Ace is back. Być może przydałby się jakiś dłuższy wstępniak, ale jeśli spośród wszystkich czytujących mnie przed laty w środowisku pozostało choćby „pokerowe pięć procent”, to i tak dla znakomitej większości czytelników PokerTexas stanowię świeżyznę lub akapit z dawno już wycofanego z programu podręcznika do historii, więc nie ma czym nawet pompować balona.
Miło mi, że wracam i że być może gdzieś na końcu świata ktoś pozostaje głodny osobliwej potrawy, jaką są moje felietony. Mój nowy start odbywa się w innej rzeczywistości, bo poker coraz bardziej przypomina informatykę, gdzie w jeden rok przekracza się dwie generacje. W pewnym momencie poker przestał ewoluować – każdego dnia rozgrywa się natomiast nowa rewolucja.
Jeszcze nie tak dawno organizatorzy World Series of Poker zmniejszali wpisowe niektórych eventów mistrzowskich z 10.000$ do 5.000$ (a nawet 3.000$), bo droższe turnieje traciły zainteresowanie. Usuwali też z harmonogramu rozgrywki rebuy, bo wydawało się nie fair, by głębokość kieszeni miała wywierać wpływ na wynik turnieju po jego rozpoczęciu. W momencie, w którym Jack Effel, Ty Stewart i reszta ekipy z Rio schodzili w dół rzeki, inne książki czytali organizatorzy Aussie Millions, decydując się na organizację turnieju za 100.000$. W kolejnych latach pokerowi bogowie zsyłali nam Super High Rollery za ćwierć dużej bańki, One Dropy za pełnego melona, codzienne grubasy w kasynie Aria i konferencje prasowe, na których organizatorzy prześcigali się w deklarowaniu liczby gier z wpisowym liczonym w sześciu cyfrach przed przecinkiem, jako wyznaczniku jakości serii. Zaprawdę powiadam wam – dziś nawet najbardziej betonowi z architektów WSOP dochodzą do wniosku, że One Drop, Poker Players Championship i PLO za 25 koła to trochę za mało.
Aby zrozumieć komercyjny sukces idei rozgrywania High Rollerów, nie trzeba sięgać głęboko – wystarczy spojrzeć we własną, karcianą duszę. Z pewnością każdy z Was grał kiedyś na zapałki z dziadkiem, na zynga-money z facebookowiczami lub na żetony, ale bez wpisowego, z początkującymi kumplami lub tymi, którzy nie grają nawet na jednogroszówki, bo są tacy, k…, prawi. Nawet z perspektywy niedzielnego gracza taki poker to chrzciny bez wódki, kasza bez skwarek i francuskie skoki bez Vincenta Descombes-Sevoie, czyli byle co.
Im większe pieniądze, tym większe emocje – tym łatwiej o scary money, ale też tym chętniej siada na ramieniu diabełek gamblerki. Wielkie kwoty pobudzają wyobraźnię, w końcu jednym z najczęściej przytaczanych argumentów przez tych, którzy zdecydowali się zamienić gry cash na turnieje, jest perspektywa life changing money i większa radość z gry wobec mozolnego wyklikiwania daily volume. Skoro pieniądz przyciąga, to nic dziwnego, że każdy chce posiadać jak największy magnes. I tak wytopiona została jedna ze stron medalu.
Argumentem najczęściej przytaczanym przez przeciwników High Rollerów, jako wyznaczników karcianego prestiżu, jest koło, które właśnie dotacza historia pokera. Cztery dekady temu Doyle Brunson zdobywał mistrzostwo świata po ograniu 21 przeciwników, a Billy Boyd dostawał bransoletkę za friko, bo nikt nie chciał z nim zagrać w evencie bocznym. Dziś w wielu HR-ach nie można skonstruować dwóch pełnych stołów, a nawet dzieją się eventy, które, rozgrywane przez cztery osoby, kończą się w kilkadziesiąt minut, choć w domyśle organizatorów miały być dwudniowe. Sytuacja, w której jeden z drugim zwycięzca tych SnG plasuje się w czubie GPI i otwiera zestawienia HendonMob (chociaż do swojej kieszeni włożył tylko 5% wygranej) to tylko smutne pokłosie, miedź brzęcząca i cymbał brzmiący wątpliwego sensu tego typu statystyk.
Tak naprawdę powyższe argumenty stanowią tylko materiał do nic nie znaczących przepychanek, a sedno takich turniejów leży gdzie indziej. Otóż dzisiejszy poker staje się w perspektywie liderów tej branży dziedziną, w której bardziej opłaca się inwestować w ruch kibicowski, niż rekonstruować podstawy realnej aktywności ogółu graczy. I to jest schemat stary jak świat. Weźmy takie biegi narciarskie: można podnosić budżet UKS-ów, SMS-ów i innych AZS-ów, można włożyć pieniądze w powstanie nowych tras biegowych, można rozwijać myśl szkoleniową i podbiec technologicznie, ale jeśli wykreuje się konkretną postać albo Niebiosa dadzą Justynę Kowalczyk – warunki staną się sprawą drugorzędną, bo dziesiątki dzieciaków na deskach ze sklejki przebijać się będzie przez zaspy do pasa.
Podobnie jest dziś z pokerem: bardziej opłacalnym i łatwiejszym do zrealizowania modelem jest w miejsce dobijania się treścią do zblazowanej głowy dzisiejszego dwudziestolatka – wlanie mu do niej taniego paliwa z pięknie błyszczącej puszki poprzez stworzenie atrakcyjnej areny do narodzin idoli.
Znakomitym przykładem kierunku, w jakim zmierza poker, jest stale rosnąca popularność Twitcha. Jakiś czas temu jedynym kryterium warunkującym powodzenie podobnej relacji byłyby kompetencje streamera i jego umiejętność przekazania własnej wiedzy oraz zakres przekazywanej wiedzy oczywiście. Dziś śledzenie poczynań streamerów to głównie entertainment – relacje obserwuje wielu fanów, liczących na to, że ich idol wygra mnóstwo pieniędzy, niekoniecznie informując przy tym, gdzie się w każdym spocie kończą jego zakresy.
Trochę do tego wszystkiego przyczyniło się obniżenie atrakcyjności turniejowych relacji live. Dziś szansa na to, że przy finałowym stole zobaczymy rozmownych graczy i ze dwóch Danielów Negreanu, jest niemal zerowa. Kiedyś komentator mógł milczeć – dzisiaj, w obliczu nieobecnych, zakapturzonych myślicieli, zastanawiających się dwanaście minut na zrzuceniem byle nędzy, dobry komentarz to jedyna recepta na to, by relację obejrzał ktoś z kraju, który przy stole nie ma swego reprezentanta.
Tak, wiem – znowu stary Ace wyciąga swoje „kiedyś”. Ale tym razem nie będę płakał, bo biznes nie lubi łez. A to biznes właśnie „upowszechnia” nam High Rollery i przez długi jeszcze czas pielęgnował będzie klikę topowych ich uczestników, modląc się o kogoś, kto będzie trochę bardziej dziki niż Fedor Holz i nie będzie cholernym, drugim Danem Colmanem.
Można wyciągać rękę do rega, ten jednak może zacząć narzekać, że nie zrobiliśmy manicure. Rozbudowa pokera jako gry kibicowskiej pozwala wyciągać brudne łapska i posiadać pewność, że będą one całowane z odpowiednim namaszczeniem.
Hmm , wszędzie pisze o ofercie Legii dla Blaszczykowskiego jako hitu transferowego. A to Rafał Gładysz okazuje się że zrobił najlepszy i najgłośniejszy transfer tej zimy. Witaj Ace na „naszym” portalu…. taki ludzi tu potrzeba.
Najgłośniejszy transfer to mój powrót, chyba trochę wyżej grałem;p
Już raz to gdzieś czytałem(inny portal)
” ale jeśli spośród wszystkich czytujących mnie przed laty w środowisku pozostało choćby „pokerowe pięć procent” ”
więc piszę jeszcze raz jestem 🙂
„Dziś szansa na to, że przy finałowym stole zobaczymy rozmownych graczy i ze dwóch Danielów Negreanu, jest niemal zerowa.”
A jak ma być inaczej skoro barwni gracze jak Kasssouf dostają bany i są prześladowani? Traktowani jak Cielecka.
Obyś częściej pisał Bestio!
przyjemnie się czyta. Łapa w góre!
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.