Barry Greenstein wybrał się na Bahamy, by – jak co roku – wziąć udział w rozgrywanym tam festiwalu PokerStars Caribbean Adventure (PCA). W międzyczasie udzielił wywiadu, w którym opowiada m.in. o pokerowych podróżach, działalności charytatywnej czy swojego zamiłowania do… gier na wirtualne pieniądze.
Wyprawa na Bahamy zakończyła się dla 63-letniego Barry'ego Greensteina umiarkowanym sukcesem. Amerykanin zajął 47. miejsce w Main Evencie i zarobił 22.020$.
To już nie to samo, co kiedyś…
– Który to już Twój raz na festiwalu PCA?
– Od momentu powstania PCA (w 2004 roku – przyp.red.), jestem tutaj co roku. Nie podróżuję jednak zbyt często na pokerowe turnieje. Przede wszystkim uczestniczę w World Series of Poker, PCA oraz – jako że mieszkam w Los Angeles – w eventach w kasynie Commerce i Bicycle Club. Niezłe turnieje wystartują również niebawem w Gardens, gdzie grywam cashówki.
– Jak porównałbyś PCA do innych festiwali, w których brałeś udział?
– PCA to drugi największy festiwal, zaraz po World Series of Poker. WSOP jest konwentem wszystkich pokerzystów, natomiast PCA – konwentem graczy online. Ale to już nie to samo, co jeszcze kilka lat temu. Kiedyś był to niesamowity, po sufit wypełniony graczami festiwal, ale po delegalizacji pokera online w Stanach Zjednoczonych – czyli największym rynku na świecie, w dodatku najbliższym Bahamom – PCA zostało obcięte o połowę.
– Dlaczego tak rzadko widujemy Cię w turniejach rozgrywanych w Europie?
– Cóż, niegdyś regularnie grywałem w Main Evencie EPT w Monte Carlo, a do tego dobierałem sobie również jeszcze jeden europejski event. Jeździłem ze swoją partnerką do miejsc typu Paryż czy Londyn. Kiedy ją poznałem, powiedziała mi, że uwielbia podróżować. Więc to właśnie robiliśmy – odbywaliśmy pokerowe podróże na drugi koniec świata. A potem znowu. I znowu. W końcu stwierdziła jednak: „OK, lubię podróże, ale proszę, czy możemy pojechać w inne miejsca?”.
Skończyło się na tym, że podróżuję samemu. I nie lubię tego robić. Gram w pokera, potem idę do hotelu – to bardzo nudne. W przyszłości być może pojedziemy na wycieczkę do Chin czy w inne podobne miejsce. Ale to musi być coś zupełnie nowego.
Wciąż powtarzam młodszym graczom: nie podróżujcie w dalekie miejsca tylko po to, by grać w pokera. Zróbcie sobie również wakacje. Festiwale odbywają się w najpiękniejszych, najciekawszych miastach na świecie. Wykorzystajcie to!
To świetny sposób na zminimalizowanie presji. Kiedy podróżujesz na jakiś turniej, często jest to sytuacja z rodzaju „wszystko albo nic”. Jeśli szybko odpadniesz, czujesz się jak kretyn – pojechałeś gdzieś, żeby stracić mnóstwo pieniędzy. Ale jeśli owa podróz będzie celem samym w sobie, łapiesz zupełnie inną perspektywę.
Robin Hood pokera
– Dzięki swojej działalności charytatywnej, często nazywany jesteś Robin Hoodem pokera. Jak się na to zapatrujesz?
– Fakt, ludzie często chwalą mnie za działalność charytatywną, ale myślę, że nie do końca na to zasługuję. Pokerzyści jako tacy są bardzo hojni. Taka jest natura tego, co robimy. Jasne, walczymy o pieniądze, a ludzie sądzą, że bardzo nam na nich zależy. Ale zazwyczaj jest dokładnie odwrotnie. Jeśli blefując, wrzucasz na środek stołu wszystkie swoje pieniądze, to znaczy, że ich utrata w ogóle cię nie przeraża.
Jeszcze zanim zostałem graczem wysokich stawek, marzyłem o tym, by zrobić coś dobrego z ewentualnymi wygranymi. Ale bynajmniej nie byłem w tym odosobniony. Ludzie, z którymi grałem, zawsze chętnie dzielili się swoimi pieniędzmi. Pomagali innym wyjść z trudnych sytuacji, udzielali pożyczek. Gdy ktoś zmarł, pokrywali koszty pogrzebu. Dawali największe napiwki.
Jeśli chodzi o mnie – po prostu zrobiłem z tego rzecz publiczną. Ale nie zamierzałem zgrywać bohatera. Chciałem za to przyciągnąć nowych graczy – żeby i oni poświęcili procent czy dwa swoich wygranych i zrobili z tymi pieniędzmi coś dobrego. Moim celem było zostanie kimś w rodzaju katalizatora i mam nadzieję, że to mi się udało.
Mistrz gier na wirtualne pieniądze
– Często można Cię zobaczyć przy stołach na wirtualne pieniądze. Skąd to nietypowe zamiłowanie?
– Za każdym razem, gdy biorę udział w grach na wirtualne pieniądze – które uwielbiam! – ktoś pyta na czacie: „Co Ty tutaj robisz?!”. Zwykle żartuję w takich sytuacjach, że skończyły mi się prawdziwe pieniądze, muszę zatem ćwiczyć na tych wirtualnych.
Mieszkam w Stanach Zjednoczonych, więc nie mogę grać online na prawdziwe pieniądze. A reprezentuję przecież PokerStars. Nie znam dokładnych liczb, ale jestem przekonany, że PokerStars zarabia na wirtualnych pieniądzach miliony dolarów.
Ludzie biorą te gry na poważnie. Rozmowy na czacie wyglądają tak samo, jak przy stołach na prawdziwe pieniądze. Gracze się irytują, opowiadają o swoich bad beatach. Piszą, że gra jest ustawiona, a ja wygrywam tylko dlatego, że reprezentuję PokerStars. Po prostu chcą zwyciężyć – tak samo jak w grach na prawdziwe dolary.
„Dlaczego gram na wirtualne pieniądze, skoro mogę grać o miliony dolarów?!” – pytają ludzie. Myślą, że nie biorę tych gier na poważnie. To nieprawda. Wydaje mi się nawet, że mogę być jednym z najbardziej utytułowanych pokerzystów świata w turniejch na wirtualne pieniądze! Kilka razy wygrałem Main Event, kolejnych kilka razy byłem drugi czy dochodziłem do stołu finałowego. Jestem pokerzystą z wysokich stawek, który mierzy się z graczami na poziomie turniejów za pięć dolarów – dlatego mam pewną przewagę.
– Czy doświadczenie z gier na wirtualne pieniądze może być później przydatne w turniejach z ogromną pulą graczy?
– Jak najbardziej. Bardzo rzadko uczestniczę w grach No-Limit Hold’em, wolę gry mieszane. Oprócz WSOP i PCA, w NLHE grywam jedynie w turniejach na wirtualne pieniądze. Tego lata miałem na WSOP kilka deep runów i jestem przekonany, że pomogło właśnie moje doświadczenie z gier na wirtualne pieniądze. Wbrew pozorom, one mogą być bardzo pomocne!