb klawiatury na przestrzeni ostatnich ośmiu lat.
Niczyja to wina, że pokerzyści A.D. 2017 nie znają historii kart w swoim kraju. Tym bardziej, że to historia z perspektywy naszych czasów smutna i wstydliwa. W latach, w których „stary” poker dogorywał, przeciętny Ty wchodziłeś na stojąco pod dywan, a na blindy wołałeś bep. I gdyby na to, co dziś definiowane jest „Wielkim Szu”, spuścić zasłonę milczenia i przykryć głazem karcianej ewolucji, nie byłoby najgorzej.
Ale raz na jakiś czas ktoś bierze w łapska młot i wali w cymbał ignorancji. Minęło już tyle lat, a w mych uszach wciąż dzwoni tamburyn Eryka Kłopotowskiego, króla przestworzy i miłośnika pokerowej rozrywki, który przekonywał w mediach, że dzisiejszy poker to pure logic, a dawny – nagusieńki hazard, bo teraz się trzepie w Texas Hold’em, a przed dwoma dekadami rypano w Five Card Draw. I tylko tyle. Ba, nawet Marcin Horecki jedną ze swych w podobnym tonie brzmiących wypowiedzi sprawił kiedyś, że zasypiałem zalany łzami zawodu.
Tym, którzy dali wiarę takim porównaniom, należy się comiesięczne, karne pęto od Mike’a Caro, który w Stary Testament powstawiał tyle tabelek dotyczących pięciokartowego „dobierańca”, że nie pozostawił żadnych wątpliwości co do skillowości odmiany.
„Wielki Szu” to przede wszystkim oszustwa, wobec czego odmiana ma niewielkie znaczenie. Ba, Hold’em to jeszcze większe pole do popisu dla szulerów, wszak palenie karty to tylko frajerskie kajdanki. To, czy poker jest grą hazardową, grą oszukańczą czy grą wstępną zależy tylko od tego, kto podnosi karty. Kluczem do zrozumienia, że to nie pióro stawia kleksy, tylko niespokojne ręce, jest wzięcie za przykład innych „dyscyplin”. Zakłady sportowe – jest wielu, którzy obstawiają w oparciu o wiedzę i trzeźwą głowę, jest wielu, którzy u buka zostawiają wypłaty. Stare baby potrafią w kolekturze skreślić całe swoje emerytury, tysiące świeżaków zachwyca się giełdą, by potem nie mieć na starbucksową latte. Z drugiej strony – wielu zarabia tam pieniądze, nad dreszczyk emocji przedkładając chłodną kalkulację i mozolne wyliczenia. To nie kostka stanowi problem, a ten, kto nią rzuca. To nie gra definiuje hazardzistę, tylko człowiek, który ową grę uskutecznia. A oszustwa? Tam, gdzie grę reguluje operator zewnętrzny, oszukuje się nie przeciwnika, a system, co – mimo zaawansowanych form ochrony – jednak się zdarza. Jak mawiają: „difficult, but possible”. A tam, gdzie nie zapłacisz kartą MasterCard, masz przed sobą tylko swoje cwaniactwo i bystrość oponenta oraz diabła chciwości i aniołka moralności na ramieniu.
Ja zapamiętałem stare, polskie karty okiem szczeniaka spoglądającego przez dziurkę od klucza, przez uchylone rękoma wracających do domu looserów drzwi, przez słowa opowiadanych historii, których nie kazano nam słuchać. Nie jestem pewien, czy oni naprawdę wrzucali do puli te wszystkie skórzane kurtki, zegarki, talony i spisywane na kolanie umowy kupna-sprzedaży ziemi. Ale że na klejącym się od taniego wina stole lądowały całe wypłaty, jestem pewien – przekonywały mnie o tym wybuchające pod sufitem „k***y”, płacz kobiet i dziurawe buty moich kumpli.
W co towarzystwo łupało? W pięciokartowego pokera dobieranego, granego 4-handed 32-karcianą talią od siódemek. Kolor bije fulla, trójka bije strita. A dwie zasadnicze różnice w rozgrywce, czyniące tamtą grę najwyższej próby hazardem, były takie:
1. Gra „w ciemno” warunkująca możliwości gry „w jasno” – gdy grałeś „w ciemno”, miałeś większy wachlarz możliwości w zakresie podbicia po obejrzeniu kart. W związku z tym niejednokrotnie nawet ćwierć posiadanego kwitu lądowała w puli przed spojrzeniem w karty, bo tylko w takim przypadku można było maksymalizować zakłady (stosowano najczęściej umożliwienie trzykrotności przebicia wykonanego „w ciemno”). Dzięki temu zamiast znanych nam dwóch rund licytacji (predraw i postdraw) otrzymywaliśmy trzy rundy i kolosalną gamblerkę.
2. Nielimitowana wysokość podbicia – dziś stackujemy się za tyle, ile ma w posiadaniu gracz uboższy – załóżmy, że wsuwa ktoś za tysiąc złotych, a my mamy przed sobą dwa tysiące; możemy względem niego tylko wykonać call. A kiedyś… Kiedyś można było swobodnie taki zakład przebić – wówczas przeciwnik musiał sięgnąć do kieszeni, swojej lub kolegi – po kwit, zegarek lub kluczyki od auta. Po dwukółkę, krowę, gitarę elektryczną czy prawo do swojej kobiety. Wystarczyło trochę alkoholu i w teorii można było zadłużyć się po grób, w praktyce – przegrać życie.
To był właśnie stary, karciany hazard. Odmiana, w która grano, była tylko środkiem do celu. Oszustwo także. Nie trzeba było znaczonych kart i asów z rękawa, by uskuteczniać grę brzydzącą dzisiejszych prosów. Wielu jednak koniecznie chce znaleźć atrakcyjny punkt odniesienia ku temu, by uwypuklić różnice na potrzeby trudnych czasów trefnych ustaw. Ubiera się zatem „Wielkiego Szu” w hazardowe ciuszki, podczas gdy tak naprawdę niewiele tam hazardu – większość bohaterów to zawodowcy, specjalizujący się jednak nie w profesjonalnej grze w karty, a w profesjonalnym oszustwie. Prawdziwy hazard dział się w piwnicach, świetlicach, barach i przedziałach wagonów, rzadko stanowiąc synonim kanciarstwa.
Nadszedł czas na epilog – powrót do teraźniejszości. By uporać się z hazardem w pokerze, państwo poszło na łatwiznę, zabraniając gry, zamiast spróbować poradzić sobie z hazardzistami. Czy amerykańska prohibicja sprawiła, że przestano pić? Oczywiście, że nie, lecz potrzeba było aż czternastu lat, by Roosevelt skusił się na piwko. Czy już po pierwszym łyku został alkoholikiem? Bynajmniej. Z pokerem w Polsce jest bardzo podobnie. To tak, jakby wydłubać komuś oczy łyżką, a w reakcji państwo zamknęłoby wszystkie hurtownie Berghoffa. My bez trudu znaleźlibyśmy sobie nowy przyrząd do dłubania, tak jak hazardzista zaspokaja swój głód inną rozrywką. Cierpieć będą natomiast amatorzy dobrej zupy tak, jak cierpią prawdziwi pokerzyści.
Nie gra definiuje hazardzistę to prawda. Ale gry hazardowej nie definiuje też gracz. Oczywiście gra na giełdzie również jest grą hazardową. Dziwna jest dla mnie jedynie negatywna konotacja słowa hazard nawet wśród, tych którzy lubią zagrać. Wszak gdyby uznać że poker czy giełda nie jest hazardem to żadna logiczna definicja gry hazardowej byłaby niemożliwa do sformułowania.
Welcome back Ace!
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.