Kathy Raymond w 2012 roku została przyjęta do Women in Poker Hall of Fame. W pokerze zajmowała praktycznie każde stanowisko, a jej zrozumienie potrzeb graczy zaowocowało licznymi sukcesami – w tym takimi, które zmieniły turniejową scenę. W wywiadzie dla „Card Playera” opowiada o swojej historii i przygodach.
– Jak zaczęłaś pracę w Foxwoods?
– Nie byłam żadnym graczem. Zdarzało mi się być w Atlantic City i odwiedzałam tamtejsze kasyna, ale nic więcej. Znajomy postanowił złożyć tam podanie o pracę, a to zachęciło mnie, żeby zrobić to samo. W tamtych czasach ludzie z doktoratami chcieli zostać krupierami, bo nie było żadnej innej pracy. Ja jednak zgłosiłam się, bo wydawało się to fajne i ekscytujące. To skusiło mnie, żeby wejść do tego świata.
– Dlaczego wybrałaś pokera, a nie inne gry w kasynie?
– Wtedy nie zwracałam na to uwagi. Początkowo chciałam być krupierką blackjacka. Ale podczas rozmowy uznali, że bardziej nadaję się do pokera. Powiedziałam „Ok, super”, bo byłam otwarta na wszystko. Uczyłam się przez osiem tygodni, pięć dni w tygodniu. Nie wiedziałam w jaki sposób ta praca ma spełnić moje ambicje budowania czegoś, ale czułam, że tak się stanie. Wiedziałam, że jest to coś, co muszę zrobić. Była to podróż w nieznane.
– Jak wyglądały pierwsze dni po otwarciu Foxwoods? Było takie wariactwo, jak mówiono?
– Pierwszego dnia zaczęłam pracę o godz. 14. Miałam wstać następnego ranka o 8:00, ale nie było na to szans. Gdy otwarto Foxwoods, kolejki ciągnęły się wokół budynku. Tysiące osób chciało dostać się do środka. Gdy tylko ktoś wychodził z kasyna, wpuszczali kolejną osobę. Foxwoods było cały czas zatłoczone, nawet w nocy. Tak więc moja zmiana zaczęła trwać 12-14 godzin, siedem dni w tygodniu.
– Podobała ci się praca krupiera?
– To był najlepszy okres w moim życiu! Ale zdarzały się też gorsze momenty. Gdy zaczynałam, było nas tak mało, że musieliśmy pracować praktycznie non stop, wszędzie, gdzie tylko byliśmy potrzebni. Byłam wciąż nowa, a nagle rzucili mnie do gry 150$/300$ Seven Card Stud. Zrobiłam wszystko dobrze, ale ponieważ zwykle pracowałam przy Hold’emie, położyłam trzy karty na flopie. Wszyscy zamarli. Popatrzyli na mnie jak na wariatkę. Bałam się, że wezwą kogoś i może nawet stracę pracę. Powiedziałam więc: „Panowie, czy możemy to rozdanie zagrać w ten sposób? Rozdam osiem kart i najlepsze pięć kart wygra?” Wszyscy chętnie się zgodzili! W ten sposób wymyśliłam na jedno rozdanie nową odmianę. Takim miejscem było wtedy Foxwoods.
– Jak to się stało, że zostałaś menedżerem poker roomu w Foxwoods?
– Po jakimś czasie zgłosili się do mnie. Zamierzali zatrudnić dyrektora turniejowego na pełen etat. Zapytali, czy jestem zainteresowana. Bez chwili namysłu odpowiedziałam „Jasne!” W rzeczywistości jednak nie miałam pojęcia jak się za to zabrać. Zadzwoniłam do wielu osób, w tym doświadczonych dyrektorów turniejowych z Las Vegas, żeby poprosić o pomoc. Wszyscy udzielili mi wielu cennych porad. Sama później starałam się być równie pomocna dla innych. Awans ten szybko zaprowadził mnie do kolejnego. W 1992 roku zaczęłam jako krupierka – mieliśmy wtedy 39 stołów. Pięć lat później byłam szefową całego pokera. W ciągu kilku kolejnych lat mieliśmy już 142 stoły i ponad 800 pracowników.
– Jak myślisz, dlaczego poker w Foxwoods był tak popularny w połowie lat 90.?
– Mieliśmy idealną miejscówkę. Przyciągaliśmy ludzi z Massachusetts, Rhode Island i Connecticut, a także z Nowego Jorku. Nawet Atlantic City mogło nam pozazdrościć. Nigdzie wokół nie było gdzie grać. Mieliśmy wtedy takie tłumy, że moglibyśmy zapełnić nimi ze trzy takie kasyna.
Gdy zaczęliśmy serię turniejów o nazwie World Poker Open, przyjeżdżali do nas pokerzyści nawet z innych krajów. Odnieśliśmy wielki sukces, więc ruszyliśmy z New England Poker Classic. Wszystko to działo się jeszcze przed pokerowym boomem. Później spotkałam się z mężczyzną, który przedstawił się jako Steve Lipscomb. Powiedział, że zamierza ruszyć z serią turniejów transmitowanych w telewizji, World Poker Tour, i zapytał, czy chciałabym posłuchać o tym nieco więcej. W ciągu pół godziny postanowiliśmy zostać częścią WPT. Jako pierwsi.
Tego dnia zobaczyłam przyszłość. Jego prezentacja, a szczególnie pomysł pokazywania kart graczy, był przyszłością pokera. Mogło to zainteresować widzów, którzy nigdy wcześniej pokerem się nie interesowali. Widzowie mogli wyobrażać sobie co sami zrobiliby na miejscu graczy, a gra stała się również doświadczeniem, z którego można było czerpać naukę.
– Uważasz pokera za sport?
– Tak. Jeżeli możesz sprawić, że jesteś coraz lepszy, podnosić swoje umiejętności, to kwalifikuje się dla mnie to jako sport. Poker wymaga umiejętności. Najbardziej porównywalna do niego gra to moim zdaniem szachy. Poker i szachy mają wiele wspólnego. Analiza, szanse, czytanie rywala, wiedza matematyczna – to wszystko ważne atrybuty dla każdego, kto chce odnieść sukces w pokerze.
– Porozmawiajmy o następnym ważnym rozdziale twojego życia – kasynie Venetian. Jak się tam znalazłaś?
– W 2006 roku zupełnie niespodziewanie zadzwonił do mnie wiceprezydent kasyna pytając, czy nie chciałabym przenieść się do Las Vegas i zająć się ich poker roomem. W Connecticut spadło wtedy właśnie 20 cm śniegu, myślałam więc tylko o tym, żeby wskoczyć do basenu. Zrobiliśmy wiele wspaniałych rzeczy w Foxwoods, ale przyszła pora na zmiany. Chciałam zbudować coś nowego.
– Jak przebiegł proces zmiany miejsca pracy?
– Pierwsze miesiące były najtrudniejsze. W Foxwoods byliśmy sami, natomiast w Las Vegas poker roomy były na każdym kroku, wszędzie organizowane były turnieje. Panowała więc o wiele większa rywalizacja o klienta.
Gdy weszłam po raz pierwszy do kasyna, w pokera grano tylko przy jednym stoliku. Pomyślałam, że to akurat taki słaby dzień, ale następnego dnia było tak samo. Wtedy zrozumiałam, że mamy kłopoty. Venetian nie miał żadnego marketingu, żadnej reklamy. Spodziewali się, że otworzą poker room, powiedzą „ok, macie, grajcie” i wszyscy chętnie przyjdą. Ale w Las Vegas to tak nie działa. Na początku sama miałam jednak wątpliwości, czy uda się to zmienić.
– Jak więc w końcu zapewniłaś temu miejscu taki sukces?
– Chodziłam po wszystkich poker roomach w okolicy, obserwowałam i rozmawiałam z ludźmi. Szukałam jednej, dwóch rzeczy, które moglibyśmy zapewnić graczom, których nie znajdą w żadnym innym miejscu. Pierwszą była najwyższej jakości obsługa klienta. Ciężko pracowaliśmy, żeby mieć wspaniałą obsługę.
Drugą rzeczą, która pojawiła się kilka miesięcy później, to odnowienie naszych turniejów. Zauważyłam, że gracze turniejowi zaczęli stawać się coraz bardziej wyrafinowani. Czytali książki, wymieniali się pomysłami, zatrudniali nauczycieli. Nie mieli jednak eventów, w których mogliby wykorzystać swoje umiejętności. Wszystkie turnieje miały maksymalnie 20-minutowe levele, co miało na celu wyciągnąć od nich pieniądze i szybko pozbyć się ich z kasyna. Zauważyłam, że jest to okazja, żeby stworzyć nowe turnieje, które dadzą om pole do popisu.
– Rozumiem, że mówimy tu o Deep Stackach.
– Jak najbardziej. Nikt tego nie próbował przed nami. Postanowiliśmy zorganizować pierwszy turniej Deep Stack tego samego dnia, gdy Wynn organizował swój turniej, ponieważ wiedzieliśmy, że będzie wtedy mnóstwo graczy, a my byliśmy tuż obok. Pokerzyści zauważyli, że oferujemy coś unikalnego. Pozwalał im grać. Event rósł i rósł, aż stał się tak wielki, że na stałe zmienił turniejową scenę.
Dostaliśmy wiele negatywnych głosów od innych kasyn, dyrektorów turniejowych i menedżerów poker roomów. W końcu turnieje trwały dłużej, a buy iny musiały być większe, żeby pokryć tego koszty.
– Jak długo pracowałaś w Venetianie?
– Dziesięć lat. Odeszłam na emeryturę w 2015 roku. A przynajmniej myślałam, że odchodzę na emeryturę.
– Co sprawiło, że wróciłaś? Jak poker ponownie cię wciągnął?
– Wszystko sprowadza się do tego, o czym mówiłam wcześniej: lubię budować nowe rzeczy.
– Ok, pracujesz więc teraz w Green Valley Ranch. Jak to wygląda?
– Wszystko jest tu zupełnie inne. Przyzwyczaiłam się do korporacyjnej struktury, nieco zimnej i bezosobowej. Tutaj wszystko wygląda inaczej i wciąż jestem tym zachwycona. Mojego drugiego dnia pracy do poker roomu wszedł dyrektor generalny i jego zastępca. „Cześć, witaj! Możemy w czymś ci pomóc? Potrzebujesz czegoś?” Byłam w szoku. Byłam przyzwyczajona do tego, że chcąc spotkać się z kimś „z góry”, trzeba umówić się na spotkanie. Ale tu wszyscy są jedną drużyną. To oni zeszli do mnie – i nie po to, żeby mnie sprawdzić, ale żeby mi pomóc. Wielu pracowników to docenia i nie chce stąd odchodzić. Są tu ludzie pracujący od wielu lat. Jedna osoba nawet od 30 lat. Rzadko widuje się takie przywiązanie na The Strip.
– W Las Vegas zamknięto kilka poker roomów. Mówi się, że poker radzi sobie coraz gorzej.
– Nie wierzę w to, inaczej nie zdecydowałabym się na powrót. Myślę, że poker ma przed sobą świetlaną przyszłość – i to nie tylko w Las Vegas. Musimy tylko dostosowywać się do zachodzących zmian.