Chau Tu Giang od zawsze ograniczał swoje występy turniejowe do obszaru Stanów Zjednoczonych, a właściwie do World Series of Poker. Jeśli już wyściubiał nos za ocean – dobijał do Macau, by tam grać o grube miliony HDK. Medialność nigdy nie była jego mocną stroną. Gra w karty – jak najbardziej. Przez ponad dwie dekady był niczym najlepsi bejsboliści – w Europie nieznany, w Stanach niemal drukowany na znaczkach. Do czasu.
The Rise
Chau urodził się w 1955 roku w Wietnamie. Pod koniec lat siedemdziesiątych, tak jak wielu rodaków, wyemigrował do Stanów. Tam parał się licznymi zajęciami, zarabiając niewiele. Gdy zatrudnił się jako kucharz w Colorado, w przerwach pomiędzy nadziewaniem sajgonek i myciem woków dawał się namówić na pokerowe gierki. Szybko zdał sobie sprawę, że lepiej od obierania idzie mu dobieranie, wobec czego postanowił zrzucić fartuch i ruszyć na podbój Vegas.
Giang szybko zaznaczył swoją obecność w stolicy hazardu, wykazując się wyjątkową wszechstronnością. W pierwszym roku kariery profesjonalisty zarobił podobno sto tysięcy zielonych. Dziś kwota nie rzuca na kolana, w owym czasie jednak była astronomiczna. Chau zasiadał do Studa, Lowballa i Texas Hold'em, jednak największą mocą dysponował w Omahę Hi/Lo. W szybkim czasie znalazł się przy najcięższych stołach, krzyżując karciane rękawice z Bobbym Baldwinem, Stu Ungarem, Doylem Brunsonem i Johnnym Mossem. Potrafił dominować z taką regularnością, iż po pokerowych salach zaczęły krążyć plotki, że korzysta z tajników magii voodoo.
Wiele monstrualnych potów musiało zostać przesuniętych w jego stronę przy stolikach cash, zanim Chau zdecydował się na grę w turniejach. Podczas World Series of Poker w 1993 roku jako runner-up zakończył event Pot-Limit Hold'em, przegrywając jedynie z Johnem Bonettim. Trzy dni później zdobył swą pierwszą bransoletkę za triumf w turnieju 1.500$ Limit Ace-to-Five Draw. W 1998 roku dorzucił do kolekcji drugie cacko WSOP, dzięki wygranej w swej koronnej, splitowej omaszce. Trzeci sukces w mistrzowskiej serii odniósł w 2004 roku.
Chau Giang ograniczał swe turniejowe występy jedynie do największych serii organizowanych na terytorium USA. W 2005 roku zajął drugie miejsce podczas The Sixth Annual Jack Binion World Poker Open, zarabiając rekordowe w jego turniejowej karierze 773.448$. Giang był jednym z głównych strzelców Korporacji, która na przestrzeni lat 2001-2006 grupowała szereg pokerowych profesjonalistów, pragnących oskubać z grubych milionów bankiera Andy'ego Beala. Gry FL Hold'em sięgały wówczas stawek 100.000$/200.000$, przy 20 mln dolarów na stole.
W książce „Deal me in” Giang powiedział: „Poker jest grą skilla z elementami szczęścia, a nie grą szczęścia z elementami skilla”. Ta pozycja musiała umknąć uwadze polskiego Ministerstwa Finansów. Unikanie rozgłosu i okazjonalne tylko uczestnictwo w najbardziej medialnych turniejach nie przysparzało mu popularności, wobec czego dla wielu pozostawał anonimowy. Barry Greenstein uważał, że gdyby Giang częściej trafiał w obiektywy kamer, byłby jeszcze niedawno bez wątpienia uznawany za jednego z pięciu najlepszych pokerzystów na świecie. Wśród czołowych profesjonalistów cieszył się bowiem niesamowitym poważaniem. Kluczowy jest tu czas przeszły.
The Fall
Todd Brunson zna się z Giangiem od dziesiątek lat, podobnie jak jego ojciec i odwieczni regularsi niszowych rozgrywek WSOP. Gdy w 2014 roku znany z kontrowersyjnych poglądów i specyficznego poczucia humoru Todd poinformował za pośrednictwem Twittera: “Gość z którym gram 4k-8k każdego dnia został właśnie przyłapany na kradzieży 800$…”, a potem zaczął sypać detalami – w społeczności zawrzało. Nagle Chau Giang z sympatycznego i zabawnego (chociaż niekiedy wybuchowego) zawodnika przeistoczył się w zwykłego złodzieja. High stakes pro połasił się na 800 dolców? Szybko powróciła hazardowa przeszłość Chau i stare oskarżenia o degenerację przy stolikach do gry w kości. Giang był nikim.
Po kilku miesiącach Todd zdobył się na przeprosiny. „Zwyciężyła” bowiem wersja, w której kradzież była zwykłym żartem dwóch kumpli – przed wyjściem do toalety zawodnik imieniem Shun miał „zwinąć” Chau 400$, a ten w odwecie zabrał rywalowi dwa razy więcej. Z krótkiego stacka, co w ogóle dyskredytowało Chau jako ewentualnego wyrachowanego złodzieja. Można dywagować, czy takie zachowanie jest etyczne i przystoi zawodowym graczom, ale koniec końców okrutnie ciężki topór oskarżeń o zwykłą kradzież został zdjęty znad kariery Chau Gianga.
Polecam wam jednak znakomity film Thomasa Vinterberga „Polowanie” ze świetnym Madsem Mikklesenem w roli głównej i finałową scenę tegoż dzieła. Oto bowiem wokół Chau pozostała nieciekawa aura, gorzki zapach nieufności. Dziś zniknął całkowicie z medialnych radarów, nie pojawia się na WSOP i przystankach WPT. Nikt nie pamięta opinii Greensteina, nikt nie szanuje trzech bransoletek, setek godzin w „The Big Game” i „Bobby’s Room” i solidnej renomy jednego z najlepszych. Dziś na hasło „Chau Giang” przypomina się skłonności do gamblingu i pokrętne tłumaczenia sytuacji sprzed niemal czterech lat. Bardziej niż o przedszkolnej impulsywności Brunsona juniora mówi się o tym, jak bezwartościowym partnerem zawodowym musiał być dla Todda Chau, skoro ten złamał jego reputację jak zapałkę, w jednej chwili rozwijając sieć oskarżeń.
Cała historia pod wieloma względami może stanowić doskonałą przestrogę. Smutne jest jednak to, że nie będzie już nam raczej dane zobaczyć Chau w akcji przy okazji jakiejś relacji. A zdecydowanie pozwalał się zapamiętać.