Cześć,
Właśnie mijają dwa tygodnie od mojego powrotu z Malty. Trochę żałuję, że dopiero teraz udało mi się zabrać za pisanie bloga, bo wspomnienia nie są już tak wyraźne, ale akurat gdy zaczynałem wracać do jakiejś harmonii po emocjonalnym rollercoasterze ostatnich dwóch miesięcy to ciało postanowiło zabrać to co umysł pożyczył i na kilka dni rozłożyło mnie jakieś choróbsko. Ale już jestem – zrelaksowany i gotowy żeby podzielić się z Wami moimi ostatnimi przeżyciami.
Już jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że to nie pieniądze są dla mnie motywacją w pokerze. Jako dziecko chciałem być świetnym piłkarzem, ale pod koniec drugiej klasy gimnazjum, po siedmiu latach trenowania, uświadomiłem sobie fakt, że w klubie w którym grałem jest mnóstwo chłopaków mających większy talent, a mając przy tym świadomość że mało kto ma szanse osiągnąć sukces w tej branży, zrozumiałem że to pewnie nie będę ja. W trzeciej gimnazjum wkręciłem się w szachy i miałem całkiem niezłą serię drugich i trzecich miejsc w lokalnych turniejach. Jednak do dziś pamiętam moment w którym zobaczyłem swoją przyszłość jeśli bym chciał poświęcić się tej grze, a był to moment w którym mega zdolny dziewięciolatek z mojej szkółki w końcu pokonał kilkukrotnie naszego nauczyciela, doprowadzając go przy tym do szewskiej pasji. Sytuacja była nawet bardziej absurdalna bo wyglądało na to, że dzieciak nieświadomie rujnuje temu panu życie podśpiewując sobie przy tym piosenkę z bajki Pat i kot. Byłem pewien że nie chcę skończyć jak ten pan :).
W drugiej klasie liceum pojawił się poker i się zakochałem. Z perspektywy czasu myślę, że głównie dlatego, że znalazłem grę w której nagle to ja byłem tym dziewięciolatkiem i absolutnie nic nie stało na przeszkodzie, żebym mógł osiągnąć wymarzony sukces. Wszystko układało się pięknie. Na studiach chodziłem na turnieje do Hiltona. Nie dość, że najmłodszy ze wszystkich, to jeszcze zawsze z dziecinną buźką. To tam krupierki zaczęły mówić na mnie Loczek i tak się przyjęło. Wygrywałem jeden turniej za drugim, zostałem graczem roku w 2008. W tym roku rozegrałem 119 turniejów o łącznym wpisowym 23000, a scashowałem 48000 + 6600 za wszystkie rankingi na które była odprowadzana część puli. Do dzisiaj mam zeszyt w którym wszystko zapisywałem. Łącznie dawało mi to 136% roi, w turniejach w których średnio grało koło 30-40 osób (czasem 6, a czasem było nawet z 90). Pięknie, ale nawet nie była to średnia krajowa i z tego względu jeszcze na rok przed ustawą hazardową zdecydowałem się przenieść do miejsca którego imienia nie wolno wymawiać ;).
Kilka dni temu, gdy leżałem chory i postanowiłem że po prostu sobie odpocznę, wziąłem z półki zakurzoną książkę Barrego Greensteina „Ace on the river” (nie wiem czy to jasne dla wszystkich, ale od niej wziął się tytuł mojego bloga :).
Była to jedna z pierwszych pokerowych książek które przeczytałem i jedna z tych które rozbudziły we mnie pasję i poczucie że znalazłem to czemu się chcę poświęcić. Jej magia nie zniknęła, albo może po prostu znalazła mnie w tym samym punkcie w którym byłem te 10 lat temu i dlatego po nią sięgnąłem. W każdym razie z przyjemnością przeczytałem ją jeszcze raz i na pewno nie straciła nic na aktualności, bo też jako jedna z niewielu książek nie porusza w ogóle aspektu strategii pokerowej, a jedynie „filozofię” zawodowego pokerzysty. Zdecydowanie polecam przeczytać ją każdemu zawodowemu pokerzyście i każdemu kto w ogóle o tym myśli, a dzisiaj podzielę się dwoma fragmentami:
„Poker is more than a game where one set of cards is compared to another with the better hand winning. It is a game of personalities. Unless you know yourself better then anyone else does, you will be at disadvantage”
i punkt który dotyczył ważnych cech zawodowego pokerzysty. Tu o motywacji:
„Motivated. You may need to convince yourself that you must win. It is easy to get lazy when you have no immediate money pressure. There are players who splash around in side games, but play tournaments very well. They are more motivated by glory then money. Some high-stakes players don't take tournaments very seriously because, if they get knocked out, they can make more money in the side games”
Dokładnie tak wyglądało ostatnie 8 lat mojej kariery pokerowej. Nigdy nie zbankrutowałem, choć zawsze grałem z takim bankroll menagementem, że aż głupio byłoby mi się przyznać:). Gdy miałem sporo pieniędzy, to nie umiałem się wystarczająco zmotywować, żeby grać więcej w tą wyczerpująco emocjonalną grę. Teraz to rozumiem, bo jedyne co mogłem zyskać to więcej pieniędzy, które i tak miałem, a wiedziałem, że jak będę potrzebował to je zarobię. Wielu znajomych widząc moje wyniki dziwiło się, że nie gram wyżej. Ale wyższe stawki oznaczają większe swingi i większy stres podczas pracy, a znowu jedyne co mogłem zyskać to większe pieniądze. Nie mając jednak pełnej świadomości tego co mnie przyciągnęło do pokera zmagałem się z tym wszystkim przez lata, po raz kolejny próbując wchodzić na wyższe stawki i po raz kolejny po początkowych sukcesach wypalałem się i znowu wracałem w to samo miejsce. A miejsce stworzyłem sobie nienajgorsze, bo 8bb/100 na pl50, kiedy grałem cashówki, czy 119% roi w turniejach omahy hi i 150% roi w turniejach omahy hi/lo gwarantowało mi bardzo małe swingi. Spodziewaliście się, że w ogóle można mieć takie roi? Żeby bardziej namieszać dodam, że w klasycznego, oczernianego przez początkujących holdemowców dobierańca po 700 turniejach ze średnim fieldem (80 osób) miałem 161% roi (piękna gra btw)
Mając świadomość, że coś tu jest nie tak poszedłem do psychologa sportu i przez rok wspierany różnymi sposobami zaszedłem tak daleko jak nigdy, ale byłem jak nurek z genialną aparaturą do nurkowania, co niestety ryby ze mnie nie zrobiło i w którymś momencie musiałem wyjść na powierzchnie. Stało się to baaardzo szybko i choroba dekompresyjna murowana. Mimo wszystko bardzo sobie cenię tę współpracę, bo o ile nie udało mi się w jej trakcie przewartościować wszystkiego ( co było potrzebne w moim przypadku), o tyle wskoczyłem na wyższy poziom profesjonalizmu i mam to w sobie do dziś.
A dlaczego do tego wszystkiego wracam? Właściwie jak usiadłem to myślałem, że napiszę blog o Ept Malta, a tu nagle wychodzi co innego. Wydaje mi się, że w szczęśliwym życiu chodzi właśnie o to, żeby być bardzo świadomym siebie. Tego co nas kręci i czego nie lubimy. Jakoś tak wyszło, że na Malcie nie zrobiłem ani jednego zdjęcia. Może i miałem jakieś drobne przygody, ale razem z polskimi pokerzystami, a historia pokazała mi, że nawet jak się nie podaje kto i co, to później i tak za dużo osób wie o kogo chodzi ;), a na pewno nie chciałbym nigdy być traktowany jak koleś co to siedzi z notesem i bezwiednie opisuje wszystko na blogu. I może właśnie dlatego tyle trwało zanim się zabrałem za tego bloga, bo po prostu wiedziałem, że nie mam nic ciekawego do napisania o Malcie :).
Wracając jednak po tej małej dygresji do tego co mnie teraz ciekawi to fakt, że po olbrzymiej (dla mnie oczywiście) wygranej w Berlinie, po trzech godzinach snu usiadłem następnego dnia do turnieju deepfreeze za 300 euro i pomimo tego że prawie usypiałem, to grałem naprawdę nieźle. Jak ktokolwiek się dowiadywał, że to ja wczoraj wygrałem 40tys euro to się dziwił, że chce mi się siedzieć w turnieju za 300 euro. A jak się zastanowię to jedyną motywacją było to, że uznałem że po tym pierwszym miejscu w Oktoberfeście mam duże szanse na ranking generalny festiwalu i fajnie byłoby go wygrać :).
Po zakończeniu festiwalu nie było podsumowania, ale spodziewałem się, że mogę mieć za mało punktów, więc pomyślałem, że powalczę o klasyfikację generalną wszystkich WSOP circuit, gdzie top 50 dostaje wejściówkę do finału o wartości 10k usd. Od razu po powrocie zabukowałem Paryż i próbowałem później ogarnąć rozvadov. Gdzieś w międzyczasie przeczytałem, że tak czy inaczej festiwale WSOP circuit poza USA nie zaliczają się do klasyfikacji generalnej. Szybkie przewartościownie… ok to jeśli nie jade do Rozvadova to który festiwal jest najwcześniej… Hendon mob… kalendarz… turnieje omahy … turnieje omahy hi/lo… Malta?, ale to już za tydzień to pewnie bilety drogie. Nie były aż tak, więc od razu to ogarnąłem. I znowu wygrałem.
Oczywiście jest w tym mnóstwo farta, ale te wygrane są zupełnie nieistotne w tym co chciałem przekazać. Istotne jest to, że gdy znalazłem się w miejscu dopasowanym do mnie to POMIMO tych wygranych mam motywację do gry, gdzie w przeszłości właśnie w takich momentach się zatrzymywałem. Oczywiście nie mam pewności, czy to tylko moja nadzieja, a tak naprawdę z jeszcze innych powodów nie mogłem się zaangażować w pokera. Na wszelki wypadek teraz też się odrobinę uziemiłem, bo od razu po powrocie z Berlina zapisałem się na operację krzywej przegrody nosowej, do której zabierałem się już od 5 lat. Podobno znacząco powinno poprawić to mój komfort życia, a do tego ogarniam też lingwalny aparat na zęby, który lada dzień będą mi zakładać, a obie te rzeczy są dosyć kosztowne ale niezbędne, gdybym chciał na poważnie zająć się aktorstwem (w przypadku przegrody chodzi o barwę i moc głosu). Jestem jednak pewien, że jeśli nadal nie rozwiązałem swoich problemów, to zajmie mi to trochę więcej czasu, ale mimo wszystko wrócę znowu do punktu wyjścia, a przynajmniej będę miał ogarniętą przegrodę i proste zęby
Wczoraj podjąłem decyzję, że zamierzam grać wyłącznie turnieje na żywo i tylko trzy razy do roku ( w styczniu, maju i wrześniu 😉 wchodzić do ciemnej jaskini. Ze względu na operację, aparat na zęby i święta, w tym roku zagram tylko dwa festiwale. Paryż za tydzien i praga w połowie grudnia. Od stycznia planuje trzy-cztery wyjazdy w miesiącu, więc będzie ciekawie. Niestety nawet przy moim obecnie powiększonym bankrollu będzie to wielkim wyzwaniem. Zwłaszcza, że w dalszym ciągu chodzę na wspomnianą we wcześniejszych wpisach terapię grupową i jeszcze z pół roku, może rok to się nie zmieni i dlatego w każdy czwartek zamierzam być w Warszawie :). Wydatki związane z podróżowaniem na turnieje są bardzo duże, ale po wstępnych wyliczeniach powinno to się składać. Będę jednak musiał grać też trochę droższych turniejów (1-2k euro), więc jeśli na początku złapię bad runa to będzie lipton :). Jeśli jednak mam wszystko przegrać, to wolę zrobić to robiąc to co lubię i przynajmniej raz spróbować tego o czym od początku pokerowej kariery marzyłem, a mam nadzieję, że doświadczenie w moich odmianach, które zdobyłem przez tyle lat w połączeniu z dodatkową przewagą jaką mam w grach na żywo sprawi, że w czerwcu zdobędę pierwszą Polską bransoletkę WSOP. A jeśli się storbię to zajmę się czymś innym, spokojniejszym, ale przynajmniej ze świadomością, że spróbowałem wszystkiego.
A na zakończenie wrzucę piosenkę, której ostatnio słucham cały czas i jakoś w ogóle mi się nie nudzi.
I'm dangerous man with some money in my pocket. hehe 🙂
Good luck!
Aż niewierze że udało mi się zalogować po trzech latach nieobecności, jednak hasło gdzieś z tyłu głowy zostało. GRATULACJE LOCZEK. Fajnie że wróciłeś do bloga „w tym smutnym jak…(cytat ze znanego polskiego filmu)
Do sedna bo przecież nie zalogowałem się żeby pisać te farmazony.
Bransoletka WSOPa zdobędziesz ją! bądź tylko wytrwały! „I’ll Show You How Great I Am !!!
Doceniam, bo tez niezbyt czesto sie tu loguje . Dzieki za mile slowa i moze sie uda!
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.