W trzeciej części tekstu Nolan Dalla opisuje rozwój Paradise Poker, ale także pomysł na powstanie Party Poker, który jego zdaniem nie miał szans wypalić. Dlaczego pokerzysta nie wierzył w nową stronę, dlaczego zaczął w końcu zarabiać na pokerze, ale też postanowił zerwać z nim na kilka miesięcy? Dowiecie się tego z poniższego tekstu.
Pierwsza część i druga część wspomnień.
Byłem 2.000$ w plecy i obawiałem się oszustów, a mimo to poker online pozostawał pokusą, której nie mogłem się oprzeć. Paradise Poker przewodziło drugiej generacji stron pokerowych, a także zapoczątkowało falę, która szybko przerodziła się w istną powódź. Niektóre z nowych stron były wręcz komicznie złe w sposobie projektu i zarządzania. Inne stały po drugiej stronie skali i zostały tytanami pokera.
Paradise pojawiło się pod koniec 1999 roku. Wystarczył rok, żeby wyprzedzić PlanetPoker, a do 2001 roku był to już największy na świecie poker room.
Sukces Paradise można było przewidzieć, gdy weźmie się pod uwagę ogromny skok w dostępnej technologii. Pokerzyści nie tylko mieli ładniejszą i bardziej czytelną stronę, ale również nie doznającą żadnych zwiech, które były stale powracającą plagą PlanetPoker. Plusem Paradise Poker było również posiadanie innych gier niż Texas Hold’em. Sam zacząłem grać w Limit Omahę i w ciągu sześciu tygodni wyszedłem na plus pod względem finansowym. Nie musiałem się nawet specjalnie wysilać.
W tamtym czasie pełniłem dwie role związane z pokerem. Byłem graczem, a także pisałem dla magazynu „Card Player” (1993-2000). Potem pracowałem dla nowego pisma, „Poker Digest” (2001-2002). To, co najbardziej podobało mi się w pisaniu, to ciągła tajemnica, które czasami można było rozwiązywać. Od samego początku właściciele stron pokerowych kryli się w mroku. Nikt nie wiedział kim są. Nie znaliśmy ich nazwisk, nie wiedzieliśmy gdzie mieszkają. Nie znaliśmy nawet ich narodowości i nie wiedzieliśmy, czy można im ufać. Nic nie wiedzieliśmy.
Paradise Poker było największym operatorem pokera online, zapewne najbardziej dochodowym interesem związanym z pokerem, a nikt nie wiedział, do kogo należy. Postanowiłem więc rozwiązać tę zagadkę. Nie udało mi się jednak daleko zajść. Nikt nie kwapił się do pomocy. Jednak w połowie 2001 roku dostałem mailem niesamowitą ofertę. ParadisePoker zaprosiło mnie i jeszcze dwie inne osoby na Kostarykę. Płacili za wszystko, a ja mogłem obejrzeć ich siedzibę, porozmawiać z pracownikami itd. Sprawdziłem dostępne terminy i uznałem, że idealną porą na wylot będzie połowa września. I kiedy mieliśmy dopiąć ostatnie szczegóły, nadszedł poranek 11 września 2001 roku…
…
Usłyszałem wybuch. Zobaczyłem dym wydobywający się z Pentagonu. Ogień płonął przez cztery dni i cztery noce. 9/11 zmienił wszystko. Po tych wydarzeniach poker online nie miał już znaczenia. ParadisePoker i w ogóle poker zresztą też. Co robiłem ze swoim życiem? Dopadła mnie depresja. Nie odwiedziłem Atlantic City przez kolejne miesiące. Nie grałem w pokera. Po raz pierwszy nie wywiązywałem się też z obowiązków zawodowych.
Zmęczony polityką i sfrustrowany życiem w Waszyngtonie, postanowiłem przeprowadzić się do Las Vegas. Na początku 2002 roku zjadłem lunch z trójką moich najlepszych przyjaciół: Lindą Johnson, Jan Fisher i Mike’em Sextonem. Przynieśli mi torbę pełną gadżetów marki, o której nigdy wcześniej nie słyszałem. PartyPoker.
Była to nowa strona, którą chcieli odpalić. Nic wtedy nie powiedziałem, ale wydawało mi się, że to najgłupsza nazwa o jakiej słyszałem. Party Poker? No cóż, skoro Linda, Jan i Mike chcieli przepuścić swoje pieniądze i reputację na stronę brzmiącą bardziej jak strona organizująca przyjęcia urodzinowe dla dzieci, to kim byłem, żeby ich przed tym powstrzymać? Na start chcieli dawać wszystkim darmowe balony?
„Party Poker nie ma szans na sukces” pomyślałem śmiejąc się w duchu z tego, jakimi są głupcami.
…
Zimą 2002 roku nie miałem nawet samochodu, więc rowerem jeździłem do Horseshoe, Mirage i Bellagio. Jeździłem na nim o 3 w nocy i 15 po południu. Czasem miałem w kieszeni 4.000$, a czasem 4$. W ten sposób straciłem kilkanaście kilogramów i byłem w najlepszej formie w życiu. Nie miałem telewizora, bo uważałem to za gigantyczną stratę czasu. Było to ironiczne, skoro całymi dniami i nocami grałem w pokera i obstawiałem wydarzenia sportowe. Jedyne, co miałem w mieszkaniu, to łóżko, ubrania i wielkie biurko z masą papierów i kilkoma komputerami. Starałem się skończyć biografię Stu Ungara, ale miałem pisarską blokadę.
W pokera grałem 50-60 godzin tygodniowo. Horseshoe oferowało mi pracę, ale odrzuciłem kilka ich propozycji. W końcu jednak zgodziłem się. 75.000$ rocznie i możliwość picia i grania podczas pracy było zbyt obiecującą ścieżką kariery, żebym miał z niej zrezygnować.
Pewnego wieczoru dostałem email od Paradise Poker. Okazało się, że wiele miesięcy wcześniej doszło do jakiegoś incydentu, w ramach którego zostałem oszukany przez graczy będących w zmowie. Przelali mi więc coś ok. 150$. To była miła niespodzianka. Zalogowałem się więc i zacząłem grać za „darmowe” 150$. W prawym górnym rogu strony znajdował się licznik pokazujący jak wielu graczy jest w danej chwili online. Wskazywał on 5.100 graczy.
Pięć tysięcy graczy. To jakby wziąć Commerce Casino w Los Angeles, największy poker room na świecie, i umieścić w nim cztery razy więcej graczy, niż może się w nim znaleźć. Gdy mnie nie było, Paradise Poker stało się ogromne. Nikt nie miał z nimi szans. Nigdy. Party Poker? Ta nowa strona była bez szans.