FERIE W ZAKOPANEM
Zacznijmy jednak od początku. Ostatnio zapowiadałem swój familijny wyjazd do zimowej stolicy Polski na ferie. Wyjazd z rodziną nie zdarza mi się ostatnio zbyt często, bo ciągle coś jest w kalendarzu pokerowym i ciężko znaleźć jakiś wolny termin na odpoczynek z bliskimi. Tym razem wyjazd zaplanowałem jednak z odpowiednim wyprzedzeniem i choć musiałem zrezygnować z kilku pokerowych wydarzeń to cieszę się, że wspólny wypad w góry doszedł do skutku. Nigdy nie przepadałem za górami, bo łażenie bez sensu pod górę nie jest moim ulubionym hobby, a jak do tego jest zimno, pada śnieg i wieje jak cholera to już w ogóle mam wszystkiego dosyć. Tym razem jednak – o dziwo! – pobyt w Zakopanem bardzo mi się podobał. Pomimo ostrego mrozu przez kilka pierwszych dni pobytu cały czas spędzałem z żoną i córką na świeżym powietrzu. Syn z kolegą przez całe dnie wariował na desce na stoku, a my staraliśmy się nauczyć naszą córkę jeździć na nartach. Szło to różnie, ale początki jak wiadomo zawsze są trudne. Ważne, że zobaczyła co to w ogóle są narty i jak wygląda jazda. Instruktor wynajęty dla córki namawiał co prawda również mnie do nauki, ale się nie skusiłem. Mam 38 lat i nigdy na nartach nie jeździłem, więc nie widzę powodów, by to zmieniać na stare lata. Kondycja już nie ta co kiedyś, wszystko mnie boli, wszędzie mi coś strzyka, lepiej nie ryzykować. Za to po raz pierwszy od mniej więcej 25 lat założyłem na nogi łyżwy! Tragedii nie było, nie zaliczyłem nawet gleby, ale żeby było łatwo to też nie powiem. W każdym razie jakby ktoś pytał to jakieś sporty zimowe zaliczyłem! Przez cały tydzień odbębniliśmy też wszystkie klasyczne wycieczki typowych turystów – Kasprowy, Gubałówka, Krupówki itd. Nie byłem w tych miejscach naprawdę dawno i nawet wjazd kolejką linową był dla mnie całkiem fajną atrakcją.
Oddzielnym tematem wyjazdu do Zakopanego są tamtejsze restauracje. Niech mówią co chcą, ale takiej kuchni jak tam to nie ma nigdzie! Jedzenie takie, że palce lizać, porcje ogromne aż do przesady, a ceny naprawdę umiarkowane i przystępne dla każdego. Jako wielki fan polskiej kuchni urządziłem sobie prawdziwe „wielkie żarcie” i jadłem na potęgę. Waga po naszym powrocie trochę zwariowała i zaczęła mi pokazywać nie widziane przeze mnie dotąd cyferki, ale dałem upust swoim kulinarnym fantazjom i nie żałuję.
Generalnie wyjazd bardzo fajny, zgodnie z planem odpocząłem i naładowałem akumulatory. Poniżej kilka fotek z wyjazdu.
HESOP OSTRAWA – LOS NIE ROZPIESZCZAŁ
Zaraz po powrocie z ferii przepakowałem walizki i udałem się ponownie na południe. Tym razem celem była Ostrawa i weekend pod znakiem Hey Series of Poker. Na czeską ziemię udała się wielka sfora polskich graczy z zamiarem spędzenia kilku dni przy pokerowych stołach. Razem ze mną do samochodu zapakowali się Mario i Pneumokok i ruszyliśmy w trasę. Podróż wydawała się formalnością, a okazało się, że cudem zdążyliśmy na czas. Trasę o długości około 400 km jechaliśmy jakąś koszmarną ilość godzin, bo na mojej „ulubionej” trasie katowickiej było – uwaga!! – aż szesnaście miejsc, w których trwały różnego rodzaju prace, w związku z czym co chwila było jakieś zwężenie jezdni i ruch tamowały olbrzymie korki. „Trwały prace” to również mocno przesadzone słowa, bo przez kilkaset kilometrów to widzieliśmy może z dwóch robotników. Jednym słowem – masakra!! Ale dojechać się jakoś w końcu udało i zameldowaliśmy się w kasynie tuż przed turniejem.
Losowanie stolika było dla mnie raczej dobre. Po swojej prawej stronie miałem obu graczy, których znałem i mogłem się jakoś obawiać – Firesparrow i Wojtas. Reszty graczy nie znałem i już po kilku rozdaniach miałem wyrobioną opinię o większości z nich. Początek miałem katastrofalny. Ze startowego stacka szybko oddałem połowę żetonów, przegrały mi QQ, JJ i TT, na moje dwie pary z flopa ktoś trafił strita. Ogólnie strasznie słabo. Poza tym na moim stole siedział prawdziwy świr, który brał udział w 90% rozdań i za każdym razem popisywał się 3-betami, 4-betami i tego typu mega agresją. Na początku przynosiło mu to jakieś efekty, ale w końcu oczywiście fantazja go poniosła, oddał prawie cały stack na idiotycznym blefie i rurka mu zmiękła. Ja za to zaliczyłem double up trafiając seta trójek na AJ Firesparrowa na flopie J3x. Odbudowany zacząłem grać trochę aktywniej, ale znowu słabo trafiałem flopy. Wreszcie spełniło się marzenie każdego pokerzysty podczas turnieju – dostałem AA! Nie wiem dlaczego, ale gdzie bym nie grał i z kim bym nie grał zawsze na moje podbicie dostaję jakąś chorą ilość sprawdzeń, więc i tym razem dostałem chyba ze 4 calle. Flop 543 w tęczy, zagrałem c-beta za 80% puli i nagle jeden z graczy „przesunął suwaczek” stawiając mnie na all inie. W związku z tym, że był dość agresywny na stole, grał sporą liczbę rąk, a ja i tak nie miałem zamiaru wyrzucać tej ręki na takim flopie to oczywiście sprawdziłem. Pokazał seta czwórek, żaden z moich outów nie spadł i pożegnałem się z Main Eventem HESOP po kilku minutach czwartego levelu.
W sobotę rozpoczął się high roller i również już od pierwszego rozdania dał znać o sobie prześladujący mnie peszek. Pierwsza ręka, podbijam z KQ, dostaję call. Flop Kxx, c-bet i szybki call. Turn to kolejny król, akcja się powtarza – ja biję, rywal sprawdza. Na river spadł jednak walet kompletujący kolor i po moim zagraniu dostałem duży raise i wywaliłem karty. Okazało się, że i tak byłem z tyłu, bo przeciwnik trafił seta na flopie. Początek więc znowu kiepski. Ale z czasem wszystko zaczęło fajnie wyglądać, zgarnąłem kilka dużych pul, powoli budowałem stack, a przeciwnicy pozwalali mi grać. Do czasu… W pewnej chwili dosiadł się do stołu jakiś nabudowany jak wściekły gracz. Był nim TheMakaron, który od początku zaczął rządzić stołem. Powodem tego nie był bynajmniej jakiś jego nieprzeciętny skill, ale to co dostawał w kartach. Nie dość, że co chwila dostawał monstery to flopy trafiał w 100% i odprawiał za barierki kolejnych graczy. Wreszcie przyszła pora i na mnie. TheMakaron podbił preflop, sprawdziłem z 99 i zobaczyliśmy flopa JJ8. Przeciwnik zagrał c-beta, ja przebiłem, na co on postawił mnie na all inie. W myśl zasady „ile razy, do jasnej cholery, on może trafiać tego flopa???” sprawdziłem i zobaczyłem oczywiście AJ. Na turnie spadł mu jeszcze kolejny walet kompletujący karetę i było pozamiatane. Decyzja o sprawdzeniu nie była jednak nieprzemyślana. Formuła turnieju (deepstack, ale bardzo szybkie turbo) nie pozwalała za bardzo na odpuszczanie w tego typu sytuacjach i to na dodatek bardzo agresywnym graczom dysponującym dużym stackiem. Generalnie turniej grało mi się fajnie, choć dość szybko się dla mnie skończył. A TheMakaron bez większych problemów ten event wygrał.
Kolejny dzień i kolejny turniej. Znowu deepstack i znowu turbo, jeszcze szybszy niż high roller. Levele po 15 minut, brak kilku standardowych poziomów blindów, 30k na start. Już od samego początku na stole trafiłem kolejnego świra „made in Poland”. Ja nie wiem, co ci gracze w sobie mają, że za wszelką cenę im gorzej grają tym chcą bardziej pokazać jakie mają wielkie jaja? Naoglądali się chyba gry Dwanów czy innych Isildurów i na turniejach odbija im palma. Do tego kilku czeskich donków spod znaku „oglądam flopa bez względu na cenę z any two”, do kompletu Kądziel i Pneumokok i zaczęła się gra. Nasz rodak chcąc za wszelką cenę zdominować stół robił jedno słabe zagranie za drugim i wyglądał tak jakby podszedł do turnieju na ultra tilcie. Scenariusz się powtórzył, świr na początku się nabudował, zaraz oddał większość stacka po kilku „genialnych” zagraniach i usiadł potem cicho w kącie. Ja za to rozpocząłem wielką wojnę polsko-czeską, bo mnie jeden z miejscowych graczy doprowadzał do szału, a że zapomniałem na chwilę, że nasze języki są dość do siebie podobne to swoją opinię na jego temat wyraziłem werbalnie w rozmowie z Kądzielem. Pepik dostał spazmów, że ktoś może o nim mówić takie złe rzeczy i zaczęło się wielkie naparzanie. Niestety, to ja wyszedłem z tego pojedynku przegrany, bo on nie znał czegoś takiego jak fold i sprawdzał mnie ze wszystkim i do końca za każdą cenę. A co najgorsze – trafiał! W końcu poszliśmy na stacki i moje JJ nie dało rady jego QT, bo postanowił sprawdzić z tym ścierwem 4-beta preflop. Spadła dama, dziękuję, dobranoc! HESOP dla mnie się zakończył. Nie zakończył się jednak dla Maria, który dzielnie walczył w tym samym czasie na stole finałowym. W bukmacherkę się nie bawię, ale wiem kiedy postawić na dobrego konia i miałem z Mariem deala na 10% jego wygranej w Main Evencie, a że mój druh bezczelnie wygrał cały turniej to mój udział w jego dochodach sprawił, że wszystkie straty odrobiłem z nawiązką.
Trzeba przyznać, że cały weekend był perfekcyjnie przygotowany od strony organizacyjnej. Kasyno spisało się na medal, krupierzy prezentowali się naprawdę dobrze, wszystko zaczynało się punktualnie, nie było żadnych większych problemów pomimo prawie 250 osób w grze. Poza tym w wolnych chwilach można było posiedzieć przy barze, poznać nowych ludzi, pogadać ze starymi znajomymi i przeprowadzić milion długich kuluarowych dyskusji przy drineczku. Cały weekend naprawdę był bardzo udany i już teraz bardzo żałuję, że nie będzie mnie na kolejnym HESOPie, ale akurat jego termin pokrywa się z turniejem w Cannes, na który jadę. Jednak wszystkim niezdecydowanym lub niepewnym serdecznie polecam wybranie się na kolejny HESOP, bo to naprawdę bardzo udana impreza pokerowa, a Polacy mogą się czuć tam jak u siebie, bo jest nas w kasynie i tak pięć razy więcej niż miejscowych. Na koniec tematu pozdrawiam Marcina z HeyPoker oraz Nessiego i dziękuję za bardzo fajną noc przy barze pełną ciekawych rozmów! Musimy to szybko powtórzyć!
SŁABO, KIEPSKO, AŻ W KOŃCU…
Po powrocie z Ostrawy regularnie zacząłem grać w After Darku, ale wariancja cały czas była nie po mojej stronie. Odpadałem z kolejnych turniejów na bad beatach, brakowało szczęścia w decydujących momentach, przeciwnicy trafiali swoje dwa czy trzy outy, a ja kończyłem grę dość szybko. Nauczyłem się już jednak (chyba to ciągłe gadanie Górala tak na mnie wpływa), że dziwka nazywana wariancją kiedyś wreszcie musi oddać to, co zabrała (tak chyba tego Góral nie określa, ale sens jest ten sam). Przełamanie nastąpiło w poniedziałek na turnieju z jednym rebuyem i addonem. Muszę od razu zaznaczyć, że z jednym rebuyem to był on z założenia, bo zaraz gracze dogadali się, żeby były możliwe dwa rebuye. I całe szczęście, bo tylko dzięki temu zostałem w grze. Po fazie rebuy miałem w zasadzie stack startowy i nic nie zapowiadało tego, że mogę coś osiągnąć. Jednak najwięcej pracy podczas swojej gry poświęcam ostatnio na swoją głowę (czyli mental game) i daje to naprawdę niezłe efekty. Cały czas powtarzam sobie, że dopóki mam choć jeden żeton to jestem w grze i wszystko może się wydarzyć. Może być ciężko, ale nadal wszystko zależy tylko ode mnie i wszystko jest możliwe. Nawet jeśli przegram rozdanie to najważniejsza jest podjęta przeze mnie decyzja i tylko tym muszę się kierować grając w pokera (to chyba też cytat z Górala). Żarty żartami, ale naprawdę dzięki temu, że chyba w końcu zrozumiałem, że nerwy absolutnie w grze nie pomagają (wręcz przeciwnie!) to potrafię szybko opanować niezdrowe emocje i nawet po paskudnym bad beacie w miarę szybko dochodzę do siebie. Nie znaczy to, że nie jestem zły czy wręcz wściekły po porażce, ale zaraz ciśnienie spada i następuje moment opamiętania. Łapiąc równowagę psychiczną można od nowa podejmować dobre decyzje i kontrolować to, co się dzieje na stole. W poniedziałek było właśnie podobnie – długo nic nie wychodziło, wszystko szło mi pod górkę, przegrywałem wygrane rozdania, ale pomimo wszystko doszedłem najpierw do stołu finałowego, potem do kasy, potem do HU, w którym pomimo przewagi żetonów u przeciwnika poradziłem sobie dość szybko. Fakt, że miałem również dwa rozdania z rzędu wielkiego farta. Gdy zostało nas czterech dostałem pierwsze w turnieju AA i dostałem stack od rywala z KK na ręku. Zaraz potem sprawdziłem all ina shorta z AT, przeciwnik pokazał TT, a na stół lądowały kolejno Q98 J K i wygrałem runner runner starszym stritem. Potem w HU dostałem jeszcze króle na piątki przeciwnika i było po zawodach.
Jednak to i tak było tylko malutkie preludium przed czekającym mnie występem w turnieju deepstackowym w After Darku. Turniej zacząłem organizować już dość dawno i cieszę się, że finalnie na starcie stanęło aż 56 graczy z całej Polski. I to nie byle jakich graczy, bo zagrała naprawdę cała plejada turniejowych wymiataczy. Powtórzę to, co pisałem po moim turnieju urodzinowym – widać, że w Polsce brakuje fajnych imprez pokerowych i dobre turnieje z fajną strukturą są chętnie odwiedzane przez zawodników. Tak było i tym razem. Wylosowałem nawet niezły stół, ale za mną siedzieli Serginho (którego niedługo potem przesadzono) i najgroźniejszy przeciwnik na moim stole Zuber. To właśnie on od początku był najaktywniejszy na moim stole, kontrolował grę, grał świetnie bez showdownów i cały czas gromadził kolejne żetony. Grałem z nim pierwszy raz i jego gra zrobiła na mnie naprawdę dobre wrażenie. Pierwszego dnia mieliśmy zagrać osiem godzinnych leveli, co przy stacku początkowym 30k dawało mnóstwo gry. Mi od początku tradycyjnie nie żarło nic. Raz dostałem QQ i oczywiście od razu spadł as na flopie i musiałem poddać pulę, potem na JJ zarobiłem na waciki i to był koniec dobrych rąk. Dostałem kilka niskich par ani razu nie trafiając seta, drawy nie siadały i cały czas kręciłem się w okolicach 20-25 tysięcy w stacku. Spadłem już nawet do poziomu 15 tysięcy, ale zdołałem się odbudować. Jedni gracze ze stołu odpadali, na ich miejsce siadali jeszcze lepsi i było coraz ciężej. Na przerwę po siódmym poziomie schodziłem mając 25,5 tysiąca i nic nie zapowiadało, że będzie lepiej.
Ale w końcu i dla mnie zaświeciło słoneczko, choć akurat muszę przyznać, że pokerowy „beret” był tym razem ze mną na maxa. Po kilku godzinach oglądania ścierwa w stylu 92 off czy 83 off nagle zobaczyłem AQ. Rywal przede mną podbił, ja uskuteczniłem 3-beta, co on tylko sprawdził. Flop TT8, on zaczekał, więc ja popchnąłem słupek swoich żetonów na środek stołu i dostałem insta call od waletów. Dama spadła jednak już na turnie i zaliczyłem solidnego double upa. Od tego momentu zaczęło się „15 minut, które wstrząsnęło stołem” czyli krótki, ale intensywny rush w moim wykonaniu. Z 88 trafiłem flopa 822 i Matta z A2 na ręku, kilka razy dostałem dobrą rękę i po podbiciu zgarniałem blindy, wygrałem kilka mniejszych pul i nagle okazało się, że mam przed sobą na koniec dnia ponad 72 tysiące! Na dodatek był to jeden z wyższych stacków wśród 34 zawodników, którzy przeszli do dnia drugiego.
Wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że od środy zmagam się z paskudną grypą i czuję się od kilku dni naprawdę fatalnie. Podczas grania w piątek ciągle latałem po kolejne lekarstwa, dokuczała mi gorączka i straszliwie zatkany nos. Miałem problemy z oddychaniem, na zmianę było mi gorąco i zimno, telepało mną na wszystkie strony. Jednym słowem koszmar! W sobotę wstałem z jeszcze gorszym samopoczuciem niż w piątek. Zaaplikowałem sobie solidną dawkę leków, zabrałem w kieszeń pół apteki i pojechałem na turniej. Już na miejscu poczułem się po prostu okropnie i nawet przez głowę przeszła mi myśl o odpuszczeniu gry i powrocie do domu. Tym bardziej, że znowu początek dnia to kolejny spadek do poziomu 35k i słaba gra z mojej strony. Wszystko mnie wkurzało, przeszkadzał mi każdy większy hałas na sali, nie mogłem się skoncentrować. Robiłem jednak co mogłem, żeby grać swoją najlepszą grę i gdy dostałem pierwsze (i zarazem ostatnie) asy w turnieju pomyślałem, że albo teraz albo nigdy. Na moje nieszczęście siedziałem na buttonie i do mnie wyjątkowo wszyscy gracze sfoldowali swoje karty. Zostało mi dwóch graczy na blindach. Podbiłem minimalnym raisem, dostałem call tylko od Matta na big blingdzie. Na flopie pojawiły się K76 (dwa kiery i karo), zagrałem delikatnego c-beta i dostałem call. Na turnie spadła ósemka karo i się zaczęło! Matt leaduje pulę, ja gram monster all in zamykając drogę do taniego drawowania, a przeciwnik sprawdza z 65 w karo! Ma więc trylion outów, żeby mnie wyeliminować z gry, ale na szczęście dla mnie na river spadł blank, zaliczyłem podwojenie, a Matt pożegnał się z turniejem.
Od tej pory grało się już trochę spokojniej, co nie znaczy, że łatwiej. Przykład – jeden z graczy podbija preflop, dostaje call, a ja znajduję AK. Gram solidny, duży raise, na co nagle gracz z blinda – największy murek na stole – sprawdza! Pierwotny agresor wyrzuca karty, ale limper również dokłada. Flop KTx, dwa trefle i nagle zaczynają się prawdziwe fajerwerki! Gracz z blinda gra olbrzymi overbet allin, na dokładkę dostaje call! Ja myślę i myślę i za cholerę nie umiem sobie wyobrazić sytuacji, w której mógłbym być tu gdzieś z przodu. Wywalam więc swoje AK, a przeciwnicy pokazują odpowiednio AK w treflach i QJ w treflach. Turn i river dają dwa blanki i AK zgrania olbrzymią pulę, w której miałbym podział. Ale jak już pisałem wcześniej – decyzja podjęta była dobra i nie miałem do siebie pretensji. Zrzuciłbym tu chyba nawet AA i to bez skrupułów.
Gracze sobie powoli odpadali, a ja cały czas byłem w akcji. Nie chcąc myśleć cały czas o swoim fatalnym samopoczuciu, chorobie, temperaturze i całym tym syfie, który mnie dopadł, zająłem się po prostu grą. Dało to efekt taki, że doszedłem do stołu finałowego i to jako jeden z dwóch czy trzech big stacków. Olbrzymim stackiem mógł pochwalić się Husajn, gracz z Katowic, który od samego początku pokazał kto rządzi stołem. Grał agresywnie, ale rozsądnie, eliminował akcje od shortów, dużo kradł i powiększał cały czas swój i tak wielki stack. Ja tradycyjnie – jak początek to u mnie słabo i bez kart. Raz dostałem jedyne w całym turnieju króle to oczywiście akurat wtedy żaden z shortów nie zdecydował się na zagranie za wszystko i musiałem się zadowolić blindami. W końcu jednak shorty zaczęły po kolei odpadać, jednego z nich – Johnniniusa z Białegostoku, finalistę JD Poker Cup IV – wyeliminowałem sam w starciu AJ v A4 na wojnie blindów. Na bubblu odpadł Wronka i nagle wszedłem do TOP6 i do kasy. Miałem całkiem przyjemny stack około pół miliona przy blindach 4k/8k, więc mogłem zacząć grać swoją grę. Odpadł jeden short, potem w wielkim boju z Husajnem odpadł na piątym miejscu Karelli, zaraz za nim Karpiu i zostało nas trzech. Husajn, ja i Wojtek K., jeden z regularnych, ale początkujących graczy z Warszawy, dla którego dojście w takim turnieju tak wysoko było już i tak szczytem marzeń. Podczas, gdy Wojtek siedział cicho i czekał na rozwój wypadków ja i Husajn rozpoczęliśmy regularną wojnę wystawiając przeciwko sobie wszystko, czym dysponowaliśmy. Zaczęło się od rozdania, w którym podbiłem z AJ i dostałem call od rywala. Na flopie KJ9 zagrałem c-beta i dostałem call. Turn w postaci ósemki przeczekałem, na co Husajn zagrał, a ja to sprawdziłem. Na turnie spadł jakiś blank, ja znowu zaczekałem i Husajn zaatakował dziwnie olbrzymim betem. Strasznie długo myślałem nad callem i już miałem wyrzucić tę rękę, ale analizując grę przeciwnika wyszło mi na to, że równie dobrze może mieć strasznie grubo jak kompletnie nic (lub prawie nic, które biję). W każdym razie sprawdziłem i nadziałem się na dwie pary K8 u przeciwnika. W tym momencie muszę się przyznać, ze lekko stiltowałem, bo pomyślałem, że to już koniec walki o wygraną w tym turnieju. Miałem około 250k, podobnie miał Wojtek, a Husajn siedział mając grubo ponad 1,2 miliona żetonów i zapowiadało się dość cienko. Ale znowu zacząłem układać sobie głowę, uspokoiłem się i los mi za to zapłacił w trzech rozdaniach. Najpierw dostałem AQ i podwoiłem się przeciwko AT Husajna, za chwilę moje dziesiątki utrzymały się w starciu z AK przeciwnika, a na koniec też chyba już lekko wkurzony dwoma dużymi porażkami Husajn sprawdził mojego 4-beta all in preflop z 55. Moje walety nie miały problemów, trafiłem jeszcze fulla i najgroźniejszy przeciwnik w drodze do zwycięstwa został pokonany. W HU starcie nie trwało zbyt długo. Wojtek doświadczenia w takiej grze nie ma w zasadzie żadnego, wykorzystałem każdy jego najmniejszy błąd i zabierałem mu, co tylko się dało. Wreszcie przyszło takie oto rozdanie: przy blindach 5k/10k Wojtek podbił do 20k, a ja tylko sprawdziłem z A3. Jak zobaczyłem flopa A33 to aż nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście i zacząłem się szybko zastanawiać nad tym jak wyciągnąć resztę żetonów od rywala. Zagrał on na flopie c-beta za 30k i tylko sprawdziłem. Turn w postaci czwórki obaj przeczekaliśmy, a po riverze w postaci ósemki wciągnąłem go w krótką rozmowę w stylu „Masz tego asa czy nie masz?” i zagrałem za 55k. Wojtek w odpowiedzi przestawił wszystkie swoje żetony na środek stołu grając all in, a mi nie zostało nic innego jak sprawdzić jego kompletnego blefa z Q6 z moim fullem. After Dark Deepstack Cup zakończył się moim zwycięstwem!!
Do domu wracałem ledwo żywy, ale strasznie szczęśliwy. Naprawdę to zwycięstwo dało mi mnóstwo satysfakcji, bo skład na turnieju był bardzo dobry i wyjść zwycięsko z takiego starcia to olbrzymie osiągnięcie. Przez tylko mój stół przewinęli się przecież tacy gracze jak Zuber, Panam, Rado, Matt, Serginho, Tellur, Karelli i wielu innych dobrych graczy. A przecież to tylko czubek całej góry pokerowych wyjadaczy, którzy pojawili się w ten weekend w After Darku. Jestem naprawdę bardzo zadowolony i dostałem potężnego kopa motywującego do dalszej dobrej gry. A przecież najważniejsze starcia dopiero przede mną. Za tydzień wyjeżdżam na Costa Brava z całą grupą polskich zawodników na Chilipoker Deepstack Open, potem w planach mam wyjazd do Tallina na Betfair Poker Live i znowu na Deepstack Open do Cannes. Mam nadzieję, że tam potwierdzę swoją niezłą dyspozycję, a jeśli nawet nie uda się nic wygrać to zbiorę kolejne cenne doświadczenia.
KILKA CIEKAWOSTEK
W tak zwanym międzyczasie udowodniłem sam sobie, że nawet online umiem czasem coś zagrać i wygrałem turniej MTT w sieci. Nie żaden tam wielki turniej, ale jak dla mnie każde zwycięstwo w turnieju online jest cenne, bo nie gram często i nie mam spektakularnych wyników. Tym razem zagrałem sobie turniej z rebuyami po 7$ na Chili i okazało się, że wśród prawie 150 graczy nie było tego dnia silnego na mnie. Jestem głównie zadowolony z gry na stole finałowym i w samym heads upie, bo naprawdę zagrałem świetną grę w końcówce tego turnieju, a w HU umiałem się podnieść z sytuacji, gdy przeciwnik miał kosmiczną przewagę w stacku (1:7 czy nawet 1:8). I ponownie powtórzę – wszystko to dzięki temu, że cały czas miałem chłodną głowę i nie poddawałem się nawet w sytuacji, gdy wszystko wyglądało już bardzo kiepsko.
Druga ciekawostka dotyczy mojej wizyty w Hiltonie. Nie chodzę tam za często, ale jak już pójdę to zawsze mam coś do opisania. Tym razem nie wygrałem tam turnieju, ale za to byłem świadkiem najbardziej komicznej sytuacji, jaką przyszło mi oglądać przy stole pokerowym. Do rozdawania kart usiadła nowa krupierka, na pierwszy rzut oka było widać, że kompletnie „zielona” w dziedzinie pokera turniejowego. Po szybkim „szkoleniu” dowiedziała się, co to jest button i blindy, pokazaliśmy jej, że od małego blinda musi rozpocząć rozdawanie, a więc dzielne dziewczę wzięło karty w ręce i zaczęło rozdawać karty. W drugą stronę… To już nawet nie jest śmieszne…
Trzecią sprawą jest ciekawa (???) dyskusja pod blogiem MMP. Pytanie rzucane dość często pod tekstami Michała w zasadzie można określić skrócie jako „hit czy kit?”. Nie mi osądzać kto jak pisze, ja zajmuję się tym, żeby mój blog trzymał poziom i tylko to mnie interesuje. Szczerze mówiąc jedyne blogi pokerowych „pisarzy”, których nie znoszę to takie, w których ktoś zawzięcie wkleja milion swoich rozdań, bad beatów i pisze o tym ilu donków gra w sieci nie zajmując się kompletnie niczym innym. Nie czytam też takich, w których aż roi się od błędów ortograficznych czy stylistycznych, bo takiego bełkotu nie znoszę. Ale zawsze za to chętnie czytam komentarze pod każdym blogiem, a właśnie u MMP tych komentarzy wszelkiego sortu i wszelkiej maści nie brakuje. I właśnie o komentarzach w internecie traktuje jeden z ostatnich tekstów mojego brata Bartka , który w kilku zdaniach scharakteryzował sieciowych komentatorów. Poczytajcie i zastanówcie się, do jakiego typu sami należycie!
SPOTKANIE PZP NA MAZOWSZU
Powoli tworzą się struktury Polskiego Związku Pokera w całym kraju, członków cały czas systematycznie przybywa i tworzą się oddziały regionalne. W dniu 25 marca (piątek) odbędzie się również spotkanie Mazowieckiego Oddziału PZP i wybory władz w naszym regionie. Zapraszam wszystkich chętnych i zainteresowanych na to spotkanie, a jeśli nie jesteście jeszcze członkami PZP to namawiam również do wstępowania w szeregi naszego związku, nie tylko na Mazowszu, ale w każdym regionie kraju. W razie czego każdy chętny może pisać do mnie na adres [email protected] – chętnie odpowiem na każde pytanie czy wątpliwość.
Jak ważne jest obecnie działanie PZP widać najlepiej po ostatnich wydarzeniach. Sprawa w sądzie jest w toku, w Sejmie trwa walka z Komisją Finansów Publicznych i Komisją Sportu i Turystyki, rząd chce cenzurować internet i zabronić gry w pokera online, a kolejne debilne pomysły naszych władz są zapewne w drodze. Osobiście uważam, że jednym ze sposobów na walkę o nasze prawa jest zjednoczenie się pod jednym szyldem pokerowej organizacji i nawet jeśli część z Was nie ma zaufania do działań Związku (do czego przecież każdy ma prawo) to przynajmniej dajcie nam szansę na pokazanie tego, co możemy dla nas wszystkich zrobić.
ŻEGNAJ MIPI
Na koniec temat najsmutniejszy ze smutnych. Wiadomość o śmierci naszego kolegi Michała zastała mnie w Ostrawie podczas HESOPa. Jego brat Sejo poinformował nas o tym z samego rana krótkim, ale przerażającym smsem. Naprawdę ciężko było przeczytać taką wiadomość i skupić się na czekającym nas turnieju. W takich tragicznych chwilach takie przyziemne tematy się nie liczą, odchodzą na dalszy plan. Walka, jaką stoczył Mipi z chorobą była dla mnie osobiście czymś wielkim. Jego wewnętrzna siła, wiara i nadzieja na końcowy sukces wszystkich nas na pewno powaliła na kolana. Niech podniesie rękę ten, kto ani razu nie uronił choć jednej łzy czytając o tym z czym zmagał się od wielu miesięcy Michał. Mnie jego historia wzruszyła niejednokrotnie i opowiadałem ją swoim znajomym spoza pokera jako dowód wielkiej odwagi i heroizmu w czasie okropnego nieszczęścia. Mipi nie zasłużył na taki los, ale życie sprawiedliwe nie jest i nigdy nie było. Będzie nam Go niewątpliwie brakowało na pokerowych turniejach w Polsce…
Mam też pomysł na organizację corocznego Memoriału im. Michała Piesiewicza – turnieju, z którego duża część puli trafiałaby na konto rodziny Mipiego. Oczywiście nie zrobię nic bez porozumienia i bez zgody rodziny Michała, ale myślę, że byłoby to piękne uhonorowanie Jego osoby i Jego walki z ciężką chorobą, a nie wierzę w to, że również gracze, którzy tak wspaniale wspierali Michała podczas jego choroby nie chcieliby w jakiś sposób złożyć Mu hołdu. A jak inaczej my, pokerzyści możemy złożyć hołd jednemu z naszych kolegów, jeśli nie przy zielonym stoliku, przy którym tak często siadał również Mipi?
Całej rodzinie składam moje najszczersze kondolencje.
Żegnaj Michał, na zawsze pozostaniesz w naszej pamięci…
Mam nadzieję, że ten odcinek bloga nie był o bzdetach… 🙂
przynajmniej Jacku umiesz pisać o bzdetach i można to czytać 😀 – blog nie wygląda jakbyś chciał powiedzieć o wszystkim, nie mając o tym pojęcia, a później jednak się zdecydował, że nie chciałeś nic powiedzieć, ale trzeba dokończyć… bo takie wrażenie odniosłem u MMP – “trzeba napisać bloga, ale o czym? walniemy trochę o tym, później o tym…eeee to dobry pomysł, no dobra napiszemy… a może jednak nie?”
Ooooo!! Właśnie!! 🙂
sportowym wydarzeniem marca była wygrana JD w After Darku 😉
No przepraszam, ale w pokerze działo sie tyle, że nie zmieściłem wszystkich tematów 🙂 Potem by mi pisano jak pod blogiem MMP, że to blog pokerowy i co ja za bzdety wypisuję 🙂
Jack – nic nie ma o sporcie. A tyle się działo ostatnio. Małysz, Kowalczyk i wiele innych ciekawych wydarzeń sportowych.
Ostatnio oglądałem nawet sporo… “Faster” z Rockiem, dobre kino akcji, typowa komercja, ale ja lubię Rocka i fajnie sie go ogląda. Świetny “The Fighter” w doborowej obsadzie. Nietypowy, ale również dobry “Hereafter”. Podobał mi sie też “Next Three Days” z Russelem Crowe. Z lżejszych filmów “Morning Glory”. A dla kibiców piłkarskich polecam gorąco “Damned United”!
JD cos zaniedbales ostatnio wątek kinowy, jakies propozycje na wiosenne wieczory?
Poza tym jeździć po nim można pod jego blogiem, nie trzeba zaśmiecać mojego…
OMG:) zejdźcie już z tego MMP :D:D nie będziemy mu chyba przez całe życie dupy truć za to, że nie umie pisać, nie każdy ma talent do wszystkiego:)
ja na przykład mam do wkurzania wszystkich na około ^^
http://memegenerator.net/Y-U-NO/ImageMacro/6498021/MMP-Y-U-NO-GTFO
@MMP1980:
“I to ja jestem grafomanem…”.
Grafoman i dyslektyk nie są synonimami.
Zazwyczaj rebuye gra około 25-30 osób gra, w środy trochę więcej na freezoucie.
Ile średnio osób grywa te rebuye i freezouty w AD?
JD a co z Waszym zakladem z Pawciem? ani widu ani slychu…
Również pozdrawiam i “graj tak dalej”! Do zobaczyska :)………..tylko pisz trochę częściej…. 🙂
aha – “na bieŻąco”
MMPNo widocznie w tym temacie akurat nie jestem – właśnie nadrabiam zaległości.
lol MPP na bierzaco jestes…
Głośna sprawa od kilku dni. Wpisał się do księgi w ambasadzie japońskiej i ktoś pstryknął fotkę…
I to ja jestem grafomanem…Dżeku, tu też napiszę GRATULACJE, bo nie prędko będzie taka okazja :)@Q1984 – faktycznie tak napisał? Skąd to wiesz?
eee tam,pisze się barabola lub bulwa :Pgeneralnie co za roznica skoro prezydent RP pisze bulu i nadzieji LOL w ksiedze kondolencyjnej 🙁
Pyry chyba…
@Zakopanem/Zakopanym – obie formy są poprawne, to zależy od etymologii języka w danym rejonie kraju…
to tak jakby się kłócić czy piszemy ziemniaki, pyry, kartofle
miło się czyta 🙂 gratuluje dobrego bloga 🙂
@Góral – nie obraź się, ale z polskiego to ja dość dobry w szkole byłem i znam poprawne formy :)@ramzi – akurat nie piłem do Ciebie z tym blogiem brata, to była raczej to “luźna wrzutka” :)@HTAndrzej5 – tak naprawdę to rozdanie z Toba było prezłomowe pierwszego dnia, a to z Mattem drugiego dnia. W obu zaliczyłem double up i zaczęło być potem “z górki”. GG!
a propo blogu Twojego brata chciałbym nieśmiało zauważyć że obydwie formy są poprawne, chociaż niektórzy językoznawcy uważają że forma tylko przez “ch” to niektóre słowniki jezyka polskiego przywołują obie formy jako poprawne. coś o tym wiem gdyż kiedyś dużo grałem w scrabble. jeżeli chodzi chodzi o twój blog to z każdym wpisem coraz lepszy – ubawiłem się na maksa relacją z Hesop
Przypomniałeś mi, że ja muszę dokończyć swój blog. Dziwię się, że nie wspomniałeś, jak to przyczyniłeś się do ostatecznego zwycięstwa Mario w HU! Bo ja już widziałem, jak … Mario gratulowała swojemu przeciwnikowi I miejsca 😉
Gratulacje za After Dark. Ja ciągle czekam.
B. dobry blog ! 😉 Graty za wygrane 😉
Z tą wygraną Makarona “bez większych problemów” to bym się nie zgodził 😉
Na FT był 2 razy na wylocie z gorszą ręką, no ale tego to już nie widziałeś 🙂
Gratulacje z okazji wygranej w AD, dużo punktów do klasyfikacji miesięcznej ;d,
Tak, w Zakopanym i we Włoszech koło Warszawy 😉
Mówi się też w Częstejchowie i Bielsku-Białym 😉
@Goralhttp://so.pwn.pl/lista.php?co=ZakopaneŹródło chyba wiarygodne 😀
no to widzę, że przyżarło od momentu jak mnie z tym AQ bezczelnie wywaliłeś 😀
szkoda, bo bym na średni wskoczył i na drugi dzień może już bym wyspany przyjechał i takich głupot nie robił jak pierwszego dnia 😛
w każdym razie graty wygranej, w costa bravie albo cannes się odwdzięczę ;)póki co nie bardzo kojarzę nicki z twarzami, czy Zuber to koleś siedzący 2 miejsca po Twojej lewej? jego gra jakoś najbardziej w pamięci mi zapadła
dobry blog, a ostatni akapit w dobrym guście i tonie, nie to co niektóre mmp i inne takie…
🙂 jeśli dedykujesz mi blog Twojego brata, to proszę bardzo, nie obrażam się ani nic, bo nie znajduję tam ani % pasującego do mnie 🙂
Dalszych sukcesów, pozdro ^^
Pisze sie Zakopanym Osiolku! 🙂 Juz o tym byla dyskusja 😀
Czemu ta osoba prowadzi blog? Przeciez skillem nie odstaje od setek przecietnych polskich pokerzystow ? Z tego wynika ze kazdy slaby pokerzysta moze prowadzic blog w serisie Pokertexas? To moze i ja sprobuje 🙂
Już, już zmienione.Zapomniałem zmienić tego szczególiku 😀
Też zauważyłem, jakaś wymiana osobowości może nastąpiła, albo twarzy, jak w Face Off 🙂
Autor: Piotr Majewski ??????
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.